Mariusz Urbanek: Kiedy spotkali się po raz pierwszy?
Janusz Stankiewicz: To był lipiec 1993 roku. Przyszedłem jak zwykle do pracowni Geta, żeby drukować grafiki, gdy powiedział: „Jutro będzie Różewicz, bądź”. Byłem codziennie, nie musiał przypominać, ale tym razem to zrobił.
Nie powiedział dlaczego?
Chciał tylko, żebym tego dnia był na pewno. Wiedział, że prawie zawsze mam ze sobą aparat fotograficzny. Zabrałem też parę książek Różewicza, żeby poprosić poetę o autograf. Kiedy przyszedłem, już był.
Get was przedstawił?
Przedstawił mnie. Powiedział: „Mój brat”. I tyle. Różewicza prezentować nie musiał, chodziłem na jego sztuki w teatrze, czytałem wiersze, kupowałem kolejne tomiki. Ale początkowo miałem wrażenie, że Różewicz wcale nie był zadowolony, że tam jestem. Chyba nie lubił, kiedy podczas spotkania pojawiał się ktoś trzeci. A tu nagle – brat.
Wtedy zrobiłeś im pierwsze zdjęcie?
Czekałem na dobry moment, żeby poprosić o autograf, ale kiedy zobaczyłem ich obu pochylonych nad prasą, zrobiłem zdjęcie. Różewicz się żachnął: „Co pan mnie fotografuje?”. Przestraszyłem się, że się obraził i już na pewno nie podpisze mi książek. Zrobiłem wtedy tylko to jedno zdjęcie.
Podpisał?
Podpisał. Ale potem już zawsze pytałem, czy mogę go sfotografować.
Często się spotykali?
Wtedy? Rzadko. Może kilka razy w roku. Różewicz mieszkał jeszcze na Januszowickiej, Get miał pracownię w bloku przy Powstańców Śląskich, więc w sumie niedaleko. Ale w pracowni Różewicz był jeszcze najwyżej parę razy. Dlatego zdjęć stamtąd też jest niewiele. Częściej spotykali się na ulicy, któregoś razu Get mówi: „Spotkałem Różewicza, byliśmy na pączkach, kazał cię pozdrowić”. Uznałem, że się jednak nie obraził.
miedzioryt Towarzyski powstawał jeszcze w pracowni na Powstańców?
Tak. Get poprosił Różewicza, żeby dał mu coś, z czego on zrobi grafikę. Różewicz zawsze coś rysował, a to była okazja, żeby to utrwalić. Kiedyś nawet powiedział, że chciałby sam spróbować i Get wręczył mu płytkę, żeby coś na niej wyrytował. Nie wiem, czy miał od razu pomysł na cykl, czy wymyślił go dopiero wtedy, gdy namówił Różewicza. Ale na pewno to od jego rysunków się zaczęło. Dlatego bardzo ważna była wielka litera w tytule miedzioryt Towarzyski, bo „Towarzyskość” była istotą tej pracy.
O czym rozmawiali?
O wszystkim. Najwięcej o filozofii, wtedy chyba o Schopenhauerze, potem o Wittgensteinie. Różewicz opisał to w Szarej strefie.
O sztuce?
O sztuce niewiele, raczej o artystach, o ludziach. Rozmawiali też o słowach. Get pokazał mu kota, którego właśnie rytował w miedzi. „Śliczny” – powiedział. Różewicz na to: „Ja nigdy nie używam słowa śliczny”.
Potem były już spotkania w Domku Miedziorytnika i zabawy przyjemne i pożyteczne?
Tytuł pojawił się znacznie później, na początku po prostu umawiali się, że coś będą wspólnie robić. Spotykali się raz w miesiącu, potem co dwa tygodnie. Zwykle przed południem, ja przyjeżdżałem, kiedy byli już w trakcie pracy, czasem nawet po. Wtedy ich fotografowałem.
Kto dzwonił pierwszy?
Różewicz dzwonił i mówił, że chce przyjść. Get mnie wtedy uprzedzał, że będzie, a ja zabierałem aparat. Ale nie zawsze robiłem zdjęcia. Czasem Różewicz dawał mi znak: „Nie, dziś nie”.
Jak wyglądały ich spotkania?
Rozmawiali często o jedzeniu. Get lubił gotować, więc przygotowywał coś dobrego, albo po prostu kroił upieczony przez siebie boczek; był chleb, który maczali w oliwie przywożonej z Grecji przez Lambrosa Ziotasa… i metaxa. Wszystko, czego Różewiczowi nie wolno było jeść. „Tylko niech pan nie mówi mojej żonie” – prosił.
Jak się do siebie zwracali?
Panie Tadeuszu i panie Gecie.
Odbierali na tych samych falach?
To były rozmowy dwóch ludzi świadomych swojej doskonałości. Poety, który posługuje się słowem i coś opowiada i malarza, który nadaje tym słowom kształt.
Różewicz czytał mu swoje wiersze?
