Łatwo zrozumieć stan ducha tak szczęśliwej w Paryżu stypendystki, kiedy zbliżał się termin zakończenia pobytu. Z pewnością trudno jej było pogodzić się z myślą, że trzeba wracać do kraju. Udało się jednak dostać pracę w polskiej ambasadzie (kierowanej wówczas przez Jerzego Putramenta), gdzie została asystentką Mirosława Żuławskiego – w obowiązkach służbowych miała organizowanie spraw polskich stypendystów. Znalazła się teraz w innym środowisku, poznawała nowych ludzi. Ale i wcześniej zdarzyło jej się być na przyjęciu („żurku”) w domu stareńkiego Bierdiajewa, spotykała też księdza Glasberga – przyjaznego opiekuna polskich uchodźców, zaprzyjaźniła się z Piotrem Słonimskim (wybitnym genetykiem, synem Antoniego), także z pracującym w polskiej ambasadzie Jerzym Zagórskim (który przed wojną wraz z Miłoszem i innymi tworzył wileńską grupę katastrofistów, Żagary). Do ambasady zaglądali francuscy sympatycy komunizmu, jak Louis Aragon i Paul Ėluard, bywał również Pablo Picasso i jego La Pasionaria (czyli Dolores Ibárruri Gómez, baskijska komunistka).
Sama praca nie była specjalnie atrakcyjna, wymagała odsiadywania długich godzin w biurze. Zdarzały się jednak sytuacje, gdy Julia jako tłumaczka miała okazję uczestniczyć w uroczystych spotkaniach z gośćmi ambasady. Na jednej z oficjalnych kolacji pojawił się Ksawery Pruszyński. „Zażartował, a ja byłam tak onieśmielona, że nie odpowiedziałam, tylko się zaczerwieniłam. Strasznie się śmiał. To był wybór od pierwszego spojrzenia.” Od tej chwili paryska przygoda zaczęła stawać się w życiu i twórczości poetki rodzajem osobistego mitu biograficznego:
Nigdy już (…) poczucie olśniewającej nowości nie powtórzyło się w takim natężeniu, co za pierwszym pobytem w tym mieście. Nie tylko zresztą miasto było sprawcą takiego doznania. W roku 1948 poznałam tam Ksawerego Pruszyńskiego, z którym związały mnie serdeczne więzy.
Był przystojnym czterdziestoletnim mężczyzną o ziemiańsko-arystokratycznym pochodzeniu, z wielkim urokiem osobistym. Jak pisał Czesław Miłosz, „jego bardzo męska uroda podbijała kobiety”. Miał też barwną biografię: „Życie bujne, rycerskie, romantyczne (…) i zawsze na ścieżce honoru.” Dwudziestopięcioletnia Julia, piękna i inteligentna, naturalnie zwróciła też jego uwagę. Już nazajutrz rozpoczęła się snuć historia ich stosunkowo krótkiej, lecz wielkiej miłości. W czułym, pamięciowym portrecie dojrzałej poetki Pruszyński jawi się jako postać charyzmatyczna:
To był człowiek, który od pierwszego momentu zagarniał drugą osobę, jeśli tylko tego zapragnął, a w tym przypadku tak było. Ta fascynacja była dla mnie ogromna, pierwszy raz spotkałam człowieka, który miał tak żywy stosunek do ludzi i świata, tak był bezpośredni, tak nie krył tego, co mówi. (…)
Trudno o nim opowiedzieć, bo to była osobowość tak wyjątkowa, tak rzadka… Bardzo wielu ludzi spotkałam, i to wielu świetnych, ale nigdy tego rodzaju człowieka. Człowieka, który jest trochę dzieckiem, a równocześnie ma ogromną wiedzę i sprawność umysłową, a także gotowość polityczną i umiejętność trwania przy swoich poglądach. On nigdy swoich poglądów się nie wyrzekł.
