Festiwal w San Sebastián od lat depcze po piętach europejskiej „wielkiej trójce”: Cannes, Berlinowi i Wenecji. 64. edycja imprezy potwierdziła wysokie aspiracje organizatorów. To właśnie w Kraju Basków udało się zorganizować europejskie premiery głośnych filmów amerykańskich: Snowdena Olivera Stone’a i Amerykańskiej sielanki Ewana McGregora. Wcale nie o tych tytułach mówiło się jednak w San Sebastian najwięcej. Do grona filmów dyskutowanych przez publiczność i wzbudzających zażarte polemiki dziennikarzy z pewnością zaliczał się za to polski Plac zabaw.
Po przyjeździe do baskijskiego miasta łatwo zorientować się, że mamy do czynienia z wymarzoną przestrzenią dla festiwalu filmowego. San Sebastián, dzielące w tym roku z Wrocławiem tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, to nadmorski kurort słynący z dobrego jedzenia i sporej liczby restauracji obdarzonych gwiazdkami Michelin. Status miejsca kojarzącego się z relaksem od dawna działa jak przynęta na największe osobowości światowego kina. Przed laty gośćmi festiwalu w San Sebastian bywali między innymi Alfred Hitchcock, Audrey Hepburn i Gregory Peck. W tym roku na czerwonym dywanie pojawiły się natomiast Monica Bellucci, Isabelle Huppert i Sigourney Weaver, która została laureatką tegorocznej nagrody za całokształt twórczości.
Azja w natarciu
W San Sebastián, jak zwykle na dużych festiwalach filmowych, obecność gwiazd spełnia przede wszystkim funkcje promocyjne. Natomiast artystyczną wizytówkę imprezy stanowi Konkurs Główny, w którym ocen w tym roku jury pod przewodnictwem duńskiego reżysera Billego Augusta. Niektóre decyzje gremium dowodzonego przez dwukrotnego zdobywcę Złotej Palmy zostały uznane za kontrowersyjne. Ze zdziwieniem przyjęto zwłaszcza przyznanie głównej nagrody festiwalu, Złotej Muszli, chińskiemu Nie jestem panią Bovary. Film Xiaoganga Fenga, w ojczyźnie uznawanego za specjalistę od komercyjnych komedii, niespecjalnie wykracza poza horyzont zarysowany przez niego w dotychczasowej karierze. Zabawna opowieść o kobiecie walczącej o możliwość uzyskania rozwodu niby jest osadzona w kulturze Państwa Środka, lecz w rzeczywistości sięga głównie po ograne schematy gatunkowe. W związku z tym wypada wyraźnie słabiej niż pamiętne Małżeństwo Tui Wanga Quan’ana, w którym uniwersalna historia o relacji damsko-męskiej została wzbogacona o kontekst chińskiej prowincji.
Ze znacznie większym zrozumieniem spotkała się nagroda dla innego twórcy rodem z Azji – Honga Sang-soo, uhonorowanego za najlepszą reżyserię. Film Yourself and Yours ma w sobie wszystkie zalety stylu koreańskiego mistrza. Sang-soo raz jeszcze udowodnił, że potrafi z imponującą przenikliwością opowiadać o bohaterach zmagających się z emocjonalnym zagubieniem i skomplikowanymi dylematami etycznymi. Choć o tak poważnych tematach Koreańczyk zawsze umiał opowiadać z lekkością, w Yourself and Yours przeszedł samego siebie i nakręcił bodaj najzabawniejszy film w dotychczasowej karierze. W oczach wielu obserwatorów to właśnie Sang-soo najbardziej zasłużył w tym roku na Złotą Muszlę. Nagroda za reżyserię jednak i tak potwierdza znakomitą passę Koreańczyka, który niewiele ponad rok temu, z filmem Teraz dobrze, wtedy źle, wygrał festiwal w Locarno.
Choć może się wydawać, że w tym roku dominowali w San Sebastián Azjaci, swoje ugrali także gospodarze. Zasłużoną nagrodę dla najlepszego aktora otrzymał Eduard Fernández, wcielający się w rolę charyzmatycznego oszusta w filmie El hombre de las mil caras. Inspirowane faktami dzieło Alberta Rodrigueza w ogóle zebrało dobre recenzje jako opowieść godząca gorzkie przesłanie polityczne z realizacyjną swadą godną Wilka z Wall Street Scorsese.
