36. edycja festiwalu „Młodzi i Film” w Koszalinie zapisze się w pamięci ze względu na wysoki poziom Konkursu Głównego i odważny werdykt jury. Gremium pod przewodnictwem Tomasza Wasilewskiego postanowiło przyznać Wielkiego Jantara dla Najlepszego Filmu wzbudzającemu skrajne emocje Placowi zabaw. Decyzja ta potwierdza markę koszalińskiego festiwalu jako imprezy sprzyjającej twórcom wyrazistym i skłonnym do ryzyka. Przy okazji stanowi także ważny komunikat dla młodych filmowców, których niezależność wystawiana jest na próbę w czasach wzmożonej gorączki ideologicznej.
Plac zabaw bywa interpretowany przede wszystkim jako uniwersalna refleksja o naturze zła. Dziś, jeszcze bardziej niż w okresie październikowej premiery filmu, debiut Kowalskiego daje się odczytać także jako komentarz na temat paradoksów otaczającej rzeczywistości. Tematyka opowieści doskonale koresponduje z atmosferą wszechobecnej agresji, która coraz wyraźniej daje się odczuć we współczesnej Polsce. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że w podsycaniu napięć bierze udział część polityków wzbraniająca się przed potępianiem narastającej fali przemocy. Film Kowalskiego wydaje się wyrastać z głębokiego sprzeciwu wobec takiej postawy. Agresja ukazana w Placu zabaw nie znajduje dla siebie żadnego usprawiedliwienia, nie pozwala się zbagatelizować i pozostaje przerażającym wynaturzeniem. Szeroko komentowany, naturalistyczny finał filmu nie tylko nie stanowi w tym kontekście nadużycia, lecz okazuje się jedynym logicznym domknięciem opowiadanej historii.
O tym jak bardzo potrzebujemy narracji spod znaku Placu zabaw można było przekonać się podczas seansu, rywalizującego z nim o Wielkiego Jantara, Wyklętego. Film Konrada Łęckiego wyrasta z fascynacji figurą żołnierza – patrioty wymierzającego sprawiedliwość komunistycznym zdrajcom narodu. Naprawdę trudno ukryć zażenowanie, gdy widzi się na ekranie wulgarną, triumfalistyczną ekscytację, z jaką twórcy przedstawiają sceny zabijania ubeków. Dla odmiany, śmierć każdego wyklętego traktowana jest jak tragedia, a niektórzy z umierających bohaterów ulegają wręcz stylizacji na konającego Chrystusa. W tej groteskowej dychotomii zawiera się cała prawda o reprezentowanym przez Wyklętego odłamie kina patriotycznego, które potrafi być jednocześnie pornograficznie dosłowne i tandetnie wzniosłe. Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że chwilami reżyser stara się przekroczyć ograniczenia tak definiowanej konwencji. Tu i ówdzie debiutujący twórca wskazuje, że jego bohaterowie mogli kwestionować poczucie sensu swojej misji albo najzwyczajniej w świecie zatęsknić za spokojnym życiem u boku rodziny. Jakby przestraszony własną odwagą Łęcki, ledwie jednak owe wątki zarysowuje i bardzo szybko cofa się w bezpieczne rejony kina spod znaku martyro-polo. Tego rodzaju artystyczne tchórzostwo nie tylko dość zabawnie wypada w opowieści, będącej z założenia pochwałą męstwa, lecz także sprawia, że Wyklętego trudno traktować jako film z prawdziwego zdarzenia. Debiut Łęckiego to właściwie propagandowa agitka, którą pochwalić można wyłącznie za to, że została zrealizowana odrobinę bardziej starannie niż niesławna Historia Roja.
Krótko i na temat
Ponoszone dotychczas klęski nie zmieniają faktu, że biografie „wyklętych” stanowią znakomity materiał na filmowe scenariusze. Aby wykorzystać ten potencjał, należałoby wznieść się ponad ideologiczną jednoznaczność i dostrzec tkwiącą w bohaterach ambiwalencję. Być może podobny cel uda się w przyszłości osiągnąć któremuś z twórców wciąż jeszcze czekających na pełnometrażowy debiut. Koszaliński Konkurs Filmów Krótkometrażowych udowodnił, że młodzi polscy reżyserzy dysponują talentem i nie boją się tematów trudnych bądź rzadko podejmowanych przez rodzimą kinematografię. Potwierdzenie tej tezy przyniosły oba konkursowe filmy, które miały swe światowe premiery na tegorocznym festiwalu w Cannes.
W Końcu widzenia Grzegorz Mołda potrzebuje zaledwie 15 minut, by postawić bohaterkę przed dylematem etycznym rodem z kina braci Dardenne. Wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności Marta musi podjąć decyzję, od której zależy los nie tylko jej, lecz także najbliższych – ojca i partnera. Reżyser umiejętnie wpisuje losy konkretnej jednostki w uniwersalną opowieść o bolączkach i nadziejach okresu dojrzewania. W następstwie dokonanego wyboru Marta traci wprawdzie niewinność, lecz jednocześnie dokonuje emancypacji i uwalnia się spod władzy patriarchatu. Wewnętrzna siła, którą przy tej okazji ujawnia, to efekt świetnie napisanego scenariusza, lecz także kreacji Zofii Domalik. Choć rola Marty była obarczona sporym ryzykiem, młoda aktorka podołała wyzwaniu z wdziękiem i niekwestionowaną charyzmą.
Jeszcze większym spełnieniem niż Koniec widzenia okazały się – słusznie nagrodzone Jantarem dla Najlepszej krótkometrażowej fabuły – Najpiękniejsze fajerwerki ever. Niepokojący klimat, dostrzeżonego wcześniej w canneńskiej sekcji Semaine de la critique, filmu Aleksandry Terpińskiej definiuje już pierwsza scena. Ujęciom beztrosko relaksujących się ludzi towarzyszy wówczas piosenka SoKo pod wymownym tytułem We Might Be Dead By Tomorrow. Choć początkowo nic na to nie wskazuje, atmosfera w Polsce okazuje się bardzo napięta. W całym kraju trwają gwałtowne protesty, rozpoczyna się przymusowy pobór do wojska, na ulicach pojawią się czołgi. Ludziom wciąż nie przeszkadza to jednak w tłumnym zapełnianiu nocnych klubów. Wszystko razem składa się na sugestywne political fiction, w którym wojna przydarza się w samym środku imprezy rodem ze Wszystkich nieprzespanych nocy. Demonstrowana w ekstremalnej sytuacji nonszalancja bohaterów ma w sobie coś wyzwalającego, bo stanowi alternatywę wobec patetycznej narracji o narodowym heroizmie. Z drugiej jednak strony jedyną alternatywą dla tych klisz okazuje się równie schematyczna dekadencja. Terpińska ani myśli podsuwać widzowi pomysłów na wydostanie się z tej pułapki. Zamiast tego skłania go do namysłu nad własną postawą w obliczu zagrożenia, które w niestabilnym świecie wydaje się bardziej realne niż chcielibyśmy sądzić.
Podjęty w Fajerwerkach temat jest frapujący na tyle, że z powodzeniem mógłby sprawdzić się także w rozszerzonej wersji. Niezależnie od tego czy Terpińska pójdzie tą drogą, warto trzymać kciuki za pełnometrażowy debiut reżyserki. Z całą pewnością za kilka lat będziemy mogli obejrzeć go także na festiwalu w Koszalinie.