Ksawery Pruszyński był wówczas ambasadorem w Hadze, przyjechał tam po oddelegowaniu z placówki amerykańskiej (co Miłosz interpretował jako „odstawienie na boczny tor”). Miał za sobą burzliwe lata, wiele doświadczeń wojennych, politycznych i literackich. Urodzony w 1907 roku w Wolicy Kierekieszynej na Wołyniu (gdzie rodzina utraciła majątek na mocy postanowień traktatu ryskiego), przed wojną studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim i wówczas był prezesem Akademickiego Koła Kresowego. Jego poglądy z biegiem lat ewoluowały przedziwnie, toteż dla jednych był człowiekiem pełnym sprzeczności, dla niektórych – naiwnym, dla innych – próbującym zachować trzeźwy osąd historii. Związany z konserwatywną organizacją studencką „Myśl Mocarstwowa”, zajął się publicystyką i reportażem. Publikował na łamach krakowskiego „Czasu”, współpracował z „Wiadomościami Literackimi”. W latach 30. miał już za sobą liczne dokonania literackie, cieszył się sławą „księcia reportażu” (miano króla zdobył Wańkowicz). Debiutował książką Sarajewo 1914, Szanghaj 1932, Gdańsk 193? (wyd. 1932), w której przewidywał, że antypolska ideologia nazistowska stanie się zarzewiem kolejnej wojny. Potem jeszcze wydał tom Palestyna po raz trzeci (1933), a także Podróż po Polsce (1937). Po przeniesieniu się w 1932 roku z Krakowa do Wilna zaangażował się w redakcji „Słowa”, prowadzonego przez Stanisława Mackiewicza. W 1933 roku z „Myśli Mocarstwowej” przeszedł do Zjednoczenia Zachowawczych Organizacji Politycznych. Był piłsudczykiem i zdeklarowanym antykomunistą, ale publikował również na łamach redagowanego przez Jerzego Giedroycia „Buntu Młodych”. W latach 1933 i 1934 odbył praktykę w konsulacie polskim w Kijowie, w tym samym czasie ożenił się z poznaną jeszcze na studiach Marią Meysztowiczówną. W 1934 roku, gdy Pruszyński został stołecznym korespondentem „Słowa”, zamieszkali w Warszawie.
W 1936 roku otrzymał zagraniczne stypendium prasowe i wyruszył jako korespondent (oraz zwolennik armii republikańskiej) do Hiszpanii, skąd nadsyłał relacje, komplikujące stereotypowy obraz trwającej tam wojny domowej. Oglądając ją z bliska, opisywał w taki sposób, że redakcja konserwatywnego „Czasu” telegramem wypowiedziała współpracę… Reportaże te, zebrane w tomie Czerwona Hiszpania (1939) przyniosły autorowi sławę, ale i oddaliły od obozu prawicowego. W poglądach Pruszyńskiego narastał bowiem krytycyzm wobec różnych niepokojących zjawisk społecznych i politycznych, od bezrobocia, radykalizacji wsi, konfliktów narodowościowych – do antysemityzmu. Jego artykuły publikowane na początku wojny w „Czasie” (wychodzącym wówczas we Francji) będą miały już charakter jawnie antyrządowy.
Żołnierską kartę Pruszyńskiego wypełniają liczne zmiany miejsc, od Francji, przez Hiszpanię i Portugalię, do Wielkiej Brytanii. Brał udział w kampanii wrześniowej 1939 roku, walczył jako żołnierz Brygady Podhalańskiej w słynnej bitwie o Narvik (Norwegia, 1940), a potem z Pierwszą Dywizją Pancerną pod Falaise (Francja, 1944). W okresie pobytu w Anglii współpracował z redakcją emigracyjnych „Wiadomości Polskich” i publikował kolejne książki: dwie broszury rozliczające klęskę wrześniową: Księga ponurych niedopowiedzeń. 1000 mil od prawdy (Londyn 1941) oraz adresowane do obcego odbiorcy Polish Invasion (1941) i Poland Fights Back (1941). Gdy rząd Władysława Sikorskiego nawiązał stosunki ze Związkiem Radzieckim, Pruszyński w latach 1941-42 pełnił obowiązki attaché prasowego RP w Kujbyszewie (ZSRR). Tu miał okazję poznać sytuację rodaków, a także z bliska zobaczyć mechanizm sowieckiego reżimu. Zaczął redagować pismo „Polska”, podejmował też różne formy pomocy wywiezionym z kraju Polakom.