Straszne dzieci
Jeśliby koniecznie chcieć doszukać się wśród filmów konkursowych jakiegoś motywu przewodniego, należałoby postawić na pesymistyczne i okrutne wizje dzieciństwa. Samo podjęcie tematyki, którą w Hiszpanii przez lata z sukcesami poruszał choćby Carlos Saura, bynajmniej nie gwarantowało jednak wysokiej jakości artystycznej. Boleśnie przekonali o tym choćby twórcy amerykańskiego As You Are, pretendującego do miana największego niewypału Konkursu Głównego. Film Milesa Joris-Peyrafitte’a irytował za sprawą boleśnie naiwnej wizji świata, w którym za agresję wśród nastolatków odpowiada muzyka grunge’owa i skrywane skłonności homoseksualne.
Dużo bardziej niż poniesiona na własne życzenie klęska Joris-Peyrafitte’a boli porażka – znakomitego skądinąd – reżysera islandzkiego Baltasara Kormakura. W Przysiędze skandynawski twórca zbudował zbyt jaskrawy kontrast pomiędzy statecznym lekarzem a coraz bardziej demonicznym chłopakiem jego córki. Gdy między dwójką antagonistów dochodzi w końcu do pełnej przemocy konfrontacji, trudno oprzeć się wrażeniu, że – wbrew zamierzeniom twórcy – oglądamy wzorcowy film klasy B.
Żadnych – kłujących w oczy w As You Are i Przysiędze – uproszczeń psychologicznych nie da się za to dostrzec w Nocturamie. Dzieło doświadczonego Bertranda Bonello stanowi drobiazgowy zapis zamachu terrorystycznego dokonanego w Paryżu przez kilkoro nastolatków. Francuski reżyser wyraźnie podkreśla, że czynowi bohaterów nie da się przypisać żadnej racjonalnej motywacji. Zamiast ideologicznym fanatyzmem młodzi terroryści kierują się jedynie chęcią zaistnienia w medialnym spektaklu. Fakt że w grupie odpowiedzialnej za bezsensowny akt przemocy znajdują się przedstawiciele niemal wszystkich ras i klas społecznych sprawia, że Nocturamę można odczytać jako gorzko-ironiczny rewers Klasy Laurenta Canteta. W tamtym filmie reżyser usiłował przecież zaszczepić w widzach krzepiące przekonanie, że głęboko zróżnicowane francuskie społeczeństwo jest w stanie skupić się wokół jednakowych wartości. Ponad dekadę później, w dobie zamachów w Paryżu i Nicei, Bonello nie sili się na podobny idealizm. W niedojrzałych bohaterach Nocturamy widzi modelowe dzieci naszych czasów – nastawionej na nieustanną autokreację epoki selfie i Facebooka. W swoim filmie reżyser nie ogranicza się jednak wyłącznie do pełnej wyższości krytyki francuskich nastolatków. Zamiast tego próbuje oddać na ekranie zwodniczy urok charakteryzującego ich sposobu myślenia. Stąd bierze się w Nocturamie transowa ścieżka dźwiękowa i hipnotyzujące kadry, w których młodzi Francuzi prezentują się tak atrakcyjnie, że niemal zaczynamy odczuwać wobec nich sympatię. Wielka szkoda, że ożywcza, utrzymana w duchu wczesnego Godarda prowokacja Bonello uszła uwadze jury. Tym samym Nocturama z pewnością zasługuje na miano największego przegranego hiszpańskiej imprezy.
Wiele wspólnego z filmem Bonello wykazuje wspomniany Plac zabaw Bartosza Kowalskiego. Nie chodzi tu o kwestię formy, która – odwrotnie niż w Nocturamie – jest u Polaka minimalistyczna, niemal paradokumentalna. Debiutującego Kowlaskiego i doświadczonego Francuza łączy ta sama pokorna bezradność w diagnozowaniu źródeł przemocy. Zło wydarzające się pomiędzy dziecięcymi bohaterami Placu zabaw jest jednocześnie swojskie i niepokojąco demoniczne, jakby czające się za rogiem i mogące dotknąć każdego z nas. Wstrząsającą wymowę debiutu Kowalskiego potęguje dodatkowo trwająca aż 11 minut, filmowana w stylu przypominającym Krótki film o zabijaniu scena morderstwa. To co dla części widzów festiwalu w San Sebastián okazało się nie do zniesienia, dla innych stanowiło najlepszą puentę filmu mającego wzbudzić odrazę wobec fizycznej agresji. Niezależnie od wywołanych kontrowersji Kowalski wyjechał z Hiszpanii z opinią niezwykle obiecującego reżysera. Warto mieć nadzieję, że za jakiś czas dołączy do Polańskiego, Almodovara, Coppoli i innych twórców, o których mówi się, że swoje międzynarodowe kariery rozpoczynali właśnie w San Sebastián.