Wanda Gołkowska – artystka powszechnie znana, a przynajmniej znana każdemu, kto choć trochę interesuje się polską sztuką współczesną. Mimo to odnoszę wrażenie, że znajomość jej dorobku nie jest szczególnie głęboka – bo czy możemy powiedzieć o niej coś więcej, niż to, że żyła we Wrocławiu, aktywnie działała w środowisku tamtejszej awangardy, zajmowała się abstrakcją geometryczną i była prekursorką konceptualizmu w Polsce? Dlatego też tym bardziej cieszy zorganizowana przez wrocławską galerię BWA Awangarda wystawa, która w całości poświęcona została życiu tej – jakże ważnej z punktu widzenia polskiej historii sztuki – artystki.
Już na wstępie należy zaznaczyć, że prezentowana w Awangardzie ekspozycja jest bardzo dobrze przemyślana, co wyraża się w spójnej narracji – tak pod względem koncepcyjnym, jak i wizualnym. Kuratorka – Anita Wincencjusz-Patyna –postanowiła odejść od typowego dla monograficznych przeglądów, retrospektywnego charakteru prezentacji, dając nam w zamian bardziej indywidualne, kuratorskie właśnie, spojrzenie na twórczość jednej z ważniejszych artystek polskiej sceny awangardowej. Osią wystawy nie był więc sam dorobek artystyczny Gołkowskiej, ale ważne aspekty jej twórczości, takie jak: otwartość na nowe i eksperyment, aktualność, a nawet wizjonerstwo. Być może właśnie dlatego w przestrzeni galeryjnej można było odnaleźć przeplatanie się elementów archiwalnych ze współczesnymi, a także wytłumaczyć obecność wykonanych przez studentów z wrocławskiej ASP realizacji. Oczywiście – jak to ze studenckimi pracami bywa – ich poziom jest raczej średni. Jednak w przypadku omawianej tu ekspozycji obecność tego typu obiektów wprowadza interesujący dwugłos, znamionując przy tym niezwykłą aktualność myśli twórczej Gołkowskiej. I zdaje się, że to właśnie na tym kuratorce zależało najbardziej.
Wystawa jest zatem prezentacją postawy twórczej wrocławskiej artystki, ilustruje przy tym mnogość poszukiwań i rozwiązań formalnych, które można zamknąć w klamrze czasowej, zawierającej się w okresie od wczesnych lat 50. XX wieku do pierwszej dekady XXI wieku. Dlatego też biorąc pod uwagę tak rozległy okres, można przypuszczać, że na prezentacji zgromadzony został całkiem poważny zbiór obiektów, co oczywiście – biorąc pod uwagę niedużą przestrzeń wrocławskiego BWA – w pierwszym momencie może zatrwożyć. Na miejscu jednak spotyka nas miła niespodzianka, która świadczy nie tylko o dojrzałości i doświadczeniu kuratorki, ale też o niełatwym wyborze, jakiego z pewnością musiała dokonać. Nie zobaczymy tu więc powieszonych w ścisku obrazów, ani też stłoczonych obiektów. Doświadczymy natomiast utrzymanej na wysokim poziomie, dostojnej ekspozycji, której akcenty rozłożono z prawdziwym wyczuciem. Dzięki temu zabiegowi odbiorca nie tylko się nie nudzi, ale też w sposób całkowicie naturalny podąża za myślą kuratorską i z niewymuszaną ciekawością, krok po kroku, zapoznaje się z mało lub też w ogóle nieznanymi fragmentami sztuki Wandy Gołkowskiej. A ta – jak się okazuje – kryje w sobie wiele ciekawych zawiłości, zachwycając jednocześnie ogromem sprzecznych wizji i wewnętrznych dyskusji. I ten właśnie wątek jest dla mnie szalenie interesujący. To, że cała ta kapryśność, która manifestowała się w zmienności, porzucaniu i powracaniu do koncepcji, eksplorowaniu nowych zjawisk i ich odrzucaniu – w żaden sposób nie przeszkodziła Gołkowskiej konsekwentnie budować charyzmatycznej i wpływowej osobowości twórczej, jak i kreować innowacyjnej sztuki na bardzo wysokim poziomie. Sztuki na wskroś mądrej – momentami kłótliwej i niespójnej, innym razem łagodnej i stonowanej – z pewnością jednak sztuki niezwykłej, nieprzewidywalnej i wybitnie pasjonującej. Podkreślenie tego aspektu jest według mnie bardzo trafne, gdyż ogromną wartością tej ekspozycji jest możliwość prześledzenia ewolucji myśli wrocławskiej artystki oraz zetknięcia się – być może po raz pierwszy – z wczesnymi jej pracami. Mowa tu o realizacjach, które można umieścić w ramach nurtów, takich jak informel, malarstwo materii; znajdziemy tutaj też przedstawienia o charakterze figuratywnym i realistycznym. Dodatkowo, ilość zaprezentowanych obiektów nie męczy, dzięki czemu też można chłonąć wystawę w bardzo przyjazny sposób, który pozwala zapamiętać większość zawartych na ekspozycji informacji. Najważniejsze z nich to zaznaczone w bardzo widoczny sposób trzy obszary badawcze – niezwykle istotny dla całej twórczości Gołkowskiej wątek układów otwartych, przestrzeń sztuki konceptualnej oraz realizacje, w których główną rolę odgrywa linia i surowy, matematyczny sposób myślenia o otaczającym nas świecie.
