Niewyczerpalność to projekt wystawienniczy, który ma na celu prześledzenie praktyk związanych z opisem i użytkowaniem przestrzeni, w szczególny sposób koncentrując się na sferze audialnej – działaniach z obszaru muzyki eksperymentalnej, wykorzystujących psychoakustyczne właściwości otoczenia. Duży nacisk położono na wypracowanie nowej formuły prezentacji dźwięku, która umożliwia dokonanie pogłębionej rewizji takich konwencji jak koncert, performans i environment – obiecuje Paweł Szroniak w tekście kuratorskim do wystawy Niewyczerpalność, która otwarta będzie w Bunkrze Sztuki do 24 czerwca. Czy faktycznie udało się wypracować nową formułę? Nie mam zamiaru nikogo z tego rozliczać. Jednak w tle głowy powraca odwieczne i kłopotliwe pytanie, czyli – jak wystawiać dźwięk?
W chwili gdy zaczynam pisać pierwsze słowa tego tekstu siedzę w podziemiach Bunkra Sztuki. Wszyscy zapewne znacie tę architektonicznie powyginaną, surową i dość posępną przestrzeń. Właśnie ją Kama Sokolnicka przerobiła na zapowiadany w tekstach promujących wystawę environment – przestrzeń, która posłuży za miejsce dźwiękowych doznań odwiedzającej Bunkier publiczności. A raczej za miejsce, które ma pomóc przebywającym w nich osobom zwrócić uwagę na audialny aspekt środowiska i jego relację z przestrzenią i z nami samymi. Siedzę na mobilnych, obitych dywanową wykładziną schodach. Obok mnie, na drewnianych ramach (czasem z przyczepionymi kółeczkami) wiszą przeróżne materiały we wszelkich odcieniach beżu i szarości. Od filcu, po lekkie, pół-przezroczyste materiały, które już wizualnie sugerują różny stopień absorpcji, bądź odbicia dźwięków, którym poświęcona została wystawa Niewyczerpalność. Kamie Sokolnickiej udało się osiągnąć efekt mobilnej, lekko bałaganiarskiej (na późniejszym etapie), lecz efektownej i akustycznie połamanej pracowni. Nadstawiam jednak ucha… i nie słyszę niczego.
Czy coś się zepsuło? — pytał intuicyjnie praktycznie każdy wkraczający do podziemi Bunkra gość w dniu wernisażu, zapewne przyzwyczajony do tego, że wystawa podkreślająca aspekt dźwiękowy już na wejściu ma do niego krzyczeć. Nie tym razem. Tak, jak mówił przywołany w tekście kuratorskim Brandon LaBelle:
Yana Friedman postulował, aby architektura stanowiła infrastrukturę, w której ludzie mogą się poruszać, spotykać i rozwijać własne środowisko: powinna wspierać i stymulować to, co ludzie już w tej przestrzeni robią, czyli w tym przypadku słuchanie. Wydaje się, że [John] Cage uczynił Friedmanowską przestrzenną architekturę, owo zainteresowanie dla poszerzonych struktur, podstawą dla samoorganizującego się tworzywa na gruncie muzyki, ustanawiając odpowiednie parametry tak, abyśmy mogli sami komponować (lub nie) muzyczne doświadczenie[1].
Przestrzeń wystawy skojarzyła mi się pod tym względem z instalacją Z ukrytym dźwiękiem M. Duchampa, którą podziwiać można w paryskim Centrum Pompidou. Z ukrytym dźwiękiem to małe pudełeczko/kłębek, w którym znajduje się nieznany nikomu, poza Walterem Asenbergiem (który go tam umieścił) obiekt. Samo z siebie nie wydaje żadnego odgłosu, ale posiada jego potencjał, gdyż ukryty obiekt zabrzęczałby, gdybyśmy poruszyli pudełkiem. Zatem dźwięki zależą w tym wypadku od naszej aktywności. Tak samo sytuacja ma się z przestrzenią Niewyczerpalności. To my jesteśmy tym ukrytym elementem w pudełku, jakim jest stworzony wspólnie przez Kamę Sokolnicką i Pawła Szroniaka environment. To od nas zależy jakie dźwięki pojawią się wokół nas.
Jest jednak jeden mały problem. Przecież coś takiego jak „dźwiękowy environment” jest wszędzie, bo wszędzie jesteśmy zanurzeni w bardziej lub mniej dynamicznej audiosferze. Jeśli zatem pragnie się sprawić, żeby ludzie zaczęli słuchać uważnie, świadomi swojej sprawczości, to chyba trzeba byłoby jednak stworzyć przestrzeń, która dźwiękowo oferuje coś więcej niż każda inna. Która jakoś zachęci do działania, a nie pozostawi odwiedzającego z wielką niewiadomą. Dlaczego ktoś spragniony dźwiękowych eksperymentów ma się wybrać do podziemi Bunkra w czasie, gdy nie odbywa się tam żadne wydarzenie towarzyszące?
