Sonia Milewska: Kiedy tatuaż stanie się sztuką?
Szymon Gdowicz: Może zacznę od tego, że mam dość niestandardowe podejście do tej sprawy, bo zarówno świat tatuażu, jak i świat sztuki jest mi bliski. Tatuaż zawsze był traktowany jak działalność marginalna, undergroundowa i praktykowany właściwie wśród osób wiedzących dokąd iść, znających odpowiednich ludzi. Tatuowanie nie było społecznie akceptowane tak jak w tym momencie. W ciągu ostatnich kilku lat tatuaż stał się w Polsce bardzo popularny, ale to wciąż początek tego procesu. Dlatego też temat łączenia tatuażu ze sztuką jest czymś nowym. Jeszcze do niedawna nikomu by nie przyszło do głowy wiązanie tych dwóch światów: popularnego establishmentu z tatuażem, który z zasady jest dosyć przekorny. Teraz znajdujemy się w momencie, kiedy tatuowanie jest bardziej respektowane i ludzie dostrzegają w nim artyzm.
Pytanie, jakie są związki pomiędzy ogólnopojętą sztuką a tatuowaniem. Teraz to może być dla Ciebie trochę kontrowersyjne, ale uważam, że tatuaż nigdy nie będzie sztuką – sztuką rozumianą jako sposób wyrażania nieograniczonej ekspresji artysty – ponieważ w tym kontekście tatuaż zawsze ma ograniczenie – klienta, który w mniejszym lub większym stopniu wpływa na wizję twórcy. Nie możemy więc mówić o pełnej swobodzie i ekspresji. Uważam jednak, że nie jest to złe. Ja zawsze umiejscawiałem tatuaż w dziedzinie rzemiosła. Rzemiosła rozumianego jak w średniowieczu, kiedy nie było terminu „artysta”, a tytuł rzemieślnika był nobilitujący. Teraz każdy może się nazwać artystą…
Joseph Beuys mówił: „Każdy jest artystą”.
Nie lubię nazywać „artystów tatuażu” artystami – wolę użyć z pełną odpowiedzialnością terminu „twórca”. Tatuaż zbliży się do świata sztuki, nawet już jest blisko, ale nigdy nie będzie sztuką. Tatuowanie to rzemiosło i mamy wielu znakomitych rzemieślników, a wśród nich – twórców, którzy kreują coś nowego, dodają ekspresję do swoich prac. Ale uważam, że robiąc tylko tatuaże, nigdy nie będą artystami.
Jesteś jurorem na Tattoofeście, oceniasz prace tatuatorów. W przypadku sztuki można powiedzieć, że są artyści malarze i… malarze. A jak to jest w tatuowaniu, jak rozpoznać twórcę wśród rzemieślników?
To wynika przede wszystkim z przygotowania. Trzeba mieć pewien zasób wiedzy, żeby móc określić, co jest oryginalne. Może zacznijmy od tego, jak ocenić dobry tatuaż – przede wszystkim ocenia się kreskę, czy kolor jest dobrze położony, mnóstwo rzeczy, które składają się na to, jak został wykonany technicznie. Z drugiej strony oceniamy też kompozycję, umiejscowienie tatuażu na ciele. Ja uważam, że tatuaż musi być mocno związany z ciałem, jego anatomią; dopiero później oceniam oryginalność. Jest to opinia bardzo subiektywna, dlatego też jury takich konkursów zawsze składa się z więcej niż jednej osoby. Wtedy suma doświadczeń daje najbardziej wiarygodną ocenę. Jury bierze też pod uwagę postęp artysty. Często pojawiają się kontrowersje związane z werdyktem, ale jednocześnie jest wiele spraw zza kulis, z których obserwatorzy nie zdają sobie sprawy. Na przykład wybierając laureatów, równocześnie komponuje się zestaw prac, żeby przedstawić ludziom bogactwo świata tatuażu.
Wraz ze wzrostem popularności tatuaży wzrasta liczba klientów. Czy potencjalny klient blokuje kreatywność?
Wydaje mi się, że nie. Może on wpłynąć na pewno na wygląd pojedynczej pracy, ale nie wpływa na proces długofalowy. Znam ludzi, którzy z tatuażu na tatuaż próbują przeforsować swoje nowe pomysły i w końcu się to udaje. Później, pokazując takie prace w mediach społecznościowych, znajdują się chętni na te nowe rozwiązana.
A czy twórcy tatuażu są w ogóle zainteresowani byciem w pierwszym obiegu sztuki?
Znam takich, którzy byliby zainteresowani, jednak uważam, że szybko do tego nie dojdzie. I to nie z powodu środowiska tatuażu. Wszystkie dzieła sztuki z – jak mówisz – pierwszego obiegu są obostrzone wieloma biznesowymi zasadami, tak że ciężko będzie to osiągnąć. Choć myślę, że są na świecie osoby, którym się to udało; na pewno są to tatuatorzy, którzy maja też wykształcenie artystyczne i jednocześnie funkcjonują w obiegu galeryjnym, na przykład Amanda Wachob, artystka multimedialna i twórczyni tatuażu, jedna z moich wczesnych inspiracji. To musi być niesamowita osobowość, by była jednocześnie świetnym tatuatorem i artystą, który ma do zaoferowania światu coś więcej niż parę ładnych obrazków.
