Nie wiem, dlaczego w końcu mój Ojciec zdecydował się na studiowanie biologii. Jak się dowiedziałem, myślał o zdawaniu na Akademię Sztuk Pięknych. Wielki wpływ wywarł jednak na niego jego nauczyciel gimnazjalny – Julian Przyboś, co mogło zaowocować wyborem studiów właśnie humanistycznych. Ale wtedy Ojciec zaczął pisać i zaangażował się w redagowanie miesięcznika „Nasz Wyraz”, co tak go pochłonęło, że nie obronił pracy magisterskiej.
Mam wrażenie, że obrany kierunek studiów odcisnął piętno na jego twórczości. Jego opisy przyrody, bardzo ważne w opowiadaniach, były pomijane przez niektórych czytelników. Początkowo miała z nimi problem także Wisława Szymborska – dopóki nie zrozumiała, że są one istotną częścią narracji jego prozy, nie zaś niepotrzebnym przerywnikiem, który czasem opuszcza się, chcąc uczestniczyć przede wszystkim w akcji przedstawiającej losy bohaterów. Może uznany potem przez krytyków kunszt w opisach przyrody czy w relacjach o zachowaniu zwierząt zawdzięczał Ojciec właśnie studiowaniu biologii? W każdym razie napisał on kilka utworów poświęconych kotom lub takich, w których kot odgrywa bardzo dużą rolę.
Należy do nich opowiadanie Kot w mokrej trawie, będące tytułowym tekstem zbiorku wydanego w 1977 roku. Łączy się z tym pewna anegdota. Kiedy przekładany był on na język niemiecki, jego tłumacza dopadły wątpliwości, którymi podzielił się w liście do Ojca. Chodziło mu o niebezpieczeństwo, że czytelnik weźmie zbiór prozatorski za książkę przyrodniczą. Jednak taki tytuł w wydaniu niemieckim pozostał…
Opowiadanie tytułowe w większej części składa się z opisów wyglądów i zachowania kota o imieniu Murder. Narrator nie ogranicza się tu do podziwu np. nad sprawnością ruchów zwierzęcia. I poważnie bierze pod uwagę to, że Murder ma świadomość swojego istnienia. Że wie, iż jest kotem… Czyli przypisuje mu poczucie tożsamości. Wielokrotnie w opowiadaniu doskonałość kota przeciwstawiana jest nieporadności psów: „Nie wyleniał, nie skaprawiał, nie roztył się, nie wyrósł mu brzuch jak na przykład wielu okolicznym psom”. Narrator przeciwstawia jego usposobienie cechom psów. On nie zdechnie ze starości jak psy, które trzeba będzie uśpić – zniknie, żeby zdechnąć gdzieś z dala: „Pewnego dnia nie zobaczę go siedzącego w okiennej wnęce, ani idącego powoli przez ogród. Żebym nie wiedzieć jak wpatrywał się, nie zobaczę już tego miejsca, w którym materia świata jest tak cudownie uformowana w ruchomą, żywą, widzącą i czującą istotę”.
W tym tekście widać wyraźnie, że jego autor zalicza się do miłośników kotów. Nawiązuje też do imienia nadanego bohaterowi opowiadania przez jego dawnych właścicieli: Murder, czyli zabójca. Przyznaje, że bohater opowiadania jest mordercą, ale ludzie też zabijają – a robią to przy tym często bardzo nieporadnie. Przywołuje obraz zabijanych przez służącą i panią domu wielkich, szamoczących się ryb. (Ta scena opisywana jest z kociej perspektywy). Narrator Kota w mokrej trawie wylicza wiele pozytywnych cech swojego bohatera – niekiedy takich, jakie zwykle przypisywane są innym wiernym towarzyszom człowieka: psom. To jego zdaniem właśnie koty przywiązane są tak bardzo do ludzi i miejsc. Gdyby je wywieziono nawet kilkaset kilometrów od domu – zapewnia – wróciłyby bez wątpliwości. I podziwia on instynkt samozachowawczy bohatera i celowość każdego z jego ruchów: „Stał chwilę patrząc i nasłuchując, aby przekonać się, czy jego ruch nie spowodował jakiegoś poruszenia w otoczeniu. W odczuciu narratora, więc i autora, kot przewyższa człowieka nie tylko perfekcją swoich ruchów: ma tę przewagę, że na przykład nie odczuwa poczucia straty czasu ani nudy. Wszystko co robi, ma swój sens, nawet trwanie w bezruchu, które jest tak samo ważne jak sam ruch: „Gdy siedząc lub stojąc nieporuszenie, wpatrywał się w ciemny wylot jamki, z której w każdej chwili mogła wyłonić się mysz – czas Murderowi wcale się nie dłużył. Nieruchomość, trwanie, czekanie było dla Murdera tym samym, co ruch, bieg, ucieczka, pościg, walka, nie było więc żadną stratą czasu. Było po prostu trochę inną, ale tak samo wartościową, formą istnienia w czasie i przestrzeni”.
