From: Zdzisław Beksiński
To: Banach Łukasz
Sent: Wednesday, June 14, 2000 11:18 AM
Subject: dobre rady
Panie Łukaszu,
pyta Pan o umiejscowienie światła. Przed laty pedantycznie umiejscawiałem źródło światła w jakimś stałym punkcie i starałem się zachować konsekwencję w zakresie cieni własnych i rzuconych (tak to się nazywa w geometrii wykreślnej), a w każdej sytuacji (nie lubię ostro rzucanych cieni) zachować przynajmniej jakąś konsekwencję zasadniczego kierunku padania światła. Od pewnego czasu jednak nie myślę już w tych kategoriach, a na moich obrazach stosuję inny punkt oświetlenia kolan, a inny twarzy, inny tła i tak dalej, właściwie nie ma w tym już żadnej konsekwencji innej jak konsekwencja w budowie obrazu. Nie polecam tego bynajmniej jako zasady godnej naśladowania. Ma Pan bowiem dość mocną skłonność do naśladowania, co jednak przy sporej wyobraźni własnej, nie jest najsensowniejszą drogą do sukcesu. Zdaje Pan sobie sprawę, że w obrazie olejnym i w jednym z rysunków, jest szereg prawie że cytatów z moich i być może nie tylko moich prac. Myślę i może to Pan przyjąć jako radę starszego faceta lub odrzucić, że zarówno w oświetleniu jak i w kreacji formy, a w konkretnym wypadku fałdów, które tak Pana pociągają, najlepszym nauczycielem jest malowanie z natury. Trudno oczywiście by malarz, który ma skłonności do sztuki onirycznej posługiwał się na stałe modelem, ale nich mi Pan uwierzy na słowo: praca w oparciu o model (dłoni, fałdów, skóry et c) nauczy Pana budowania potem fantastycznych układów, w których zarówno anatomia jak i tkaniny i architektura, cegły i śmietniska uzyskają jakby inną jakość, mimo iż będą już stworzone całkowicie z wyobraźni. Należy to potraktować jako lekcje i studia, ale potem nagle okaże się, że pewne rzeczy już Pan przyswoił i ma Pan je jak znalazł i można już w oparciu o tą wiedzę i umiejętność improwizować. Na razie wiele z Pańskich realizacji ma stereotypową formę, bo brak Panu tego wyczucia materii jaki się uzyskuje w kontakcie z jej rzeczywistym wyglądem, a nie w kontakcie z obrazami innych malarzy. Tak więc na Pańskich pracach widać informację o przedmiocie, a nie jego widzenie. Nie umiem wyrazić tego jaśniej, a czas mi się dziś kończy, bo za chwilę muszę wyjechać na otwarcie wystawy do Gliwic, co nieopatrznie obiecałem kierownikowi galerii, a czego nigdy nie robię. Wyjazd gdziekolwiek jest dla mnie jak skok z bezpiecznego pontonu do zatoki rekinów, by wydobyć coś z jej dna. Jak najszybciej marzę o powrocie do pontonu.
15.06.2000 13:35
Panie Zdzisławie.
Dziękuję za rady. Jest tylko (a jakże!) mały problem… Jak ja mogę się zmuszać do rysowania z natury, kiedy tego cholernie nie lubię??? Niestety, jestem uparty nawet wobec siebie i zawsze, kiedy ktoś radzi mi rysować łąki, kwiaty, owoce, piękne akty, etc. wzbudza we mnie (?młodzieńczy?) zdecydowany sprzeciw… Czy naprawdę nie można wypracować własnego stylu naśladując początkowo innych malarzy? Jedni twierdzą, że tak, inni, że nie. Jestem między młotem a kowadłem. I to mnie czasami doprowadza do rozpaczy. Czasami rysuję portrety – np. Alicji, ale robię to rzadko i właśnie jako formę ćwiczeń. Nie mam aktualnie pod ręką reprodukcji, ale postaram się panu takowy portret wysłać. Cóż, wygląda na to, że zatoczę wielki krąg i skończę jako rysownik-totalny-abstrakcjonista. Albo uwierzę we własne siły i wypracuję swój styl, czego mi obecnie brakuje. Nie wiem, czy drażni Pana fakt, że na wielu z moich rysunków/obrazów widać JAKŻE DOBRZE ZNANE PANU źródła, ale co ja na to poradzę, kiedy topię się w świecie bliźniaczo podobnym do Pańskiego? I co gorsza – dobrze się w nim czuję, z wyjątkiem sporadycznych godzin zwątpienia. Ratuje mnie nadzieja, że będę ewoluował w jakiś nagięty BEKSIŃSKIM sposób. I zacznę powoli dochodzić do brakującej sfery, do czegoś, co kiedyś posiadałem…
Pozdrawiam,
Banach-rozdarty.