Gdy w 1942 roku wskutek ciężkiej choroby (tyfusu) wracał do Londynu, był przekonany, że polski rząd powinien dogadać się ze Stalinem. W „Wiadomościach Polskich” opublikował wywołujący burzliwą polemikę artykuł Wobec Rosji (1942/40), w którym przyznawał rację przedwojennej koncepcji Romana Dmowskiego, dotyczącej polityki wschodniej. W swym – jak oceniał – realizmie miał na uwadze dobro wywiezionych lub pozamykanych w sowieckich więzieniach rodaków. Dla swoich racji szukał też argumentów w polskiej historii, z czego zrodził się kolejny głośny tekst, publikowany najpierw w odcinkach prasowych, a potem wydany w całości pt. Margrabia Wielopolski (Londyn 1944, wznowiony w 1947 i 1956). Po wojnie Pruszyński publikował kolejne książki, wśród nich Trzynaście opowieści (1946) oraz Karabela z Meschedu (1948). Natomiast zaginął w czasie wojny – przyjęty do druku jeszcze w 1939 roku – maszynopis tomu Wołyń, poświęcony mniejszościom ukraińskim.
W środowisku emigracyjnym Pruszyński był dla wielu postacią kontrowersyjną ze względu na obrachunki wojenne, jak też poparcie dla linii politycznej Sikorskiego. Natomiast dla komunistycznej władzy w Polsce stanowił – jak wielu innych przedwojennych pisarzy – obiekt politycznych nadziei. Dobrze wykształcony, zorientowany w zagranicznej polityce, znający języki obce i posiadający już szlif dyplomatyczny, mógł być bardzo dobrym kandydatem do realizacji głównego zadania: legitymizacji nowego reżimu. Kiedy w 1945 roku wrócił z Londynu do kraju, podjął proponowane funkcje. Najpierw został radcą ambasady w Waszyngtonie, potem radcą prasowym polskiej delegacji przy ONZ, a wreszcie ambasadorem w Hadze.
O tym wszystkim, co działo się w Polsce w końcu lat 40. i co wkrótce mogło się zmienić w sytuacji ludzi służących reżimowi w Warszawie, prawdopodobnie ani Julia, ani nawet znacznie bardziej od niej dojrzały i doświadczony Ksawery nie mieli pełnego wyobrażenia. Spotkali się w słonecznym miejscu Europy, oddychali powietrzem wolnego kraju. W 1949 roku latem przejechali autem niemal przez całą Francję. W okolicach Biarritz – u stóp Pirenejów spędzili dwa tygodnie w małej wiosce Col de Roland, pojechali też nad granicę hiszpańską.
Wielka miłość nie została przez poetkę bezpośrednio utrwalona w twórczości, pozostały listy, o których powiedziała: „Nie chcę, żeby ktoś je czytał, i na pewno zniszczę tę korespondencję.” Po latach wspominała o Pruszyńskim w autobiograficznych wywiadach, ale nigdy nie mówiła niczego, co odsłaniałoby intymny klimat tego związku. Natomiast w drugim tomie późno pisanego Dziennika, sumując już kolejny raz swój pierwszy pobyt we Francji, wyznała: „Życie uczuciowe skoncentrowało się na osobie Ksawerego Pruszyńskiego.”
