W stolicy i wszystkich większych miastach trwają protesty gromadzące tysiące osób w obronie demokracji, niezależności sądów i konstytucyjnego ustroju państwa. Ludzie gromadzą się codziennie ze świeczkami, a media dudnią tylko o jednym – podpisze czy nie podpisze? W tym czasie do malutkiej miejscowości na Dolnym Śląsku zjeżdżają się artyści na święto sztuki akcji, jakim jest Festiwal Sztuki Efemerycznej Konteksty w Sokołowsku. Motywem przewodnim siódmej edycji festiwalu jest zdanie „Tak to jest” – ulubione wyrażenie starszych osób ucinające wszelką dyskusję. Taka konstatacja może budzić jedynie twórczy bunt. I chyba o to chodziło Małgorzacie Sady, która w tekście kuratorskim zaprasza artystów do wypowiedzi zaangażowanych społecznie i politycznie. Jednak rezultat przerósł jej oczekiwania, a dyskusja wymknęła się spod kontroli.
Faktycznie po raz pierwszy tematy polityczne były tak wyraziście obecne na festiwalu. Yola Kudela pokazała mural na fasadzie Kina Zdrowie pt. Ślepy prowadzący ślepego, który był uwspółcześnionym nawiązaniem do obrazu Bruegela. Przemysław Kwiek przez cały festiwal malował w plenerze pracę z cyklu Awangarda bzy maluje, która w ironiczny sposób zwracała uwagę na sytuację ekonomiczną twórców, którzy muszą często wykonywać chałturę, aby przeżyć. Irmina Rusicka, Kasper Lecnim oraz Joanna Rajkowska spontanicznie wykonali ogromny napis „VETO”, który umieścili na wieży Sanatorium[1]. W kontekście politycznym można odczytać także pracę Marty Kotwicy Przymus powtarzania traumy. Artystka pokazała wideo, na którym wszczepiła sobie czip typu „Safe Animal”, pozwalający na identyfikację zwierząt. Podczas swojej akcji zadawała pytanie czy troska oznacza kontrolę. Jej pracę, mimo że była raczej osobistą wypowiedzią, można potraktować również jako krytykę narastającej inwigilacji przez państwo. Dużym rozczarowaniem była dla mnie instalacja Ewy Partum Feministyczne cytaty, składająca się z kilkunastu czarnych parasolek powbijanych w parku z transparentem antyrządowym z tzw. czarnego protestu. Spodziewałam się czegoś bardziej wyrafinowanego od twórczyni często nazywanej „prekursorką sztuki feministycznej”. Taka instalacja może sprawdziłaby się pod sejmem, ale nie na festiwalu, gdzie publiczność oczekuje do sztuki czegoś więcej niż naśladownictwa.
Zainteresowały mnie realizacje trzech ukraińskich artystów z Drohobycza, którzy wykonali klasyczne, wyważone performance o tematyce politycznej. Przez „klasyczne” rozumiem brak słów, użycie ciała, rekwizytów, zbudowanie zgrabnej metafory i akcji trzymającej w napięciu. Igor Stahniv wykonał performance Poza domem, w którym poruszał problem trudnej sytuacji emigrantów ekonomicznych z Ukrainy. Ci, pracując na Zachodzie wędrują marzeniami do swoich przyszłych, spokojnych domów, które wybudują za zgromadzone pieniądze. Natomiast Oleksandr Maksymow wykorzystał w swojej akcji m.in. wielką planszę zbudowaną z kart atlasu Ukrainy. Sprejem wypisał na niej pytanie „Tak to jest?”, które miało być krytyką wobec stagnacji państw zachodnich i braku podejmowania działań wobec aneksji Krymu i narastającej agresji. Artysta zasypywał mapę ziemią, darł ją na kawałki, przygniatał kostkami brukowymi. Performance zakończył w rzece ubrany w żołnierską czapkę floty czarnomorskiej. Natomiast Olha Chyhryk wykonała performance pt. Ślad, podczas którego ugniotła mąkę z ziemią, tak jak ugniata się ciasto na chleb. Następnie pokryła nim całą klatkę piersiową i brzuch, a na koniec nacięła „ciasto” nożem, a w tę otwartą ranę wlewała sok i miąższ z przeżuwanych, kwaśnych wiśni. Całość odbywała się w ulewnym deszczu, co jeszcze dodało akcji dramaturgii.