Get czytał sam, ale o wierszach nie rozmawiali. Nigdy nie słyszałem, żeby któryś powiedział: „O, świetny wiersz pan napisał, panie Tadeuszu”, albo: „To doskonała grafika, panie Gecie”. Get o wiersze nie pytał, Różewicz nie mówił. To raczej jego interesowało to, co Get robił, ale nigdy tego nie oceniał, bardziej chciał wiedzieć, dlaczego akurat taki pomysł, skąd się wziął. To raczej ja byłem dla Różewicza „czytaczem”.
Czyli?
Czytałem wiersze Różewicza i innych, a potem rozmawialiśmy. Pytałem o rzeczy, które opisywał, a ja widziałem, na przykład o obrazy Francisa Bacona w Tate Gallery. Czasem nawet czytał mi własne utwory, pokazywał rękopisy. Wiedział, że ja nie piszę wierszy, więc nie chcę mu wydrzeć żadnej tajemnicy. Kiedy poprosiłem go o rękopis któregoś wiersza, przepisał i dał mi Czas na mnie… Rozmawialiśmy też o jego sztukach, tych, które widziałem, o Tadeuszu Łomnickim i o Królu Learze. Geta traktował jeszcze inaczej, to był artysta, z którym współpracował.
Byli siebie ciekawi?
Obaj wiedzieli, że w swoich dziedzinach osiągnęli szczyt, dalej już nie pójdą. Wręcz przeciwnie, zaczynali „psuć” to, co zrobili. Różewicz zmieniał swoje wiersze, Get darł grafiki. Intrygowało ich, że ktoś wydawałoby się tak zupełnie inny jest tak podobny, tak samo widzi świat, odczuwa… Obydwaj w pewnych momentach zwracali się też w stronę tego, co w sztuce uważane jest za „niskie”, popularne.
Zdarzyło się, że się spierali?
Świetnie się rozumieli. Czasem wystarczyło jedno zdanie, czasem w którymś momencie rozmowy Różewicz przerywał i mówił: „Ale to już banał…”. Nie musieli nic więcej mówić, bo obaj wiedzieli to samo. Szukali u siebie nawzajem innego spojrzenia na świat, który ich otaczał. Ale oczywiście żaden nigdy tego drugiemu nie powiedział. Za wiele było w tych rozmowach ironii i dystansu do rzeczywistości.
Rozmawiali o polityce?
Niewiele. Czasem Różewicz coś rzucił, ale Get nie podejmował tematu, więc szybko przerywali. Woleli rozmawiać o jedzeniu czy książkach, ale innych niż pisane przez Różewicza. Get dużo czytał, pytał czasem: „Panie Tadeuszu, a to pan zna?”. W 2005 roku to mnie Różewicz zapytał, na kogo głosowałem w wyborach prezydenckich. Ale sam nie zdradził, na kogo.
Potem Różewicz wychodził, a wy zostawaliście w Domku. I co dalej?
Po którymś spotkaniu mówię Getowi: „To była świetna rozmowa”. A on na to: „No tak, ale nie wiadomo, co Różewicz o tym napisze”. Trochę się go obawiał.
Z Szarej strefy wynika, że Różewicz nie całkiem wierzył w daltonizm Geta. To prawda?
Żartowali z tego. Bywało, że w trakcie rozmowy Get mówił: „O, a to chyba jest zielone”. Różewicz reagował jak w wierszu: „Coś pan zmyśla”.
Jak wyglądała praca podczas zabaw przyjemnych i pożytecznych?
Z pomysłami przychodził zwykle Różewicz. Kiedyś na przykład przyniósł plastikową żabkę i powiedział, że trzeba postawić pomnik ostatniej żabie z Parku Południowego, która zdechła z powodu zanieczyszczeń. Po jakimś czasie poprosił, żebym pojechał do tego parku i przywiózł trochę zdjęć pomnika Chopina, który tam właśnie zaczęto stawiać. Nie wiedziałem po co, dopóki nie zobaczyłem gotowego pomnika żaby podpisu: „Pomnik, skala 1:1, proszę nie stawiać obok projektowanego pomnika Chopina”.
Zawsze był inspiratorem?
Przynosił w foliowym woreczku jakieś znalezione rzeczy, na przykład podniesioną z alejki w parku szyszkę albo liść czy piórko. I mówił, żeby coś z tym zrobić. Get malował szyszkę na czarno, ale Różewicz poprosił, żeby dodać kolorów i żeby przypominała może projekt Gaudiego, bo wcześniej o tym rozmawiali. Więc Get dodawał kolorów i wychodziło coś, co znalazło się na wystawie. To zawsze wyglądało tak, że zaczynając pracę, ani Różewicz, ani Get nie wiedzieli, co się ostatecznie wydarzy. To było poszukiwanie.
Który z przedmiotów, które potem trafiły na wystawę, Różewicz przyniósł jako pierwszy?