W kilku dawnych utworach znaleźć można reminiscencje tamtego związku. Na przykład w wierszu Sare z tomu Pożegnania czytamy:
[…]W wiosce Sare, w pół-miasteczku
Jest stary dom nad zboczem,
Nad przepaścią wysłaną koronami drzew
Jak zielonymi jabłkami piwnica chłodna.
Na tarasie, gdy niebo ciemnieje,
Dziewczyna w białym czepku
Podaje soczyste pstrągi na półmisku.
[…]
Miasteczko Sare leży u stóp Pirenejów, mniej więcej tam, gdzie dojechali Julia i Ksawery w swej romantycznej wyprawie. I może to tam Ksawery zrobił jej zdjęcie, które można zobaczyć na okładce książki Życie to podróż, to ocean, przedstawiające roześmianą młodą dziewczynę w letniej sukni, na tle górskiego krajobrazu…
[…]Spotykali się w Paryżu, Julia jeździła też do Hagi, gdzie dwukrotnie spędziła Boże Narodzenie. Poznała dzieci Ksawerego, które ją, jak wspomina, akceptowały. (Po dziesięcioleciach będzie spotykać jednego z synów, Stanisława, w jego warszawskiej restauracji na Alejach Jerozolimskich.) Przy okazji tych wyjazdów mogła zobaczyć Amsterdam, Delft, Rotterdam i Haarlem – miasta, które do dziś śnią się jej jeszcze po nocach. Holenderskie wizyty dawały sposobność, by poznać nieznany fragment Europy i odebrać lekcję historii dawnej sztuki. Zwiedziła Rijksmuseum i Muzeum van Gogha, odkryła dla siebie Rembrandta i Veermera. Porównując ukochaną Francję z Holandią, mówiła: „to właśnie w Niderlandach odczuwałam ten rodzaj zadomowienia, które sprzyja przyglądaniu się życiu codziennemu, i samej sztuce.”
A zatem spotykali się, odbywali podróże, snuli plany na przyszłość. I nagle w tę miłosną idyllę uderzył grom historii.
W 1950 roku, gdy nasiliła się „zimna wojna”, Julia nagle straciła posadę w ambasadzie. Placówka bowiem znalazła się pod czujną obserwacją policji i francuskiego wywiadu, zaś wewnątrz niej władza krajowa przeprowadziła czystkę kadrową. (Wprawdzie wymówienie Julia usłyszała jeszcze z ust w pełni oddanego tej władzy Putramenta, ale i on wkrótce przestał być ambasadorem.) Kiedy atmosfera w kraju zaczęła gęstnieć wskutek nasilenia terroru i walki politycznej, Pruszyński mógł ze względu na swą przeszłość jawić się już jako niezbyt pewny sojusznik. Natomiast środowiska emigracyjne uznały go za zdrajcę. Sytuacja stawała się trudna, a nawet niebezpieczna. Miłosz w pamiętniku Rok myśliwego pisze tak:
W Hadze Pruszyński był należycie obstawiony, kichnąć nie mógł, żeby nie dostało się to do raportu o jego zachowaniu, jako że wszystko musiało mieć sens polityczny. Rok 1950 był złowrogi, z aurą oskarżeń o dewiacje, procesów, wieszania niewinnych ludzi i śmierci w niewyjaśnionych okolicznościach. Na placówkach w Ameryce tego jeszcze się nie czuło, ale znalazłszy się w ambasadzie w Paryżu jesienią tego roku, orzekłem: mordownia. W tych warunkach każdy miesiąc za granicą był zyskiem.