W relacji człowiek-przestrzeń-dźwięk kryje się szalony potencjał, problemy zaczynają się jednak, gdy teoria zderza się z rzeczywistością. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że zwiedzający rzadko czuli się zaproszeni przez samą przestrzeń do interakcji, a jest ona niezbędna, by dźwięk w niej zaistniał. Być może interakcja z przestrzenią nie była celem czy zamierzeniem, mimo tego, że zarówno tekst kuratorski, jak i sposób, w jaki zaprojektowana została wystawa (mobilne elementy) sugerują, że jej twórcy jednak na to liczyli. Ktoś opowiedział mi, że podczas wernisażu, jeszcze przed koncertem (o którym później), do sali wpadła dziewczynka i włączyła muzykę z telefonu. Brawurowa akcja ośmieliła ponoć resztę, usztywnioną przez wciąż żywe społeczne reguły zachowania w instytucjach publicznych, do eksperymentów. Na co dzień jednak wspomnianej dziewczynki tam nie ma, a panująca na wystawie cisza zdaje się bardziej dyscyplinować odwiedzających niż stymulować ich kreatywność. Jak jednak mówi sam kurator, prezentowane w galerii projekty nie mają ambicji „zbawiania świata”. Wydaje się zatem, że wystawa Niewyczerpalność traktuje opisywane przeze mnie miejsce raczej jako punkt zaczepienia do znacznie szerszego zakresu dźwiękowych działań, zapowiadając:
W ramach Niewyczerpalności odbędzie się część performansów, które mają pełnić funkcję muzycznej konkretyzacji otoczenia. Dzięki wykorzystaniu mobilnych elementów architektonicznych (ścianek, przepierzeń, siedzisk itp.) wnętrze galerii za każdym razem zostanie podzielone na tymczasowe strefy – jednostki nastroju (unités d’ambience), umożliwiające jak najpełniejszą artykulację przepływów intensywności. […] Proponowane układy przestrzenne o charakterze otwartym pozwalają na przeprowadzenie eksperymentów psychoakustycznych, które można nazwać słuchaniem sferowym. Jest to rodzaj ćwiczenia, nawiązującego w swoich założeniach do koncepcji „rozszerzonej uważności” (expanded awareness). Umożliwia ono uchwycenie realnego wpływu miejsca na pracę narządów zmysłów oraz stopniowe modelowanie swoich nawyków percepcyjnych.
Teraz napiszę coś, co zapewne części z Was wyda się banalne, ale jednak siła czasem zdaje się tkwić w prostocie. Jeśli dobrze rozumiem, organizatorzy projektu chcieliby (ja zresztą też na to cicho liczę), żebyśmy przestali dyskredytować i ignorować już nawet nie tylko dźwięki, ale sam akt słuchania. Żebyśmy na nowo uświadomili sobie, że dźwięki istnieją i mają na nas realny wpływ (fizyczny i emocjonalny); że w zagęszczonej informacyjnie i bodźcowo rzeczywistości kwestia naszej uwagi, spostrzegawczości, skupienia czy nawet progu dopuszczania jakiegoś elementu do naszej świadomości, zasadniczo się zmieniła na przestrzeni ostatnich lat. Być może dlatego ta wystawa nie krzyczy, nie buczy, tylko niepokoi względną ciszą. Może taki zabieg pozwala przypomnieć sobie, że przecież cały czas słuchamy (nie mamy dźwiękowej powieki jak pisał Mark Slouka), ale oczywiście nie cały czas słyszymy. Idealnie byłoby gdyby w głowach odbiorców także pojawiły się pytanie: Czy moglibyśmy i potrzebujemy słyszeć non-stop? Czy słuchamy wszystkiego jednakowo? Czy jeśli przełączę tryb swojego odbioru dźwięku, to usłyszę muzykę w szumie ulicy? Granice kategoryzacji w obrębie sztuk już od dawna się rozmywają, a możliwości kombinacji są (jak wskazuje tytuł wystawy) „niewyczerpalne”. Projekt kuratorowany przez Pawła Szroniaka, oferuje szereg doświadczeń i eksperymentów z samym sobą, których podjąć się mogą uczestnicy wydarzeń. Tak, jak miało to miejsce już podczas wernisażu 13 kwietnia.