Dużo szumu zrobiło się wokół pracy Irminy Rusickiej, prezentowanej w ostatnim dniu, podczas Platformy Otwartej. Jedna z jej fotografii przedstawiała artystkę wykonującą tzw. gest Kozakiewicza przed Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Fotografia była powtórzeniem zdjęcia-akcji Andrzeja Rzepeckiego z lat 80. i od już kilku miesięcy krążyła w Internecie. Na dzień przed pokazem pracy na festiwalu wybuchła niemała awantura, ponieważ okazało się, że kuratorka zabroniła artystce pokazywania pracy, czyli w zasadzie ją ocenzurowała. Broniła się odgórną decyzją fundacji, która dostaje duże środki z ministerstwa. Gdyby nie ta dyskusja, podejrzewam, że nikt nie zwrócił uwagi na pracę Rusickiej. To całe zamieszanie podziałało tylko na szkodę kuratorki, która najpierw zaprosiła artystów do działań zaangażowanych, a potem próbowała cenzurować tych bardziej „kontrowersyjnych”.
Tegoroczny festiwal koncentrował się wokół postaci Andrzeja Mroczka, dyrektora Galerii Labirynt w Lublinie od połowy lat 70., a później również BWA, kontynuującego program galerii autorskiej. Kuratorka Kontekstów była współpracowniczką Mroczka i przez wiele lat pomagała szczególnie w licznych kontaktach galerii z artystami zagranicznymi, których obecnie zaprasza na kolejne edycje festiwalu. Galeria Labirynt była miejscem wyjątkowym na mapie Polski i Europy, ponieważ Mroczek promował w niej najnowsze prądy sztuki neoawangardowej – sztukę konceptualną, video-art czy performance. Wśród jego przyjaciół można znaleźć tak świetne nazwiska jak Warpechowski, Bereś, Robakowski, Pinińska-Bereś, Świdziński, Partumowie czy duet KwiekKulik.
Przyjeżdżając na festiwal spodziewałam się wykładów, spotkań z artystami oraz wystawy prezentującej historię galerii. Niestety już w pierwszym dniu na łamach „SZUM-u” ukazał się artykuł Waldemara Tatarczuka[2], obecnego dyrektora galerii, który krytykował organizację całego przedsięwzięcia. Spotkania wokół postaci Mroczka faktycznie wypadły dość blado i przypominały wspominki rodziny i przyjaciół. Na wystawę pt. Sztuka według Mroczka składały się powyrywane kartki z katalogów i wolne druki poprzyklejane na ścianę oraz projekcje z performance’ów wykonywanych przez artystów związanych z galerią – m.in. Jana Świdzińskiego, Jerzego Beresia, Alistera McLennana czy Zbigniewa Warpechowskiego. Akcje te nie były zupełnie związane z działalnością tych artystów w Labiryncie. Szkoda, że wystawa przybrała taką formę, ponieważ sama odnowiona sala multimedialna w Sanatorium pozwoliłaby na realizowanie obszernej wystawy, a materiałów o działalności kuratorskiej Mroczka starczyłoby na retrospektywę w wielkim muzeum.
Do udziału w festiwalu zaproszono artystów związanych z Galerią Labirynt. Swoje akcje pokazali m.in. Przemysław Kwiek, Ines Amado, Janusz Bałdyga, Zdzisław Kwiatkowski, Ewa Zarzycka czy Wojciech Stefanik. Największe wrażenie zrobił na mnie performance Alastaira MacLennana, performera pochodzenia irlandzkiego, który od wielu lat jest uczestnikiem festiwalu, a związany jest z Polską właśnie za pośrednictwem Galerii Labirynt, utrzymującej czasach PRL-u liczne międzynarodowe kontakty. MacLennan wykonał akcję w rzece przy Sanatorium. Jak często powtarza, jego akcje są bliskie poezji, pełne niedopowiedzeń, metafor, niezrozumiałych znaków. Performance MacLenana często trwają po wiele godzin, a sam artysta jest mistrzem medytacji. W tym roku do swojej akcji pt. REAL LEAR użył siana, wstążek, starych rodzinnych fotografii, kawałków rdzy, kamieni, liści, starych kłódek i kluczy. Najciekawszy był motyw pisania atramentem na mokrej kartce, każde słowo natychmiast rozlewało się w abstrakcyjne plamy, pozostawiając widza w niepewności.
