Paszport „Polityki” trafił w dobre ręce. Krakowskie studio Bloober Team po imponującym artystycznie i technologicznie Layers of Fear poszło za ciosem i zeszłorocznym Observerem potwierdziło klasę na arenie międzynarodowej. Wychodząc od ikonicznych wizji światów przyszłości polscy developerzy stworzyli pełnoprawną, angażującą cyberpunkową nowelę, która nie drepcze bezwiednie po śladach wielkich poprzedników, tylko wytycza własną ścieżkę.
Podobnie jak Alex Garland w Anihilacji, Bloober Team pokaźny intertekstualny sztambuch traktuje jak wprawkę przed własnym esejem. Observera można czytać przez pryzmat twórczego dialogu z Blade Runnerem Ridleya Scotta czy Rokiem 1984 George’a Orwella, można również szukać dalszych konotacji. Na przykład do Obcego: Izolacji, kongenialnej kontynuacji filmowego pierwowzoru: podobna atmosfera osaczenia potęgowanego wrażeniem ciągłej ciasnoty i czyjegoś oddechu na plecach, zbieżny scenograficzny koncept retro-futuro, no i przede wszystkim horror – kiedy trzeba krwisty, kiedy trzeba paranoiczny; rozpięty między pierwotnym strachem, a badaniem społecznych lęków. Wszelkie odniesienia do dziedzictwa szeroko rozumianej fantastyki naukowej pozwalają rodzimej ekipie odpowiednio zakorzenić swój tekst kultury, obudować całkiem oryginalny skrypt szeregiem mniej lub bardziej rozpoznawalnych tropów kulturowych, niezbędnych do dołożenia własnej cegiełki. Stąd znany zarys smutnego technopolis: skrajne rozwarstwienie społeczeństwa, omnipotentna korporacja oraz echa Wielkiej Wojny, która zdziesiątkowała ludzkość. Wartość dodaną stanowią pytania o kondycję człowieka ery spełnionego transhumanizmu. Śmiałe niegdyś koncepcje Ray Kurzweila, słynnego futurysty Google’a dziś są już namacalne, możliwe do zarysowania w bliższej lub dalszej perspektywie[1]. Zjawiska, jeszcze niedawno uznawane za abstrakcyjne pomysły, obecnie nazywamy science-fiction krótkiego dystansu, przykładem którego jest choćby przebojowe Czarne Lustro, komentujące zmagania jednostek z ponowoczesną rzeczywistością.
Zaczynamy w strugach deszczu, pod dachem futurystycznego Poloneza. Jako Daniel Lazarski (Rutger Hauer, pamiętny Roy Batty ze wspomnianego filmu Scotta), specjalista od hakowania umysłów na usługach gigantycznej korporacji Chiron, czekamy na kolejne zlecenie. Krótką chwilę kontemplacji przerywa niespodziewany komunikat od – niesłyszanego i niewidzianego od lat – syna Daniela, Adama. Adam wpadł po uszy w kłopoty, nadaje S.O.S. gdzieś z głębi miejskich slumsów, zastraszony przez kogoś lub coś. Na zawiązanie akcji nie czekamy długo – w pokoju, z którego nadawał Adam znajdujemy bezgłowe ciało i świeżą krew, dowód zbrodni i asumpt do działania. Śledztwo ułatwia nam nałożona na całe osiedle kwarantanna – zabójca się nie wywinie, trzeba tylko przeczesać wszystkie kąty. Lazarski na takie okazje ma do dyspozycji trzy dodatkowe tryby widzenia: noktowizję, do rozświetlania dróg w ciemności oraz dwa skanery: bio- i elektromagnetyczny – pierwszy analizuje ślady materii ożywionej, drugi wchodzi w interakcje z maszynami. Gdy jeden trop się urywa, wystarczy zmienić optykę.
Rzecz dzieje się w roku 2048, sto lat po uformowanej przez Orwella dystopii, w swojskim Krakowie, V Rzeczpospolitej Polskiej, na przestrzeni jednej, rozłożystej kamienicy. Zarówno Kraków, jak i RP to nie wydmuszki, a lokalny koloryt, na który postawili twórcy przyjemnie odświeża gatunkowe klisze, daje zastrzyk novum estetycznie wyeksploatowanemu cyberpunkowi, gdzie pojęcie „przyszłość” zazwyczaj echem odbija „wystawność”. Observer wychodzi naprzeciw tej rymowance: raczy oczy obrazami odrapanych meblościanek wątpliwie zdobiących szarobure, pokojowe pejzaże, utytłanych różnej maści substancjami klatek schodowych i wind, trzymanych przez prowadnice na słowo honoru. W piwnicy pod schodami mógłby zamieszkać Minotaur, a elewację budynku nieudolnie łatają fragmenty układów scalonych. Inwestycja we wspomnienia z własnego podwórka działa w Observerze jak żywa emanacja starego porzekadła o opowiadaniu małych historii, rozumianych pod każdą szerokością geograficzną. Weźmy detal: porozwieszane na niektórych ścianach plakaty, żywcem wyjęte ze sztuki socrealu dla nas stanowią śmieszno-straszne reminiscencje peerelowskich maksym o przodownikach pracy i propagowaniu wzorcowych postaw komunizmu. Z kolei dla graczy, którzy nigdy nie żyli w kraju przysłoniętym Żelazną Kurtyną, wszystkie te graficzne odezwy do obywateli będą ekwiwalentem jeszcze jednej kamery, wyglądającej zza węgła; kolejnym znakiem ostrzegawczym dla niepokornych umysłów. Owo „jesteś obserwowany” dotyczy bowiem nie tylko pochowanych po mieszkaniach lokatorów, lecz także samych obserwatorów. Gdy jako Lazarski posiedzimy w czyjejś głowie za długo lub pochłonie nas studiowanie maili bądź memuarów, dyspozytorka Chirona skorzysta z lokalizatora, by beznamiętnym głosem przekazać komunikat o konieczności zażycia tabletki synchronizującej. Inaczej percepcja Lazarskiego zacznie przypominać rozregulowany telewizor, który dbająca o aktywa spółka Chiron najpewniej odda na złom.
