Kto w debiucie fabularnym Piotra Domalewskiego chce zobaczyć dobre kino familijne, albo przeżyć historię zaskakującą i dającą wiele do myślenia, niechybnie zawiedzie się. Cicha noc to film dość banalny i upraszczający wiele złożonych kwestii. Zaskakuje jedynie tym, że został nagrodzony Złotymi Lwami na tegorocznym Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni.
W Cichej nocy, niemal jak w tragedii antycznej, akcja filmu rozgrywa się od wschodu do zachodu słońca. To czas potrzebny, by opowiedzieć historię Adama (Dawid Ogrodnik) – trzydziestokilkulatka pracującego za granicą na holenderskich budowach, który przyjeżdża do swojego rodzinnego domu na wigilię Bożego Narodzenia. Przyjeżdża „półoficjalnie”, na jeden dzień – skrywając przed rodziną prawdziwe motywy powrotu – w tajemnicy przed swoją dziewczyną, której postać będzie później punktem zwrotnym akcji filmu.
Domalewski buduje wokół Adama serię niedopowiedzeń, napięć, tworzy wielopiętrową zagadkę, która ma wciągnąć i rozpalić wyobraźnię widza. Równocześnie stara się stworzyć uniwersalną opowieść charakteryzującą cztery generacje Polaków. Podglądając ich w przygotowaniach do wigilii i gromadząc przy stole, daje wycinek obrazu współczesnego, prowincjonalnego społeczeństwa ukształtowanego przez biedę, niespełnione ambicje, brak perspektyw, gonitwę za pieniędzmi i pozornym luksusem. Stara się też przedstawić portret rodziny, z którą nie tylko, jak głosi reklamowy slogan filmu, „najlepiej wychodzi się na zdjęciach”. Co z tego wyszło?
W początkowych sekwencjach obrazu wszystko nurza się w sosie tajemniczości i niedopowiedzenia. Prawdziwe motywy powrotu Adama, zupełnie nie wiadomo czemu tak pieczołowicie i misternie skrywane są przed widzem, który nie musi być wybitnym znawcą kina, by już na początku rozwikłać najmroczniejszą tajemnicę filmu. Większość skojarzy przecież fakty, że gdy będąca w ciąży dziewczyna Adama chce się z nim pilnie skontaktować, a brat, który nagle wyjechał, porzucił pracę wykonywaną wspólnie z Adamem i unika z nim kontaktu – stanie się zaraz nieodwołalnie ojcem dziecka.
To wina scenariusza, zbyt długo pisanego i „przesiedzianego” nad pustą kartką. Postaci są w nim sztuczne i schematycznie zapisane: w autobusie wypełnionym emigrantami zarobkowymi musi być agresywny dresiarz, któremu nie podoba się, że Adam nagrywa videobloga dla „swojego” dziecka; dowcipkujący, rubaszny wujek; siostra pracująca na kasie; dziadek który lubi wypić; kuzynka nagrywająca i fotografująca wszystko smartfonem; i matka – typowa szara myszka – zapatrzona w przygotowywanie wigilii, strzegąca dziadka przed pijaństwem i przypominająca Adamowi o pogodzeniu się z bratem. Domalewski deklaruje w wywiadach swoją sympatię do Polaków z prowincji, ale robi w filmie wiele, aby stereotyp prowincjusza potwierdzić – chociażby wtedy, kiedy Adam za ostatnie pieniądze wypożycza ekskluzywny samochód, by godnie, jako nuworysz, zaprezentować się na zabłoconym podwórku przed swoim rodzinnym domem.