Dużym sukcesem tegorocznej edycji było zaproszenie do udziału Valie Export, artystki wiedeńskiej, prekursorki sztuki akcji oraz działań feministycznych. Początkowo związana była z Akcjonistami Wiedeńskimi, potem przyjęła obecny pseudonim i zajęła się głównie zagadnieniami związanymi z kobiecą seksualnością i znaczeniami ciała w kulturze. Podczas Kontekstów artystka pokazała filmy dokumentujące jej performance oraz video-arty, po każdym pokazie widzowie mogli zadawać pytania. Festiwal stworzył rzadką okazję zapoznania się z filmowymi dziełami artystki na dużym ekranie. Valie Export od lat 70. współpracowała z lubelską galerią i miała tam kilka wystaw indywidualnych, dlatego zaproszenie jej dopełniało program związany z upamiętnieniem działalności Andrzeja Mroczka.
Bardzo sympatycznym wydarzeniem festiwalowym było Muzeum społeczne Krzysztofa Żwirblisa, artysty i kuratora związanego m.in. z warszawską[3] Akademią Ruchu. Żwirblis przyjechał do Sokołowska kilka dni przed festiwalem, spotykał się z mieszkańcami Sokołowska i zbierał od nich przedmioty, które uważali za godne umieszczenia w muzeum, równocześnie poznawał ich historie, zaprzyjaźniał się i nakręcał materiał filmowy. Odwiedził mieszkania starszych osób, jak i nowoprzybyłych. Podczas kolejnych wizyt okazało się, że w Sokołowsku mieszka wielu artystów malujących, piszących poezję czy dziergających. Film dokumentalny pokazany w Kinie Zdrowie był pełen humoru, prostolinijny i szczery. Natomiast wystawa prezentowana w piwnicach sanatorium okazała się hitem. Wszystkie przedmioty, które najpierw zostały omówione na filmie można było zobaczyć w white-cube’ie, świetnie zakomponowane, podpisane. Co roku na Kontekstach pojawiają się projekty, które maja na celu angażowanie społeczności miejscowej, większość z nich niestety bywa powierzchowna, a artyści często traktują swoich rozmówców niepoważnie. Żwirblisowi udało się zgromadzić grupę osób wokół idei „muzeum społecznego” i zrealizować z nimi w całości ciekawy projekt.
Powiew świeżości przyniosły gościnne pokazy video-artu z innych festiwali – Międzynarodowego Biennale Sztuki Mediów WRO oraz nowopowstałego krakowskiego LAVA Festiwalu. Pokazali oni prace młodych twórców, zgłoszone w open call-u i nagrodzone przez jury. W filmach dominowała głownie estetyka postinternetowa.
Stałym bywalcem festiwalu jest Józef Robakowski, który w tym roku pokazał swoje filmy bardziej o charakterze dokumentalnym niż eksperymentalnym. Jeden z nich przedstawiał wydarzenia z 1989 roku, związane z działaniami łódzkiej Pomarańczowej Alternatywy, kiedy to studenci całkowicie przejęli ulice i wykonywali na nich swoje absurdalno-dadaistyczne happeningi pt. Klepanie biedy, Wszystko jasne czy Wyścig zbrojeń. Akcje te w sposób humorystyczny, używając języka agitacyjnego, komentowały wydarzenia polityczne. Inny film pokazywał ogromną berlińską Paradę Miłości z końca lat 90. Wtedy stolica Niemiec została zalana przez 2 miliony młodych ludzi z kolorowymi włosami, kolczykami, strojami rodem z boysbandu, tańczących w rytmie techno.
