Był koniec lat 70. XX wieku, gdy młody ksiądz Wacław Oszajca z Lublina napisał co najmniej dwa listy. Jeden, adresowany do księdza Jana Twardowskiego, zawierał pakiet wierszy z prośbą o opinię; drugi, podobny, z egzemplarzem debiutanckiego tomiku, był adresowany do pewnego starego profesora, który sporo recenzji nowości poetyckich publikował w „Twórczości”. Tym starym profesorem miałem być ja, sześć lat chyba młodszy od Wacka, co wtedy znaczyło dużo. Wacław po lekturze moich tekstów o poezji, przeuczonych widocznie, sądził, że ich autorem musi być jakiś stary profesor. I tak się poznaliśmy.
Kiedy widzimy poetę księdza lub poetę zakonnika, prawie automatycznie przychodzą nam na myśl te nie tak liczne, wielkie postaci z dziejów literatury polskiej, jak urodzony jeszcze w XV wieku ksiądz prymas Andrzej Krzycki, poeta wczesnego baroku jezuita Maciej Kazimierz Sarbiewski, późnobarokowy poeta XVIII wieku jezuita Józef Baka, ksiądz biskup Ignacy Krasicki – i właściwie niewielu więcej. Warto przypomnieć, że christianitas była łacińska i Sarbiewski, nazywany polskim Horacym, twórca nowołaciński, nie tylko zyskał rozgłos w całej Europie, ale też tłumaczony był na języki narodowe, choćby na niemiecki przez największego poetę łacińsko-niemieckiego baroku, luteranina Andreasa Gryphiusa, który studiował poetykę polskiego jezuity i przekładał jego strofy podczas wojny trzydziestoletniej. Do tego chciałbym dodać dwie niesłusznie zapomniane albo mało znane enklawy poetów metafizycznych czy duchowych – twórczość liryczną braci polskich zwanych arianami (w wiekach XVI i XVII) oraz wspaniałą szkołę mieszczańskich mistrzów metafizycznych z Dolnego Śląska z Aniołem Ślązakiem, Martinem Opitzem, Quirinusem Kühlmannem i właśnie Andreasem Gryphiusem na czele. Wielu spośród tych XVII-wiecznych poetów dolnośląskich miało polskie genealogie lub koligacje, niektórzy władali językiem polskim, pisali początkowo w nowożytnej łacinie, przechodząc jednak szybko na dojrzewającą właśnie literacką niemczyznę, na którą Gryphius przełożył nowołaciński sonet Sarbiewskiego o ukrzyżowanym Chrystusie.
W kolejnych stuleciach, po haniebnym wygnaniu braci polskich w 1658 roku, zjawisko poezji kapłańskiej właściwie nie miało kontynuacji (z wyjątkiem oświeconego biskupa Krasickiego). Liryka owa wróciła i na nowo rozkwitła dopiero w latach 70. XX wieku, może kilka lat wcześniej. To wówczas zaczęto wydawać wiersze księży: Jana Twardowskiego, Karola Wojtyły, Bonifacego Miązka, Janusza Artura Ihnatowicza, Tadeusza Chabrowskiego oraz Janusza Stanisława Pasierba, wtedy też debiutowali księża Jan Sochoń, Janusz Adam Kobierski i właśnie ksiądz, a później ojciec jezuita Wacław Oszajca. Mówię o tym nie tylko dlatego, żeby zwrócić uwagę na oczywisty fakt historycznoliteracki, jakim był powrót prawie zapomnianej tradycji duchowej, poezji metafizycznej czy religijnej (w dwudziestoleciu międzywojennym wyjątek w tym zakresie należy uczynić dla dwóch poetów niebędących kapłanami – Jerzego Lieberta, a po wojnie przede wszystkim Romana Brandstaettera), lecz i z tej przyczyny, że wtedy zaczęliśmy sobie zdawać sprawę, iż nawet kapłani jako poeci nie są religijni ortodoksyjnie, gdyż także według nich poezja nie mieści się w przestrzeni ortodoksji, jak to bywa z kazaniami czy suchymi traktatami teologicznymi. Mało tego: wszyscy ci wymienieni księża-poeci uprawiają jakąś swoją własną teologię poetycką, szukając głębszego wyrazu wiary w tworzywie metafor, obrazów i figur poetyckich, w otwartej wyobraźni.