Podczas lektury opowiadania mojego Ojca zwróciłem uwagę na fakt, że język, jakim posługuje się autor, jest tak samo doskonały, jak opisywane zwierzę. Co ciekawe, natykałem się na takie sformułowanie: „Jego usta pozostały półotwarte (…)”. Czy kot ma usta? Normalnie nikt by nie użył takiego słowa. Czy Ojciec posłużył się nim celowo? Na przykład żeby jeszcze bardziej – w oczach czytelnika – upodobnić kota do człowieka, a więc mocniej uczulić go na jego los? Późniejsza opowieść o walce Murdera ze szczurami powoduje, że wręcz zaczynamy się o niego troszczyć.
Narrator w pewnym miejscu stwierdza, że dla kota ważne jest poczucie bezpieczeństwa. Wyposaża go w pamięć zdarzeń i odczuć z przeszłości: wspomnień dotyczących miejsca, w którym czuł się całkowicie bezpiecznie – a mianowicie w mieszkaniu profesora. Teraz mieszkają w nim inni ludzie, a Murder jest odpędzany przy każdej próbie powrotu do niego.
Narrator podkreśla często doskonałość i precyzję ruchów kota – np. wtedy, gdy skupia się on na tym, żeby nie poruszyć przednimi ani tylnymi łapkami gałązki, która może zaszeleścić. Porusza się podobnie ostrożnie, żeby nie strącić kropel wody z mokrej trawy. Nie lubi wody. Generalnie ten kot opisywany jest z precyzją przyrodnika. Dowiadujemy się na przykład, że koty mogą nie jeść kilka dni – jak i ten opisywany w opowiadaniu. Jego ruchy Muszą być perfekcyjne: by upolować zdobycz i przetrwać.
Zakończenie opowiadania jest niedopowiedziane. Można się tylko domyślać, co się wydarzyło… Często tak właśnie kończą się utwory Ojca, autora m.in. Romansu prowincjonalnego. Mnie takie zakończenie odpowiada. Uważam, że niepotrzebne jest postawienie „kropki nad i”. Dzięki temu to czytelnik przez chwilę zajmuje miejsce autora, może dodać swoje zakończenie…
Natomiast Rozmowy na schodach to opowiadanie tytułowe z ostatniego zbiorku wydanego za życia Ojca. Czytamy w nim o czynnościach wykonywanych codziennie przez bohatera, m.in. o wchodzeniu i schodzeniu ze schodów. Temu przemieszczaniu się towarzyszą wspomnienia osób, z którymi te wędrówki kiedyś on odbywał, a których już nie ma. Są także rozmowy, jakie bohater odbywa z sąsiadami, z którymi znał się od początku zamieszkania w kamienicy. Rozmowy najczęściej dotykają ważnych tematów m. in. religii, różnicy między poezją a prozą. I niemym świadkiem tej codziennej krzątaniny jest – kotka, która ma do jego rozmyślań i rozmów pobłażliwy stosunek. Czy można powiedzieć, że jej postawa jest w opozycji do filozofii wyznawanej przez autora? Zdaje się, że tak. Kotka jest jedyną istotą żywą – poza mieszkańcami kamienicy – o której czytamy. Piszący stara się przeniknąć jej tok…. no właśnie czego: rozumowania? Jej sposób na życie, który swoimi prostymi zasadami bije na głowę filozofię życia człowieka z jej niepotrzebnymi meandrami: „Nie zaprzątam sobie głowy ani filozofią, ani religią. Bo Ignoramus et ignorabimus.Więc nie wysilam się jak ludzie, małpy, a nawet psy, bo to nie ma żadnego sensu. A co do pamięci, to pamiętam tylko to, co mi jest koniecznie do życia potrzebne; moją miseczkę, moją ubikację, ścieżki, którymi chadzam, i miejsca, w których drzemię. Niepokoją mnie, ale zarazem ciekawią wszystkie zmiany. Raczej niepokoją. Nie lubię ich. Moim ulubionym zajęciem jest polowanie i zabawa. A poza tym – jestem, żyję”.