Połowa lat 60. przyniosła w twórczości Gołkowskiej swoisty przełom – idąc w ślad za Henrykiem Stażewskim, wrocławska artystka rozpoczęła bowiem proces poszukiwania „purystycznego ładu”[1], fascynując się przy tym wprowadzonym przez niego pojęciem układów otwartych. Na wystawie zaprezentowano kilka realizacji odnoszących się do tego terminu, a także – jak się wydaje – posłużył on kuratorce za jeden z filarów koncepcyjnych całej prezentacji. Problem jednak w tym, że zabrakło tu konsekwencji w stosunku do możliwości dotykania czy może lepiej ingerowania w układ/kompozycję zgromadzonych na wystawie obiektów. Niektóre z nich – jak w przypadku wykonanych przez BWA rekonstrukcji czy prac Zuzanny Czajkowskiej – są dla widza dostępne. W przypadku innych zaś, obowiązuje całkowity zakaz dotykania, co nie jest w żaden sposób oznaczone. W tej sytuacji, zachęcony do partycypacji widz ośmiela się wejść w kontakt niemalże z każdą realizacją, przez co nieświadomie działa wbrew panującym w galerii zasadom. A należy podkreślić, że odbiorca na wystawie tej jest bardzo aktywny, o czym świadczy m.in. jego działalność w przestrzeni jednej z witryn. Chyba trochę wbrew zamierzeniu organizatorów stała się ona rodzajem wizualnego odzwierciedlenia koncepcji układu otwartego, według którego widz zaczyna współuczestniczyć w kreacji dzieła, sprawiając, że jego kształt – w sposób raczej niekontrolowany – ewoluuje i poddawany jest nieustannym zmianom. W taki właśnie sposób odwiedzający wystawę zareagowali na instalację, która była nawiązaniem do pracy Akcja bezinteresownego zwielokrotniania materialnych dzieł sztuki (1970). Inaczej natomiast widzowie podchodzą do instalacji, która została zaprojektowana przez Łukasza Palucha i w formie swej nawiązuje do Układu Przestrzennego (1968) Wandy Gołkowskiej. Praca ta, będąc swoistym materiałem edukacyjnym, mającym pokazywać odbiorcy czym właściwie jest koncepcja układu otwartego, niestety się nie przyjęła i póki co nie spełnia swojej funkcji, a szkoda.
Myślę też, że mimo solidnego przesiewu, słabo wypadły realizacje młodych twórców, które oprócz tego, że wprowadzały interesujący dialog z obiektami Gołkowskiej, to na dobrą sprawę nie prezentowały szczególnie wysokiego poziomu artystycznego. Mimo to jako przykłady udane można wymienić tu korespondującą ze sposobem myślenia Gołkowskiej propozycję Żanety Korsak i przekonujące przestrzenne działania Zuzanny Czajkowskiej, które w ciekawszy, bardziej kreatywny i dojrzały według mnie sposób odwoływały się do twórczości wrocławskiej artystki. Zaprezentowano jeszcze dwie, usytuowane w piwnicy, prace wideo, które jednak nie wyróżniały się niczym szczególnym, przyznam, że niewiele wnosiły do całej narracji. Rozczarowaniem okazała się być również próba odtworzenia przestrzeni Galerii pod Moną Lisą i odbywającej się w niej słynnej wystawy pt. Układy otwarte. Mimo tego, że sala ta projektowana była we współpracy z Janem Chwałczykiem, to w moim odczuciu zabrakło tu pewnej lekkości, wiarygodności czy może raczej autentyczności – elementu, który w większym stopniu integrowałby przestrzeń z ówczesną wystawą, do której przecież miała się odwoływać. Tymczasem organizatorzy zaproponowali nam zaledwie jej namiastkę, w której trudno było doświadczyć oryginalnego zamysłu i wyjątkowej atmosfery Galerii pod Moną Lisą. Nawet jeśli jest to w pewnym sensie hołd, jedynie sugestia czy też dalekie odwołanie, to z pewnością nie spełnia ono oczekiwań widza. W bardzo przystępny sposób zakomponowana została natomiast Kaplica, gdzie zaprezentowano prace będące częścią projektu pt. Ziemia, którego realizację Wanda Gołkowska rozpoczęła w 1972 roku na plenerze w Osiekach. Przestrzeń ta okazała się być świetnym miejscem dla owych obiektów, które perfekcyjnie współdziałając na siebie wybrzmiały w bardzo mocny i spójny sposób. Miłym akcentem jest także obecność jednego z bardziej znanych publiczności obrazów autorstwa Wandy Gołkowskiej. Mowa tu o pracy pt. Z Kolekcji Błękit (1976). Motywem głównym jest tu wykonany przy użyciu niebieskiej farby wyraz „błękit”, który stopniowo nachodząc na siebie, przeistacza się w niebieską, gładką plamę barwną. Obraz ten umieszczony został na tle równie błękitnej ściany, co oczywiście dodatkowo wzmaga – i tak już ciekawy – efekt wizualny. Naprzeciwko umieszczono reprodukcję Kolekcji: Katalog Błękitów (1974–1975), którą skonfrontowano ze współczesnym wzornikiem Pantone. To bardzo proste, acz trafne nawiązanie sprawia, że widz zaczyna już bardzo wyraźnie widzieć aktualny i jakże wizjonerski charakter twórczości i sposobu myślenia Wandy Gołkowskiej.
Zaprezentowana we wrocławskiej Awangardzie wystawa odznacza się ciekawym pomysłem kuratorskim oraz całkiem zgrabną realizacją. Dzięki sposobowi prowadzenia narracji widz jest w stanie zaprzyjaźnić się z Wandą Gołkowską oraz poznać jej nie do końca oczywisty i wielotorowy sposób myślenia. Wystawa ta jest zatem wydarzeniem potrzebnym – nie tylko dlatego, że edukuje, ale też dlatego, że w pewnym sensie rehabilituje nieco zapomniane przez współczesność nazwisko wielkiej i ważnej artystki.
- Anita Wincencjusz-Patyna, Wanda Gołkowska, s.33.↵