Émilie Beaumont, autorka licznych poradników dla najmłodszych wydała niegdyś ilustrowane kompendium, w którym zawarte zostały elementarne, łatwo przyswajalne informacje o ludzkim ciele, jego funkcjonowaniu, potrzebach i sekretach. Opisywane przez Beaumont ciało jest dobre i podległe ludzkiej woli, jest ciepłym kożuchem dla duszy, łamigłówką, której rozwiązanie stanowi nie lada frajdę. Ballada o pewnej panience Szczepana Twardocha to spotworniała, karykaturalna wersja dziecięcego vademecum. Księga ludzkiego ciała dla dorosłych.
Ballada… to wybór jedenastu opowiadań, również nie pierwszej świeżości, część tekstów przedrukowano bowiem z wydanej przeszło pięć lat temu książki – Tak jest dobrze. Fakt ten mógłby zdać się krzywdzący dla czytelnika, gdyby nie poczucie, że zestawione w Balladzie teksty są nadzwyczaj uporządkowane. Brak wyrw i ubytków, wszystko doskonale sprzęga się ze sobą, pozwala na międzytekstowy dryf. Tytuł, będący jednocześnie tytułem jednego z opowiadań, dobrze scala całość. Synkretyczny gatunek doby romantyzmu uobecnia się niejako w każdym tekście, czy to ze względu na liryczny, na poły baśniowy charakter historii (opowiadanie Tak jest dobrze, Gerd) czy przenikające się fantastykę i frenetyzm (Dwie przemiany Włodzimierza Kurczyka, W piwnicy).
Twardoch przeprowadza w Balladzie swoistą wiwisekcję ludzkiego ciała. Nie ciała – cielska. Śmiertelnego cielska, które poci się i śmierdzi. Cielska, które starzeje się i marszczy. Cielska, które tyje i łysieje. Cielska niepokornego i drwiącego z rozumu. Cielska-hedonisty, którego nadrzędnymi potrzebami są żarcie, picie i seks. W cielsku tym siedzi człowiek, maluczki i słaby, kwilący ze strachu, niemy. U Jacka Barcza, bohatera opowiadania Uderz mnie, ta lilipucia, złakniona miłości kreatura chowa się gdzieś w okolicach wątroby. Dekuje się tam i czeka, czasem coś piśnie, łatwo ją jednak uciszyć czy zalać wysokoprocentowym trunkiem. Twardoch lubi rozszczepiać kreowane przez siebie postaci, z gracją Hannibala skrupulatnie je kawałkować. W jego książkach brak osobowości czystych, jednowymiarowych. Sam sobie jesteś wrogiem i koszmarem – zdaje się konstatować pisarz. Codziennie stwarzasz iluzję samego siebie, nie mając żadnego dowodu na realne istnienie, duchy śmieją się z ciebie i wiesz, że mają nad tobą przewagę, bo nie posiadają tej ułomnej, wiecznie chcącej cielesnej powłoki. Ewa, bohaterka opowiadania Ewa i duchy, słyszy ich szyderczy, ogłuszający chichot. Duchy żywią się upokorzeniem Ewy, oblizują się na myśl o jej krzywdzie, tańczą i śpiewają w euforii, gdy ta postanawia „rozpierdolić sobie życie”, tj. zrezygnować z wszystkiego, co stanowiło jej codzienność, wyrzec się pracy i męża, oddać się wyłącznie potrzebom ciała, tym samym rezygnując z człowieczeństwa.
Wykreowani przez Twardocha bohaterowie przypominają niejako gombrowiczowskie ciało pedagogiczne z Ferdydurke – „staranie dobrane i wyjątkowo przykre i drażniące, nie ma tu ani jednego przyjemnego ciała”.
Ciało Włodzimierza Kurczyka z opowiadania Dwie przemiany Włodzimierza Kurczyka przyrównywane jest do larwy, pełzającej postembrionalnej kreatury, która wzbudza obrzydzenie, odruchową awersję. Wychowany przez rygorystyczną, nieczułą matkę bohater czołga się przed światem, jego codzienna egzystencja przypomina wegetację. Kurczyk brzydzi się nie tylko siebie, a wszystkiego, co ludzkie. Odstręcza go fizjologia, marzy o ciele sterylnym, bez gruczołów potowych, które nie wydala, nie ślini się, ba, nawet nie płacze. Gdy spotyka kobietę będącą ucieleśnieniem wszystkich swoich tęsknot, koszmar przeistacza się w sielankę. Czytelnik, choć z rezerwą, odzyskuję wiarę w sprawiedliwość, los okazał się łaskawy, krzywdy zostaną wynagrodzone. Idylla jednak szybko przekształca się w makabrę, idealna kobieta, notabene siostra bohatera, jest sukubem, zwyrodniałym i żądnym zemsty demonem.
Opisywane w Balladzie kobiety stanowią kontrast dla bohaterów płci męskiej. Ich ciała są szczupłe, skóra jędrna i napięta, usta pełne, włosy bujne. Im piękniejsza jest ich zewnętrzna powłoka, tym szkaradniejsza dusza. Czarująca panienka z tytułowego opowiadania wyznaje swemu mężczyźnie, że kiedyś zmuszona będzie go zabić, udusić, usunąć ze świata, jak gdyby jego śmierć miała stanowić dla niej życiodajną pożywkę. Wykreowane przez Twardocha kobiety przypominają mroczną postać Doriana Greya, bohatera książki Oscara Widle’a, ich dusza spróchniała, jednak ciało ostało się wiecznie młode, ponętne i piękne.
Twardocha interesują zarówno ciała żywe, jak i martwe, rozkładające się truchła, podżerane przez czerwono-czarne chrabąszcze. Ciała, które ostatecznie odmówiły posłuszeństwa. Ciała, które rozkładają się wydzielając toksyczny odór. Śmierć śmierdzi – oświadcza Twardoch – i jest to naturalne, właściwe. W książce pojawiają się również ciała na pograniczu, gasnące, bliskie odejścia. Bohater ostatniego opowiadania Fade to: black wie, że za kilka tygodni umrze, nie choroba go jednak dręczy, a jej świadomość. Mężczyzna czekając na śmierć, wyrzeka się uczuć, bowiem „nie ma już poranków ani wieczorów, zostały tylko tygodnie […] w martwych nienawiść do świata umiera”. O ileż byłby szczęśliwszy, nie znając daty swej śmierci, tracąc życie przypadkiem.
Lektura Ballady o pewnej panience pozostawia po sobie pewien gorzki posmak. Tak wygląda człowiek? – mógłby zapytać czytelnik Twardocha – ten wór pełen łajna? Tym właśnie jesteśmy? Czy winniśmy jak Werter zawyrokować, iż „wszelka działalność nasza ogranicza się ostatecznie tylko do zaspokojenia potrzeb, a potrzeby te mają jeno jedyny cel, by przedłużyć marne istnienie nasze?”. Tę kwestię podejmowało już wielu, jednak po lekturze książki Twardocha warto zastanowić się nad nią raz jeszcze.