Zabawy z algorytmami tworzącymi fraktale, czy przekopywanie się przez miliony przypadkiem udostępnionych nagrań amerykańskich użytkowników internetu, są chyba dobrym dowodem regularnej fascynacji i frajdy, jaką Scott Cazan (kompozytor, programista i artysta dźwiękowy z Los Angeles) czerpie z pracy nad nowymi projektami. Ponoć swoje kompozycje rozpisuje jako partytury tekstowe zostawiające przestrzeń dla elementów przypadkowych… ale w efekcie nie miało to większego znaczenia w trakcie performansu Scotta, który znany ze swoich fascynacji nowymi technologiami, kreatywnym kodowaniem i często nieprzewidywalnymi sprzężeniami zwrotnymi, zafundował nam genialny pokaz, wyraźnie eksponujący najciekawsze historyczne zwroty w sposobie myślenia o muzyce i procesie komponowania XX wieku. W dodatku zrobił to w wybitnie przyjemnej estetycznie formie i ze sporym poczuciem humoru. Na biurku Cazana leżały: komputer, pady, interfejsy muzyczne i skrzypce. Za nim stały ścianki o nietypowych kształtach, zbudowane z wytłoczek po jajkach. Wyglądało to trochę jakbyśmy wtargnęli do pokoju zainteresowanego mocno pojechaną muzyką nastoletniego hackera. Tymczasem, dźwięki zaczęły powoli rezonować w przestrzeni zadając poustawianym dość przypadkowo odbiorcom pytanie o swoje źródło. Na wejściu zatem dotknęliśmy kwestii akuzmatyki, czyli sytuacji, w której słyszymy dźwięk, ale nie widzimy jego źródła (co ponad wiek temu budziło spore niepokoje związane z pierwszym fonografem). Później, gdy subtelne dźwiękowe napięcia przeciągnęły się w drony, część publiki zaczęła wędrować ciekawa akustycznych zmian w podziemiach Bunkra, a przyznam, że były one wyraźnie słyszalne i dość imponujące. Moją prywatnie ulubioną częścią występu Cazane’a była nawiązująca do kultury remiksu, plądrofonii i eksperymentalnych deformacji popu, rozciągnięta w slow-motion piosenka You Got It Roya Orbisona. Co więcej, w tym momencie performance’u z podłogi wstała tancerka, do tej pory jakby nieobecna, która być może swoją pozorną biernością przez pierwsze kilkanaście minut wyrażała mały cage’owski manifest – nie poruszała się, ale przecież słuchała, a słuchanie to nie coś co nam się „wydarza” – jest to nasza aktywność (jak postulował Cage). Tancerka zaczęła nie tylko zmysłowo poruszać się stojąc na lustrze, lecz także przenosić porozmieszczane, bądź poukrywane na sali głośniki (tu znów burzone są pewne przyzwyczajenia związane z podziałem przestrzeni na scenę i widownię). Żeby już nie przeciągać opisu, podsumuję tylko, że podczas performansu Scotta i jego towarzyszki diametralnie zmieniał się nie tylko rodzaj/estetyka dźwięków, ich źródło czy natężenie, ale również, dopasowujący się do nich, nasz sposób odbioru, a nawet nastrój, subiektywne odczuwanie (badane przez psychoakustykę).