Rozwijana dekadami technologia niektóre kwestie uprościła, inne skomplikowała. Ludzkie ciało można poszerzyć o sztuczny kręgosłup, syntetyczne drogi oddechowe czy nawet protezę mózgową. Dozorca, którego spotykamy na początku rozgrywki, bez tych przeszczepów dawno by nie żył – wybuch miny oderwał mu połowę ciała, niemal równo w pionie. Co nie znaczy, że techno-postęp okazał się remedium na wszystko – podczas peregrynacji co chwila znajdujemy fotografie ludzi dotkniętych nanofagium, terminalną chorobą cywilizacyjną powstałą przy wszczepianiu implantów. Szczególnie przejmujący jest los miejscowego cyngla, przez defekty DNA od dzieciństwa nazywanego dziwadłem. Gdy odtrącane „dziwadło” dorosło, poszło na operację krzyżowania gatunkowego i wróciło jako potwór, którego wszyscy w nim widzieli.
Solą Observera są brawurowe sekwencje włamów neuronowych, w trakcie których dosłownie przenikamy czyjąś jaźń. Wykonywane za życia obiektu lub post mortem umożliwiają podróż w głąb podświadomości, gdzie kotłują się wciąż świeże wspomnienia i niezaleczone traumy, ukrywane sekrety w kostiumach dzikich metafor oraz dadaistyczne kompilacje fragmentów lokacji i przedmiotów codziennego użytku. Ten kognitywistyczny tygiel, stale wystawia gracza na próbę: kreuje fantastyczne interpretacyjne wyzwania i jednocześnie, ustawicznym odbieraniem władzy nad postacią, przypomina: pamiętaj, że nie jesteś u siebie, jesteś intruzem.
Obserwator, podobnie jak Łowca androidów, to człowiek samotny, pozbawiony złudzeń względem świata i samego siebie; ambiwalentny etycznie, moralnie pogubiony. Dla korporacji: chłopiec na posyłki, dla tych, których ściga: bezrozumne„narzędzie opresji”. Wybór Rutgera Hauera, ten złoty obsadowy strzał, niesie ze sobą dodatkowy, pozaaktorski sens. Grany przez Hauera w oryginalnym Łowcy… Roy Betty, trochę święty buntownik, trochę pogański szaleniec, mesjasz nowego porządku, całą charakterologiczną charyzmę zawdzięczał świadomości programowo krótkiej egzystencji, romantycznej niezgodzie na nadany z wyższej instancji, temporalny zakres istnienia. Deckardowi, dla odmiany, jakby na życiu w ogóle nie zależało – ze smutną, zblazowaną twarzą wypalonego do cna detektywa i człowieka (?) snuł się po przeludnionych ulicach Los Angeles od zlecenia do zlecenia, byle przegonić myśli o rozpaczy. Piękno egzystencji odsłonił przed nim dopiero Betty – w bodaj najpiękniejszym, iluminacyjnym finale, jakie zrodziło kino – monologiem o pasie Oriona i łzach w deszczu, wyjmując ducha z maszyny. Egzystencjalny dylemat człowiek/maszyna z filmu Scotta po czwartej rewolucji przemysłowej rozwiązał się sam – Daniel to i człowiek, i maszyna, a konkretniej: człowiek rozszerzony. Syntetyczne wszczepy rekompensują biologiczne wybrakowanie – podkręcony mózg rejestruje więcej, krążące po krwioobiegu nanoroboty benedyktyńsko analizują i przetwarzają łapane zmysłami dane. Tożsamość przestaje mieć znaczenie. Dość powiedzieć, że garstka homo sapiens, którzy odrzucili technologiczne modyfikacje nazywana jest sektą Nieskalanych.
Ale pozbawiona podmiotowości cielesność w kluczowym momencie gry o sobie przypomina, w iście cronenbergowskim stylu wybija na powierzchnię, odsłaniając somatyczne podbrzusze człowieka przyszłości. Ciało plus maszyna równa się erotyzm, kopulacja biologicznych i niebiologicznych organów we wnętrzu. Zagadka z symbolicznym kodem „69”, pozornie dosłowna, zawiera subtelność wyższego rzędu, zespolone idee Crash i Skonsumowanej – dwóch odysei Davida Cronenberga o wpływie części mechanicznych na ludzkie libido. To jeszcze jeden płodny temat do dyskusji wokół Observera. Był Paszport „Polityki”, teraz czas na Video Game Award.
- Zdaniem Kurzweila rok 2029 będzie rokiem, w którym maszyny posiądą ludzką inteligencję, a test Turinga nie będzie dla nich stanowił żadnego wyzwania.↵