Teologię poetycką uprawiali wówczas nie tylko kapłani, lecz także autorzy świeccy obojga płci, choćby – pozostanę przy jedynie dwu przykładach – Anna Kamieńska i – zwłaszcza – mistyczna w swych lirykach Anna Świrszczyńska. Nawet Czesław Miłosz zapragnie być w końcu „poetą kapłanem”, pisząc w sędziwym już wieku Traktat teologiczny i wiersze włączone do tomów To i Druga przestrzeń. Ten przybór poezji kapłańskiej, i nie tylko kapłańskiej, należy może nazywać renesansem poezji raczej metafizycznej albo duchowej niż religijnej, a jeżeli już religijnej, to ekumenicznej. Poza poezją istnieje jeszcze tylko jedno doświadczenie ekumeniczne w religii czy duchowości religijnej – mistyka. Doświadczenie mistyczne jest ponadwyznaniowe, przekracza też swobodnie granice języków i kultur. Naturalne, że poetycka teologia, poezja metafizyczna czy duchowa – sięga po doświadczenie mistyczne, posługuje się językiem lub szuka języka jako tworzywa, które uniosłoby i wyraziło mistykę wiary.
Wiersze ojca Wacława Oszajcy SJ od początku w sposób zastanawiający, niezwykle konsekwentny dają wyraz zafrapowaniu poety przede wszystkim jednym, wielkim problemem. Debiutancki tom wierszy Oszajcy z 1979 roku został zatytułowany Zamysł (notabene za podpowiedzią Bogusława Wróblewskiego, redaktora tego poetyckiego arkusza). Od początku drodze twórczej Oszajcy towarzyszy jak gdyby założycielskie przeświadczenie, że świat nie jest pozbawiony sensu. Że tak w znaczeniu duchowym, jak i fizykalnym, będąc ciałem świata, rzeczywistość powstała i funkcjonuje według jakiegoś zamysłu, którego konturów i planu nie znamy. Mapa zamysłu, absolutnego czy Bożego planu, jego sens – to bardzo frapowało młodego poetę i tak jest do dziś. Już w pierwszych jego wierszach znajdują się tropy zapowiadanego przez Nowy Testament czasu, w którym ten zamysł – „napisany” dla nas i naszego świata przez Absolut, przez wieczne Ty – wreszcie się ujawni i urzeczywistni, zostanie zrealizowany, wypełniony. Jak wiadomo, ma to nastąpić po apokalipsie, kiedy nadejdzie czas apokatastazy. Greckie słowo „apokatastasis”, „ponowne włączenie, odnowienie” świata w pierwotnej doskonałości i bezgrzeszności, odnosi się do rzeczywistości całkowicie zbawionej, a więc – jak na przykład u Orygenesa – odwróconej. U Oszajcy znajdujemy liczne wizje świata w drodze do stanu apokatastazy. Często są to obrazy graniczne dla naszego wyobrażenia sprawiedliwości, dobra i piękna, wytrącające nas z poczucia potocznie rozumianego sensu, jak wówczas gdy poeta ukazuje usprawiedliwionego i zbawionego Judasza czy chór diabłów śpiewający w piekle – ale właśnie piekła też już nie ma – Pieśń nad Pieśniami. Czy zamysł apokatastazy nie krył się również choćby w przypowieściach o synu marnotrawnym, którego powrót ojciec uczcił ucztą, nie zapraszając na nią zawsze wiernego drugiego syna, albo o robotnikach ostatniej godziny, którzy otrzymają zapłatę równą wynagrodzeniu tych pracujących cały dzień? Wszystko się już dokonało i wypełniło, czyli odwróciło. Jesteśmy w świecie po apokalipsie, nadchodzi rzeczywistość zapowiadana, realizuje się jej trudny dla nas, a nawet niezrozumiały zamysł.