Najjaśnieszymi punktami filmu są trzy role: Tomasza Schuchardta (szwagier Adama), Arkadiusza Jakubika (Ojciec Adama) i Marii Dębskiej (Jolka, siostra Adama). Ten pierwszy potrafił wypełnić postać szwagra – który panuje nad swoją żoną (Jolką), jak nad własnością – esencją jaką może zdołać z siebie wykrzesać jedynie wybitny aktor, opartą na geście, spojrzeniu, tembrze głosu i sposobie poruszania się. Arkadiusz Jakubik robi natomiast wszystko, co może, by banały, które przyszło mu wygłaszać, nabrały jakiegokolwiek znaczenia – choćby te mówiące o doświadczeniu emigranta, którym przez wiele lat był. Szamocze się ze słowami zapisanymi w scenariuszu, ale udaje mu się stworzyć postać ojca sprawiedliwego – niepozbawionego ułomności i wad. Świetnie ogrywa wszelkie niedostatki tekstu, wyzwala z siebie to, co w filmie jest mało uchwytne – choć zdaje się, że było intencją reżysera – chęć ukazania człowieczeństwa postaci w każdym jej wymiarze. Trzecia jaśniejąca gwiazda na niebie Cichej nocy to Jolka Marii Dębskiej. Jest inteligentną młodą kobietą, która przystała na decyzje jakie podejmuje za nią los i despotyczny mąż. W tej niewielkiej roli Dębska nasyciła prowincjonalny świat dodatkową dozą goryczy i smutku, który ściska za gardło i nie pozwala o niej zapomnieć.
Niestety scen, granych z podobnym przekonaniem jak w wykonaniu Jakubika, Schuchardta i Dębskiej nie ma w Cichej nocy wiele. Jest za to dużo sytuacji opartych na mało błyskotliwych żarcikach i gagach, które miały na celu wprowadzić „swojską, rodzinną atmosferę”. Wrażenia to jednak nie robi żadnego, narasta jedynie uczucie zażenowania i smutku, spowodowanego marnotrawstwem tak doborowego zestawu aktorów. Znikomych wrażeń dostarcza też nagrodzony za główną rolę na FPFF Dawid Ogrodnik (tegoroczna nagroda została przyznana chyba jako rekompensata za rolę w Ostatniej rodzinie). Proponowana przez niego postać Adama jest rozczarowująca. Aktor o takim wachlarzu umiejętności nie buduje jakiegokolwiek psychologicznego fundamentu (podobnie jego filmowy brat – Tomasz Ziętek). Używa konwencji gry, które nie doprowadzają do żadnej przemiany postaci, zupełnie jakby przez półtorej godziny filmu nic się po drodze nie wydarzało. Nie ma więc Adama – jest Dawid Ogrodnik.
Wyszedł z tego mało śmieszny i za mało przejmujący komediodramat wysmażony na oleju wytłoczonym z filmów Wojciecha Smarzowskiego. Tak jak często u Smarzowskiego bywa, tak i tutaj, akcja rozgrywa się na Mazurach: jest błoto, siekiera, pożar, mordobicie, balanga oraz alkohol lejący się strumieniami – typowa Polska B, a nawet C. Z tą różnicą, że ekipa Cichej nocy pozamieniała w butelkach ciecze i zamiast wódki podała wodę, bo mało kto jest szczery i przekonuje autentyzmem odgrywanej postaci.
Jak mówią wielbiciele napojów wyskokowych: „pić trzeba umieć” – dodam: inspirować się Smarzowskim też trzeba umiejętnie, a szczególnie jeśli chce się wchodzić z nim w dyskusję na temat diagnozy współczesnego społeczeństwa i mitu prowincji, z której przecież wielu z nas wyrasta, a którą Smarzowski traktuje jak symbol naszych czasów. W Cichej nocy tego rodzaju dywagacje są trudno dostrzegalne, choć starają się przedzierać z szóstego na pierwszy plan. Dobrze widoczna jest za to propozycja Domalewskiego – zróbmy z Cichej nocy optymistyczną wersję Domu złego.
Podsumowując. To nie jest film najlepszy, ale na pewno niejeden z widzów odnajdzie w nim dla siebie sytuacje, które go poruszą. Jak wyznał kiedyś Zygmunt Kałużyński: „nawet w najgorszym filmie znajdzie się jedna, dwie sceny, które zachwycają” – w Cichej nocy zachwycają aż trzy. Niemniej warto iść do kina i obejrzeć film – gusta krytyki na pstrym koniu jeżdżą.