Kotka i bohater obserwują się nawzajem i nie mogą się nadziwić swojej odmienności. Podobnie jak w opowiadaniu Kot w mokrej trawie narrator podziwia sposób, w jaki kotkę ukształtowała natura (specjalnie używam tego sformułowania, bo Ojciec był zdeklarowanym ateistą). Nie chodzi tutaj wyłącznie o doskonałość jej ruchów i wygląd. Narrator przypomina, że jego bohaterka przewyższa człowieka posiadaniem instynktu, który na kilka sekund wcześniej zanim coś się wydarzy, ostrzega ją przed niebezpieczeństwem: „Ale mam coś, pewien zmysł, którego ty nie masz: wiem naprzód, że coś się stanie. Och, bardzo na krótko, na sekundę, najwyżej dwie, wcześniej. Ale to mi wystarcza, aby się ukryć, a przedtem, jeśli ten sygnał zrozumiesz, ostrzec ciebie”. Bohater i kotka mają swoje wspólne przeżycia. Oto kotka spada ze śliskiej poręczy balkonu na trzecim piętrze. Ocaloną po upadku bohater wnosi po schodach na górę. I tu następuje fragment opowiadania (który sam bardzo cenię): spotyka on młodą kobietę, w której oczach jak w lustrze odbija się on sam, niosący uratowane, ale jeszcze przestraszone zwierzątko. Przygoda dobrze się kończy i nie wiadomo jakim sposobem kotka ze zwichniętą łapką z powrotem wskakuje pod lampę, w świetle której jej pan pracuje nad jakimś tekstem.
W twórczości Ojca, autora Pamiętnika antybohatera, jest kilka utworów poświęconych zwierzętom. Zawsze pochyla się on nad nimi z troską i ze zrozumieniem. Często jest w tym uczuciu odosobniony od ludzi, którzy wyrządzają im krzywdę. Cierpienie zwierząt zdaje się go ranić podobnie jak los krzywdzonych ludzi. Jednak myślę, że żadnemu ze zwierząt nie poświęcił tyle uwagi i zachwytu co kotom-towarzyszkom (bo były to kotki) jego pełnej namysłu starości. Próba przeniknięcia ich filozofii życia, należy, moim zdaniem, do najciekawszych dokonań jego pisarstwa.
Kot w pustym mieszkaniu
Podczas częstych wizyt Wisławy Szymborskiej na ul. Lea w Krakowie wydarzyło się kilka sytuacji, które potem znalazły odbicie w jej przejmującym wierszu Kot w pustym mieszkaniu.
Mianowicie trzeba było zlikwidować mieszkanie.
Zacząłem już przeglądać przedmioty, książki Ojca. Rozpocząłem od jego pokoju, gdzie było kilka niskich półek z książkami przylegających do biurka. Trochę przesuwałem te półki, żeby mieć do nich łatwiejszy dostęp. Właśnie wtedy przyszła Wisława i ze zgrozą stwierdziła: „Tu coś zostało poprzesuwane”. Ja na to: „nie poprzesuwane, tylko rozsunięte”, czy coś podobnego. Potem podobną grę słów znalazłem w jej wierszu.
Wisława widziała, że nie za bardzo przejąłem się śmiercią Ojca (niestety nie byłem związany z nim emocjonalnie). Robiłem rzeczy, których dziś nie powtórzyłbym: położyłem się na jego łóżku i podciągając się rękoma na specjalnie zamontowanych linkach, próbowałem unieść tułów. Wisława i Al (który te linki montował) patrzyli na mnie ze zgrozą. Ojciec korzystał z linek niedługo przed śmiercią, kiedy już normalnie nie mógł się unieść. Goniłem też za kotem, który zdziwiony uciekał przede mną, nieprzyzwyczajony do takiego tempa.
Dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że moje zachowania mogły Wisławie sprawiać ból.
Podczas jednej z jej wizyt miało miejsce bardzo wzruszające zdarzenie: siedzieliśmy z Wisławą w pokoju Ojca. Nagle spostrzegłem, że kocica wsuwa się pod koc leżący na jego łóżku i sprawia wrażenie, jakby czegoś/kogoś szukała. Z wyrazem zawodu (jeśli tak można powiedzieć) wysuwała się spod drugiego krańca koca. Z przejęciem zwróciłem na to uwagę Wisławie, na co ona tylko pokiwała głową. Być może podobne obrazki widziała już wcześniej, ale na mnie zrobiło to duże wrażenie. Tak jakbym przejęty perspektywą odczuwania kota, sam bardziej odczuł, co się stało.
Dlatego w wierszu Kot w pustym mieszkaniu[1] znalazłem coś z atmosfery tamtych chwil.
Rozmawialiśmy też z Wisławą o ostatnim okresie życia Ojca. W tych chwilach ani na krok nie odstępowała go Mizia. Zaczęła od niego stronić tylko w dzień przed śmiercią. Według Wisławy mogło mu to, jako biologowi z wykształcenia, dać wiele do myślenia. Nic jednak nie powiedział.
- Wiersz Kot w pustym mieszkaniu Wisławy Szymborskiej został opublikowany w numerze 6. „Odry” z 1991 roku.↵