15.06.2000 14:20
Szczerze powiedziawszy dostałem silnie w głowę Pańskim ostatnim mailem.
Banach zaszczuty.
— — – Original Message — — –
From: Zdzisław Beksiński
To: Banach Łukasz
Sent: Friday, June 16, 2000 7:43 PM
Subject: itakdalej
Widzi Pan: Jeśli ktoś jest w moim wieku to nieustannie dostaje od młodych malarzy rysunki. Stąd moje negatywne wyczulenie na bezpośrednie cytowanie moich obrazów. Nie mam natury ani umiejętności belfra, a wręcz przeciwnie, tym niemniej gdy się ktoś do mnie zwraca, to staram się mu napisać co na ten temat myślę. Wbrew temu jak to się widzi z perspektywy młodości, nikt ze starych nie jest do końca pewien swego, a już ja na pewno składam się z samych wątpliwości, tym niemniej, gdy ktoś wyartykułuje o co mu chodzi, to staram się mu pomóc na tyle na ile potrafię. Pan bardzo dokładnie wyartykułował, że chodzi Panu o trudności z fałdami, co zresztą potwierdzały Pańskie rysunki. Nie uważam się w tej materii za eksperta, tym niemniej poradziłem tak, jak to sam widziałem i przez co w jakimś tam sensie sam przechodziłem. Być może są i inne drogi niż obserwowanie natury, ale wreszcie fałdy to właśnie natura i ja mówiąc prawdę innej drogi niż jej obserwacja nie dostrzegam, więc nie mogę doradzać tego o czym nie wiem.
Każdy z nas zniekształci potem zarówno fałdy jak i mięśnie ciała lub kształt gałęzi drzew po swojemu, ale wydaje mi się, że zaczynanie od zniekształcania wtedy, gdy jeszcze nie umie się sprecyzować kształtu, przypomina zaczynanie budowy domu od pokrycia dachu. Nie proponuję by Pan przestawił się z tego, co najbardziej Panu odpowiada na malowanie łączek, baranków i rozebranych panienek, chociaż droga ta wiodła by być może do upragnionego szmalu. Proponuję więc, by Pan np. tylko poobserwował naturę, jeśli nie chce jej Pan przerysowywać, gdyż upragniona perfekcja w rysowaniu fałdów nie spadnie z nieba. To nie jest tak, że do końca życia będzie Panu musiał upinać fałdy na drewnianym modelu, jak to robiono w 19 wieku. Zaręczam, że bardzo szybko zauważy Pan na czym technicznie i wizualnie rzecz biorąc polegają niedostatki tego, co Pan w tym zakresie potrafi i dalej już będzie można odpieprzać fałdy z wyobraźni. Oczywiście zarówno akt jak i łączka pokryta trawą, też nauczyć może w perspektywie improwizowania w zakresie trawy czy anatomii i to już bez konieczności trzymania się niewolniczo modela. Ale oczywiście nie musi Pan do końca życia przemalowywać z natury na płótno, chociaż wbrew pozorom, nie jest to wcale najgłupsze zajęcie na świecie. Niechże więc Pan zacznie naturę tylko bacznie obserwować. Choćby właśnie tkaninę. Obejrzeć jak załamuje się lub obwisa, jak wygląda gdy unosi ją podmuch, jak jej mniejsza lub większa sztywność zmienia nie tylko charakter załamań ale też odblask i cieniowanie. Jeżeli Pan w tej konkretnie materii, pożądać będzie perfekcji, to bardzo szybko zauważy Pan niedostatki niżej podpisanego, wynikające właśnie z tego, że nie chciało mu się zbyt dokładnie obserwować natury, a oglądał ją tylko nieco dokładniej niż Pan, a więc jego (moja) fałda jest tylko abstrakcyjną fałdą, a nie fałdą na jedwabiu, która różni się od farby na atłasie, która jest całkiem inna od fałdy na worku jutowym i tak dalej.