Wydaje mi się, że spora część sztuki współczesnej bazuje na głębokich emocjach, przeżyciach, życiowych dramach: pozytywnych czy negatywnych. Z drugiej strony jest wielu twórców tatuażu, którzy rysują obrazki, robią ilustracje, próbują dojść do poziomu galeryjnego, ale to nie jest „sztuka emocji” tylko raczej zabawa formalna. Przyszedł mi do głowy Nikko Hurtado, jeden z najlepszych realistów w świecie tatuażu, „Caravaggio realizmu”. Mimo że jest genialnym tatuatorem, maluje też martwe natury, które nie mają wartości merytorycznej. Interesuje go tylko namalowanie dobrego obrazka, a nie przekazanie głębszej artystycznej treści.
A jak wygląda Twoja praca twórcza? Jesteś wykształcony w kierunku artystycznym – czy to ma pływ na Twoją pracę jako tatuatora?
Ja bym to w ogóle rozdzielił. Tworzenie tatuażu zależy od rozmowy z klientem. Ja zawsze wsłuchuję się w pragnienie osoby: jedni bardziej określają swoje preferencje, drudzy mniej, ale staram się te wytyczne od nich wyciągnąć. A to dlatego, że moim głównym zadaniem jest troska o to, żeby ktoś, kto ma ten tatuaż, był z niego dumny i nosił go z przyjemnością. Miło jest, kiedy ludzie kupują sobie wycięte ubrania, żeby pokazać tatuaż, który im zrobiłem – to jest najlepsza nagroda. Podsumowując: tatuowanie jest pracą twórczą, ale nie artystyczną ekspresją. Może są ekspresyjne elementy, ale zawsze wygrywa myśl o kliencie i to, że on przychodzi po usługę. Nie ma w tym żadnego negatywnego aspektu, na tym ta praca polega – praca z klientem, a nie z bezosobowym płótnem. Ale to właśnie jest fascynujące, ponieważ zderzam się z ludzką opinią, rożnymi punktami widzenia, wzbogacającymi historiami – to najlepsze, czego doświadczyłem do tej pory w jakiejkolwiek pracy.
Chcę przy okazji wspomnieć o moim projekcie Aleatorium. To była próba dokładnie tego, o czym mówisz: zbliżenia świata sztuki ze światem tatuażu. Projekt miał być ciekawą propozycją tatuażową i jednocześnie interesującą inicjatywą artystyczną dla świata sztuki. Czymś, co mogło by być pokazywane na konwentach tatuażu i w galeriach. Projekt polegał na bardzo prostym pomyśle: każdy wzór tatuażu musi być ustalony co do milimetra, wkomponowany w określone miejsce na ciele. Pomyślałem: co by było, gdyby zdać się zupełnie na przypadek? Co by było, gdyby stworzyć wzór tatuażu, który opiera się na „randomowym” akcie? Sposób tworzenia tego wzoru zaczerpnąłem z action painting (tego jak tworzył Jackson Pollock czy akcjoniści wiedeńscy): farba rozbryzgiwana na ciele w sposób przypadkowy, zacieki tworzące wzór, który w niezmienionej formie miał być wytatuowany. Do tego projektu zgłosił się jeden ochotnik: przedstawiłem mu pomysł i zasadę, że farba zostanie wytatuowana w tym miejscu, na które upadnie. Tak powstał film, dokumentacja fotograficzna i wreszcie tatuaż, który został stworzony przez przypadek. Jestem bardzo zadowolony z efektów, wygląda to świetnie, a dodatkowo wierzę, że udało mi się stworzyć coś nowego – nie znalazłem niczego podobnego wśród prac innych tatuażystów. Ta zasada w świecie sztuki nie jest niczym nowym, ale w świecie tatuażu owszem. Udało mi się zrobić taką małą rewolucję – projekt zbliżający te dwa światy.
Działasz jeszcze na takiej zasadzie? W twoich tatuażach wciąż widać inspiracje kapizmem.
I tak, i nie. Zazwyczaj moje wzory są zaplanowane i bardzo dopracowane, mimo że wydają się ekspresyjne i przypadkowe. Zdarzają się momenty, kiedy robię jakąś pracę, przetrę świeży tatuaż i pojawia się kształt, który czasem dodaję w trakcie tatuowania. W moim przypadku zwiększa to wartość pracy.
Uważasz, że Twój projekt to była tylko próba, czy jednak takie działania mają przyszłość?
Mają przyszłość. Obserwuję coraz częściej, na przykład na Instagramie, że tatuażyści zaczynają kombinować w podobny sposób. Nie wiem, czy widzieli mój film, czy nie. Ważne, że zaczyna się otwieranie pewnych furtek, coraz więcej osób decyduje się na coraz bardziej szalone kompozycje, przekracza granice formalne i uważam, że to jest genialne.
Być może ta granica zostanie tak przesunięta, że zmienisz swoje zdanie i to już nie będzie tylko rzemiosło?
Jest taka możliwość. Według mnie nawet jeśli nastąpi taki cudowny moment, kiedy te światy się złączą, to tatuażyści nie będą mogli nigdy zrezygnować z rzemiosła. Bardzo bym sobie życzył wrócić do słowa „rzemiosło” w sensie pozytywnym. Wolałbym, żeby ktoś był dobrym rzemieślnikiem, świetnym w swoim fachu, niż świetnym artystą i kiepskim rzemieślnikiem – takie połączenie nie powinno w tatuowaniu istnieć.
Myślę, że jest to też coś, na co powinniśmy zwrócić uwagę w sztuce współczesnej. Dziękuję za rozmowę!