To był kamień z pracowni Jerzego Nowosielskiego. Jak zwykle poprosił Geta, żeby coś z nim zrobił. Coś, co nada mu kształt, utrwali go i będzie jednocześnie dotknięciem twórczości Nowosielskiego. Wymyślili pomnik, ale w ruchu, bo zwykle są statyczne. I powstał pomnik, który można wziąć do ręki i uruchomić.
O kamieniu jest też tabliczka, którą zrobił Get na podstawie zdania napisanego przez Różewicza: „Kamień do poetów: zostawcie mnie w spokoju”.
Różewicz mówił: „Tyle już wierszy powstało o kamieniu, pisał Miłosz, pisali inni, ja też pisałem… Gdybym był kamieniem, chciałbym, żeby wszyscy się ode mnie odpieprzyli”.
I tak właśnie miało być: „Odpieprzcie się (ode mnie)”.
Tak napisał Różewicz i to zdanie Get umieścił na tabliczce. Wtedy Różewicz powiedział: „Nie, nie, to za ostre”. Ale i tak zostało, tylko przekreślone.
Spotykaliście się też bez Geta. Coraz więcej zdjęć powstawało w ogrodzie domu Różewicza na Biskupinie.
Te spotkania odbywały się równolegle. Get dalej widywał się z nim w Domku, choć rzadziej. Pracowali m.in. nad planszami do „ciągu dalszego Nauki chodzenia”. Mnie Różewicz zapraszał, żebym dokumentował, jak zmienia się jego ogród w różnych porach roku. Dzwonił do mnie i pytał: „Co pan robi? Bo kwiaty kwitną”. Albo mówił: „Na jarzębinie jest już ostatni liść, niech pan przyjeżdża”. Jakby chciał zatrzymać przemijanie, chociaż na zdjęciach. Chodził po ogrodzie, dotykał kwiatów, mówił do nich. Może to były wiersze, których nie napisał? Chciał, żebym zrobił z tych zdjęć album. Powiedział, że dołączy do nich opisy… Zabrakło czasu.
Fotografowałeś też samego Różewicza.
Fotografowałem go przy różnych okazjach. Siódmego października 2000 na tle epitafium Melchiora Brichsela przy kościele pw. św. Elżbiety we Wrocławiu. Spodobało mu się, nawet zaproponował, że zdejmie okulary. Ta fotografia weszła do albumu Epitafium i wiatr. Zrobiłem mu zdjęcie w chińskiej czapeczce, to, które było później na okładce miesięcznika „Odra”. Sfotografowałem go też przed wrocławskim pomnikiem Dietricha Bonhoeffera, z góry, z okna Domku Miedziorytnika. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że pisze o Bonhoefferze wiersz. Zrobiłem też te dramatyczne zdjęcia, na których zasłania twarz, jakby w geście rozpaczy. A to były zdjęcia pozowane. Pozwalał mi robić kolejne fotografie, bo akceptował poprzednie. Podczas jakiegoś spotkania w konsulacie Niemiec popatrzył na mnie i powiedział: „Panie Januszu, ale proszę zachować pryncypia”. Nie zrozumiałem, o co mu chodzi, więc wytłumaczył: „Proszę mi nie fotografować łysiny”.
Get zmarł pierwszy, Tadeusza Różewicza na pogrzebie nie było.
Nie był też u niego w szpitalu. Powiedział, że jak Get wyjdzie, spotkają się w Domku. Nie chciał z nim rozmawiać o bezradności i chorobie. Kiedy zobaczyliśmy się pierwszy raz po pogrzebie, powiedział: „On dla mnie nie umarł”. A potem dodał: „Brakuje mi go”. Kolejny raz spotkaliśmy się miesiąc później, coś tam wypiliśmy, chyba metaxę, potem powtórzył: „Dla mnie Get żyje”.
Jeszcze później napisał wiersz zaczynający się słowami: Get odszedł…
Zobaczyłem ten wiersz pierwszy raz na wystawie Poeta odchodzi… w Muzeum Literatury w Warszawie.
Rękopis jest w Ossolineum.
Nie powiedział mi o nim. Ale widać, że ich praca miała trwać.
W tym wierszu jest mowa o ławeczkach pamięci Tadeusza Różewicza.
To był pomysł Różewicza, żeby uniknąć pomnika, bo zasłużony, bo poeta, bo mu się należy. On w miarę upływu lat coraz bardziej się wycofywał, nawet na 90. urodziny nie chciał żadnych uroczystości. Zgadzał się na te ławeczki, których zaczynało być już w Polsce coraz więcej. Ale nie chciał, żeby siedział na nich Różewicz z brązu. Najwyżej, żeby na każdej znalazł się jakiś wiersz.
Wystawa piętnastu przedmiotów, które powstały podczas spotkań Poety i Miedziorytnika nosiła tytuł Zabawy przyjemne i pożyteczne Eugeniusza Geta Stankiewicza, Tadeusza Różewicza i…
Te trzy kropki po „i” to fotografie, które towarzyszyły wystawie. I pewnie ludzie, których czasem przychodzili. Różewicz chciał, żeby to zaznaczyć.
Rozmowa odbyła się w marcu 2017 roku.