Ostatni dzień festiwalu był nietypowy, ponieważ organizatorzy zdecydowali się na pokazanie działań młodych artystów w ramach Platformy Otwartej. Był to eksperyment, gdyż podczas wcześniejszych edycji ten dzień przeznaczony był na prezentacje uczestników warsztatów performance. Odważnym i nierozważnym pomysłem było dopuszczenie ponad sześćdziesięciu twórców. Cały program rozciągnął się na ponad 12 godzin, artyści występowali równocześnie, nie byli otoczeni należytą opieką kuratorską, zabrakło dla nich czasu i przestrzeni. Kuratorka nie znała ich imion i nie wiedziała, co będą pokazywali. Można było zobaczyć rozmaite wydarzenia, od dźwiękowych performance’ów, przez wieczorki poetyckie po prace rodem z przeglądów końcoworocznych – szwarc, mydło i powidło. Cała sytuacja była lekceważąca dla widzów oraz młodych twórców. Jedyną pracą, która zapadła mi w pamięć był performance Patryka Różyckiego, który wchodząc do lodowatego strumienia opowiadał o swojej miłości i z przymrużeniem oka zbudował metaforę kochanka jako uchodźcy dryfującego po falach.
Podczas 7. edycji festiwalu Konteksty można było zobaczyć kilka perełek – realizacji artystycznych z dziedziny performance, sztuki publicznej, instalacji czy viedo-artu. Uczestnicy mieli rzadką okazję poznania m.in. eksperymentalnych filmów Valie Export czy zobaczenia performance’u genialnego Alastaira MacLennana. Cieszę się, że festiwal co roku zwraca uwagę na ważnych artystów i historyków sztuki związanych ze sztuką powojenną i neoawangardową. W tym roku należytą uwagę poświęcono Andrzejowi Mroczkowi, ale w programie dotyczącym jego osoby zabrakło przyzwoitej wystawy i wykładu. Niestety cały festiwal był zbyt długi i mógłby zostać ograniczony do trzech dni. Wiele akcji przyćmiły awantury wokół Tatarczuka, Rusickiej, cenzurowania akcji czy finansowania wydarzenia. Jak można mówić o sprawach ważnych politycznie i społecznie, o kryzysach państwowych i globalnych, kiedy okazuje się, że samo środowisko artystyczne nie może dojść do konstruktywnego konsensusu.
4 comments
Piszę z uwagą do zdania: “Joanna Rajkowska spontanicznie wykonała ogromny napis „VETO”, który umieściła na wieży Sanatorium”.
Napis VETO spontanicznie wykonali: Irmina Rusicka, Kasper Lecnim, Michał Biel. Joanna Rajkowska pomogła nam go powiesić na wieży oraz “wzięła na siebie” rozmowy z organizatorami, którym nie spodobała się ta spontaniczna akcja (akcja nie była uwzględniona w programie oraz skonsultowana z organizatorami). Mam poczucie, że właśnie dzięki podpisaniu się pod akcją również Rajkowskiej, napis mógł pozostać na wieży. Dość trafnie akcję opisuje Karolina Plinta w tekście ”Do czego służy dobra zmiana? 7. edycja Kontekstów dzień po dniu” w Magazynie Szum:
“Inicjatorzy pomysłu – Irmina Rusicka i Kasper Lecnim – zabierają się do pracy i jadą do Wałbrzycha po potrzebne materiały. Po powrocie wciągają do akcji Joannę Rajkowską, która na festiwalu pokazuje instalację Horyzont Zdarzeń. Nawiązująca do kosmicznej sfery otaczającej czarną dziurę praca może zostać uznana za metaforyczny obraz momentu, z którego powrotu już nie ma. Podobnie Rusicka i Lecnim postanawiają przekroczyć horyzont sokołowskich zdarzeń i wywieszają płótno z napisem na wieży, bez zgody organizatorów. To nie podoba się kuratorce festiwalu, ale ponieważ pod akcją podpisała się także Rajkowska, napis zostaje na wieży.” link: http://magazynszum.pl/krytyka/do-czego-sluzy-dobra-zmiana-7-edycja-kontekstow-dzien-po-dniu/ Uprzejmie proszę o wprowadzenie poprawki w tekście. Jeżeli mają Państwo pytania, potrzebują więcej informacji, proszę o kontakt.
Pozdrawiam serdecznie,
Irmina Rusicka
Akademia Ruchu Warszawa. Od 44 lat.
Czy wystąpienia i “spontaniczne akcje” Pani Rusickiej, Lecnima czy Rajkowskiej to na pewno “sztuka efemeryczna”? Czy nie pomyliły im się miejsca? Po co polityka w Sokołowsku?
czip RFID (rfid to typ, safe animal to jedna z firm produkujących te czipy).
Comments are closed.