Uczestniczyłam również w drugim z trzech występów, które miały dotychczas miejsce w ramach cyklu wydarzeń towarzyszących Niewyczerpalności. 10 maja, wspomnianą w jednym z przywołanych cytatów „konkretyzacją” wystawy, zajęła się Ryoko Akama – kompozytorka wykorzystująca dźwiękowo obiekty codziennego użytku w duchu small music. Podczas krótkiej prelekcji opowiedziała kilka słów o swojej współpracy z Élaine Radigue i o tym, jak przejawiająca się w każdym czytanym przez nią tekście artystka, o intrygująco podobnym do niej imieniu, czyli Yoko Ono, sprawiła, że zrozumiała, iż istnieje „dziwna” muzyka i cały wachlarz „ekscentrycznych” kompozycji. Fakt, że Ryoko spędziła 5 lat mieszkając na japońskiej wsi, słuchając głównie pejzażu dźwiękowego i tradycyjnej muzyki regionu, odbił się w jej subtelnych, cichych i niepozornych instrumentach, nie proszących wszystkich o zwrócenie na siebie uwagi. Artystka podczas performansu krążyła po sali wprawiając w ruch poszczególne, małe instalacje zrobione m.in. z butelek, żarówek, drutów, monet, magnesów czy nawet worków na śmieci. Jak możecie się domyślać, momentami dźwięki z różnych części sal współbrzmiały; innym razem mijały się, bądź kolidowały. Urzekające były także chwile, gdy te proste instalacje dawały dowód swojej nieprzewidywalności i zwyczajnie albo się psuły, albo zacinały, albo wyginały z upływem czasu. Ryoko Akama wciąż spacerowała i manipulowała obiektami, prawdopodobnie starając się maksymalnie wykorzystać ich możliwości w danej przestrzeni. Zastosowane przez nią mikrodziałania i mikroobiekty łączące formę koncertu z rzeźbą dźwiękową wypadły zaskakująco efektownie. Chciałabym też docenić bezpretensjonalność, dynamikę i czas trwania działań artystki, pozwalające osobom, dla których tego typu projekty stanowią nowość, oswoić się z nową sytuacją odbiorczą, nie czuć presji, ale też się nie zanudzić. Największe publiczne poruszenie wywołał jednak inny projekt. Był to koncert Miastoimprowizacje – niezdeterminowana kompozycja na miasto i muzyków: Rafała Mazura, Paulinę Owczarek i Tomka Chołoniewskiego. Ustawili swoje instrumenty przed Bunkrem (bliżej placu Szczepańskiego, za kawiarnią), a siedzenia dla publiczności stały do nich tyłem w taki sposób, żeby słuchacze nie widzieli muzyków, tylko skierowali oczy i uszy w stronę krakowskich Plant. Żałujcie, że nie widzieliście głębokiej konsternacji mijających nas (publikę) przechodniów, którzy ewidentnie na końcu języka mieli jakże oczywiste pouczenie „Przecież siedzicie w złą stronę!”. Na twarzach innych, jak na ekranach komputerów, wyskakiwał błąd i zwyczajnie zastygali w miejscu. Co odważniejsi spacerowicze, ładnych kilka minut po rozpoczęciu improwizacji, pytali „a coś tu się będzie działo?”. Nie chodzi mi o to, żeby się nabijać, albo karmić swoje ego odpowiadając przechodniom w analogiczny sposób „No to Pan nie widzi, że przecież grają?!”. Przywołuję te reakcje w tym miejscu, bo są one bardzo obrazowe i znaczące – nie tylko przypominają o „bańkach” w jakich wszyscy żyjemy i definiujemy sobie otaczający nas świat, ale pokazują również jak zaawansowane są aktualnie nasze problemy z uwagą. Trochę to zabawne, trochę tragiczne, ale chyba Douglas Adams w swojej genialnej książce sci-fi Autostopem przez galaktykę miał rację – wypieramy wszelkie niestandardowe wydarzenia dziejące się obok nas do tego stopnia, że nawet gdyby obok wylądował statek kosmitów, nasz mózg i tak zignorowałby tę informację jako zbyt absurdalną, żeby mogła być prawdziwa.
Jak widać, wystawa Pawła Szroniaka Niewyczerpalność wybiera wiele interesujących zagadnień ze (zdaje się) nieskończonego strumienia wątków związanych z dźwiękiem i pozwala ich doświadczyć w trakcie wydarzeń towarzyszących. Jednakże kwestia wykorzystania samej przestrzeni wystawienniczej wciąż pozostaje dla mnie dyskusyjna. Zastanawiam się też przekornie czy próba pokazania owej niewyczerpalności, zaprezentowania możliwie przekrojowo „wszystkiego”, nie skończy się prezentacją niczego. Szybko jednak pozbywam się tego toksycznego sceptycyzmu – jest zwyczajnie krzywdzący i nie oddaje rzeczywistości. Niewyczerpalność to zbiór cytatów, tropów i inspiracji do eksperymentowania z dźwiękiem, co stanowi genialną inicjatywę i świetny pakiet edukacyjny. To również szereg interesujących koncertów i performansów. Nie jestem pewna czy całkowity brak narracji nie zaszkodził wystawie zamiast jej pomóc. Same pojęcia site-specific, eksperyment czy environment są zbyt ogólnikowe. Rozumiem jednak, że konkretyzację stanowią wydarzenia towarzyszące i liczę na to, że ten storytellerski aspekt wystawy zarysuje się dzięki kolejnym doświadczeniom dźwiękowym przy okazji nadchodzących trzech występów w Bunkrze Sztuki. Mam nadzieję, że się tam spotkamy.
- B. Labelle, Użycia Cage’a. Przykłady decentralizacji, przeł. Jerzy Sergiusz Malanowicz, „Glissando” nr 29 (2/2016), s. 7.↵