19.06.2000 12:05
Dzień dobry Panie Zdzisławie.
Ostatnio mam wiele trudności, jeśli chodzi o moją mentalną stronę. Depresja zaczęła wracać, a co za tym idzie, chęć do życia jest, ale stawia wiele głupich pytań. Nerwica natręctw wygasła już prawie całkowicie, ale niedługo wyjeżdżam na kilka dni do Krynicy i tam objawy powrócą. Będę wtedy się musiał zająć sobą, a nie rysowaniem/malowaniem. Boję się tego jak cholera. Ale nic to – do rzeczy… Jestem w okresie, w którym zewnętrznie nic nie wiadomo – nie wiem czy będę żył dalej malując – czy może śpiewając, czy być może pakując pustaki na TIR-a. Ale CZĘŚĆ mnie, a właściwie CAŁOŚĆ, chce malować/rysować. Dlatego dążę do doskonałości (oczywiście nieosiągalnej) właśnie w tej dziedzinie. Świat, którym się od Pana zaraziłem, to nie tylko technika malowania, to też klimat i wzajemna relacja malarza i obrazu. Dlatego moje obrazy są tak podobne do pańskich. Mam taką naturę, że gdy coś mi się podoba i pasuje nastrojem do moich wewnętrznych przeżyć, staram się to kontynuować, dopisywać ciąg dalszy. Ten świat, to smutne piękno pozbawione walki o pieniądz, sławę i korzyści, a niepozbawione uczuć. Dlatego mi odpowiada. Dlatego chcę malować taki właśnie świat. I tu pojawia się problem… Ludzie zaczynają mi zarzucać, że naśladuję Beksińskiego… Myślą bowiem, że naśladuję jego styl dlatego, że koniec końców spełnia on zadanie w oczach publiczności… A ja nie naśladuję dlatego! Naśladuję, bo gdy oglądam obrazy Beksińskiego czuję najbliższe eony, czuję zbliżanie się do mojego czystego „ja”. I dochodzę do przerażającego wniosku, że aby zmienić styl rysowania, musiałbym zmienić siebie. I to jest niesprawiedliwe. Nic nie mogę z tym zrobić. Mogę tupać, krzyczeć, skakać aż zawali się podłoga… Albo czekać na samoistną zmianę stylu… ale czy to nadejdzie? I czy będę wtedy szczęśliwy?
Dziękuję za uwagę i do usłyszenia.
Łukasz
23.06.2000 16:55
Nie korespondowaliśmy dość długo (!), z nieznanych (?czyżby?) przyczyn. Jedno szybkie pytanie natury technicznej: Gdy maluje Pan gładką powierzchnię (mgła, niebo), jak kieruje Pan pędzel? Czy macha Pan w różnych kierunkach, tak, że pod światło widać „mozaikę kierunków”, czy też może zakłada pan jeden kierunek machania – np. poziom?
Dziękuję za uwagę, do usłyszenia.
Banach
P.S. Zaczynam obserwować tkaniny i inne powierzchnie… tak jak Pan sugerował, zaczynam też robić bardziej kontrastujące światła w RYSUNKACH (to ponoć pomaga). Nadal nie znam chorych mechanizmów kierujących jedwabiem i innym ustrojstwem, ale kto wie? Może niebawem? Może jest coś jeszcze, czym mógłby mi Pan pomóc w zrozumieniu tychże?