Mimo sprzeciwu serca, Julia musiała opuścić Paryż. Ksawery był dyplomatą, nie mógł z dnia na dzień wyplątać się ze swych zobowiązań, ale także podjął starania, by wrócić do kraju. Być może planowali, że tam wezmą ślub. Oboje mieli jeszcze skomplikowaną sytuację, bo Julia wciąż była żoną Kałużyńskiego, a Ksawery wprawdzie rozwiódł się z Marią Meysztowiczówną (w 1948 roku), ale miał z tego małżeństwa nie całkiem dorosłe dzieci (synów, Aleksandra i Stanisława oraz córkę, Marię Ritę), które wymagały ojcowskiej troski. Jednak to nie problemy życia prywatnego były w tym czasie najtrudniejsze; powrót do kraju oznaczał bowiem konieczność adaptacji do nowych warunków politycznych. Czy oboje zdawali sobie dokładnie sprawę z tego, co czeka ich w ludowej ojczyźnie?
Na lotnisko Julię odprowadził – a raczej eskortował jakiś urzędnik (zapewne funkcjonariusz służb bezpieczeństwa). I tak oto znalazła się w Polsce, w której trwały już polityczne procesy, nasilały represje i na dobre rozszalał się stalinowski reżim.
[…]Julia nie miała żadnego własnego kąta w Warszawie, opuściła ją dawno, po powrocie jednak trzeba było gdzieś osiąść. Zatrzymała się u Joanny Guze, która wróciła już wcześniej; potem przeniosła się do podwarszawskich Obór, gdzie w starym pałacu urządzano po wojnie dom literatów. Tutaj przemieszkała kilka miesięcy.
Pewnego czerwcowego ranka dostała telegram: „Przyjeżdżam o 12. Ksawery”. Czekała, spacerując po pięknym ogrodzie. I nagle ktoś wezwał ją do telefonu.
Usłyszała wiadomość o jego śmierci.
Pruszyński, jadąc do niej 13 czerwca, na terenie Niemiec miał wypadek samochodowy. Nie wiadomo, czy zderzył się z ciężarówką, bo były trudne warunki, a on jeździł fatalnie, czy też może w grę wchodziły – jak niektórzy przypuszczali – polityczne przyczyny. Pruszyński co prawda pracował dla nowej władzy, ale był dla niej (jak i dla emigracyjnego rządu, z którym przecież zerwał współpracę) postacią niejednoznaczną. Czesław Miłosz w Roku myśliwego relacjonuje domysły:
Jechał samochodem przez Niemcy, sam, nocą. Gdzieś koło Hanoweru zderzył się czołowo z ciężarówką i zginął na miejscu. Szoferowi ciężarówki nic się nie stało. Być może w innym, mniej politycznie straszącym okresie, uznano by to za zwykły wypadek, ale wtedy miliony wychodziły codziennie do pracy w gułagach na tym samym kontynencie i morowe powietrze szło ze wschodu na całą Europę. Oficjalnie Ksawery zginął w wypadku samochodowym, jednak krążyły różne wersje i to zarówno za granicą, jak i wśród oficjałów w Warszawie. Podaję tutaj co słyszałem.
Przede wszystkim od Cecylii, pięknej Angielki z zawodową karierą, jedynej osoby której on, obstawiony w Hadze, mógł się zwierzać. Cecylia specjalnie odbyła ze mną w Paryżu tę rozmowę, zależało jej na tym, żebym wiedział. Według niej Ksawery jechał do Warszawy w pełni świadomy niebezpieczeństwa, na jakie się narażał, był to akt odwagi czy wyzwania; jak na froncie wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę. Bo został ostrzeżony. Przez kogo? Ni mniej ni więcej, przez Jerzego Borejszę. „Oni tobie tam chcą zrobić proces o Hiszpanię, że byłeś tam z ramienia polskiej Dwójki”, miał mu powiedzieć Borejsza – i wątpię, czy Cecylia mogłaby to wymyślić. Wierzę, że tak było i że Borejsza odradzał mu przyjazd.
Dalej Miłosz zbiera kolejne poszlaki. I tak pewna dawniej związana z Pruszyńskim Amerykanka, Jane, uparcie drążąc tajemnicę jego śmierci powoływała się na informacje Józefa Światły (wysokiego urzędnika UB, który w 1953 uciekł na Zachód i w audycjach Radia Wolna Europa odsłonił wiele tajnych dokumentów), który miał twierdzić, że „Ta sprawa została przekazana towarzyszom niemieckim”, a więc wypadek został zaaranżowany. Także sam Miłosz, który w grudniu 1950 roku przyjechał z amerykańskiej placówki na krótki świąteczny pobyt do Warszawy i dowiedział się, że już nie wróci, w rozmowie z innym partyjnym notablem – Skrzeszewskim – usłyszał, że zostaje, aby nie spotkało go to, co Pruszyńskiego. „Co spotkało? – zapytałem – Przecież to był wypadek”. „Nie, według naszych danych został sprzątnięty przez Dwójkę londyńską.”
Jak widać, hipotezy na temat przyczyn wypadku były skrajnie odmienne, lecz poza wersją rodzinną wykluczały zdarzenie losowe. Jeśli do tego dołączyć sugestie samej Julii, wedle której Ksawery przed wyjazdem wyraźnie odczuwał jakiś niepokój, to sprawa nabiera znamion tragicznych. Albowiem gdyby nawet Pruszyński dojechał do kraju, to prawdopodobnie czekałoby go tam – jak wielu innych – więzienie, proces i straszny wyrok. Także Julia jako jego narzeczona znalazłaby się w niełatwym położeniu. Zresztą do jakiegoś stopnia musiała po powrocie do kraju uświadamiać sobie trudność sytuacji, bo jeśli nawet Ksawery nie odsłaniał przed nią politycznych tajemnic, to dla władzy mogłaby pozostawać osobą podlegającą jawnemu nadzorowi czy dyskretniejszej obserwacji. Poza straszliwym bólem utraty, musiała w tym okresie mieć poczucie zagrożenia, skoro już w paryskiej ambasadzie pachniało – jak pisał Miłosz – „mordownią”. (Pamiętamy też wers z Echa o kochankach, którzy kryli się „przed okiem nienawiści pogardy i zdrady”, a „nocą niepokój ściskał ich za gardło”). Jeśli nawet liczyła na wsparcie dawnych, wpływowych przyjaciół, to nie mogła czuć się bezpieczna.
Był przecież rok 1950, reżim trzymał się mocno, propaganda szalała, czuwał rozbudowywany aparat represji. Choć społeczeństwo ofiarnie uprzątało wojenne zgliszcza, trwała ostra walka ideologiczna. Żyli Stalin i Bierut, a w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego utworzono Biuro Specjalne do śledzenia wysokich działaczy partyjnych. Jednocześnie wprowadzono ustawę o powszechnym nakazie pracy i zniesiono samorządy terytorialne. A Ministerstwo Rolnictwa i Reform Rolnych ogłosiło prasowy komunikat o zrzuceniu na polskie wybrzeże masowych ilości stonki ziemniaczanej przez amerykańskie samoloty… Przyjęto ustawę o powszechnej elektryfikacji i rozpoczęto budowę Nowej Huty, ale również jeszcze w tym samym roku oddziały partyzanckie toczyły walki z oddziałami UB w Lasach Janowskich, zaś w Łodzi aresztowano legendarnego generała Augusta Fieldorfa… Nic jeszcze nie zapowiadało Odwilży.
Julia straciła swą wielką miłość. Los, o którym poetka napisze, że jak zawsze uderza celnie i „tak żeby najbardziej zabolało”, nie dopuścił do spotkania. Była to już druga w jej życiu głęboka trauma utraty. Zarówno matka, jak i Ksawery zostali jej odebrani nagle, choć w innej fazie życia i w odmiennych okolicznościach, ale tak samo gwałtownie, brutalnie, bez przygotowania na straszną chwilę. Odeszli „bez pożegnania”.