Kombucha to rodzaj grzyba, który odpowiednio doglądany w czasie fermentacji rodzi napój o niezwykłych walorach smakowych, musujący, słodki. Wystarczy jednak chwila nieuwagi, gdy przeoczy się TEN moment, kombucha zmieni się w ocet. Kwaśny i nieznośny. Nieużyteczny. Takie też ryzyko niosła praca z niemal trzydziestoma młodymi artystami i amatorami – z Polski i z Kenii. Jeszcze do 15 marca w Bunkrze Sztuki możecie się przekonać, czy dała ona ocet, czy słodką, musującą oranżadę.
O ludziach
Początek wystawie, którą można zobaczyć w Bunkrze Sztuki, dały niemal trzymiesięczne warsztaty, na które złożyło się 17 twórczych i wyczerpujących spotkań oraz długie rozmowy o marzeniach uczestników. To oni byli tutaj najważniejsi. Rozbudowany zespół kuratorski – Bartosz Przybył Ołowski, Ewa Tatar oraz Anna Batko i Kamil Kuitkowski – przygotował dla nich szeroki materiał edukacyjny oraz slajdy, albumy i reprodukcje, które, stanowiąc inspirację, mogły dalej – jak tytułowa kombucha – fermentować, narastać, zmieniać się i krystalizować. Oprócz tego z każdym uczestnikiem przeprowadzano długie rozmowy. Osobiste. Rozmawiano o marzeniach, o prywatnych światach idealnych każdego uczestnika, o ich utopiach. Gdy rozmowy przeniosły się na Józefińską na krakowskim Podgórzu, gdzie mieści się siedziba fundacji Razem PAMOJA i gdzie kontynuowane były warsztaty, pito kombuchę.
Dzięki współpracy z fundacją warsztaty powtórzono w Kenii i przywieziono stamtąd 10 prac kenijskich artystów i amatorów. Tam też pojechali Bartosz Przybył Ołowski i Joanna Piotrowska. Mieli dokumentować przebieg warsztatów. Nie potrafili jednak odnaleźć się w roli zewnętrznego obserwatora, chcieli wejść w sam środek procesu. Dołączyli do projektu jako współuczestnicy.
O granicy
Ekspozycja podzielona została na dwie części: Salę Procesu i Salę Efektu. To od tej pierwszej zaczynamy zwiedzanie. Tu ściany zostały pokryte szczelnie cytatami, wyrwanymi z wielogodzinnych rozmów z uczestnikami warsztatów. Wielogłos o światach idealnych. W tej części ekspozycji został wyeksponowany wątek edukacyjny: na kocach leżą rozłożone książki dotyczące historii sztuki współczesnej i filozofii kultury, a także slajdy, które w czasie warsztatów stanowić miały inspirację. Tutaj znalazły się także fotografie Dawida Misiornego i Joanny Piotrowskiej, Guide Karoliny Spyrki, czyli recepta na idealnego człowieka, biurko stanowiące cześć instalacji Grzegorza Sztwiertni, na którym Andrzej Karoń rozłożył makiety i rysunki, które mogły być dowolnie przekładane i przepinane przez zwiedzających. Na uwagę zasługuje Azyl młodziutkiej Małgorzaty Król. Zaaranżowane z gałęzi i siana gniazdo stanowi bezpieczny kokon, w którym autorka może przeczekać okres dojrzewania. Przekraczając granice między procesem a efektem, mijamy płótno nieznanego autorstwa przywiezione z Kenii. Czerwonymi literami namalowany jest na nim napis: „God is above all”.
W Sali Efektu wyeksponowanych zostało niemal czterdzieści prac artystów i amatorów, Polaków i Kenijczyków. Od obrazów i rysunków, przez obiekty i artefakty, kończąc na projektach multimedialnych. Wśród tej materiałowej i osobowościowej mozaiki łączy je jedno – wszystkie miały realizować bądź wyobrażać prywatne światy idealne uczestników warsztatów. Praca nad utopią dla wielu okazała się przewrotna. Z utopii do dystopii – koszmaru, nudy, klęski – niedaleko. Granica jest cienka. Ta niestabilność ideału ujawniała się w procesie, kiedy to dzieło mimo woli wychodziło pokraczne, ale bywała też wpisana w nie odgórnie. Taki właśnie jest Ogródek Anny Sadowskiej. W białej skrzyneczce białe kwiatki okalają różową poduszeczkę. Na niej leży test ciążowy, wynik pozytywny. To najszczęśliwsze dni autorki: jej ślub i ciąża. Po drugiej stronie lustra – rozwód i nigdy nienarodzone dziecko. Podobnie mają się kartonowe domki sprzedawana na skrzyżowaniach w Nairobi. Dzieciaki sprzedają je kierowcom stojącym w korkach. Pokraczne, trochę krzywe, trochę zachwycające miniatury – dla nich – nigdy nieosiągalnego statusu. Nic jednak dobitniej nie ucieleśnia utopii niż Fotel Hirama Nagaithe Kinuthia. Pokaleczony, chybotliwy patchwork. To fotel, który nie spełnia swojej funkcji. Nie sposób na nim usiąść, bo konstrukcja wykonana ze słomy runęłaby w mgnieniu oka.
O procesie
Wśród prac wiele jest też takich, w które wpisany jest pewien proces bądź które zakładają współudział odbiorcy. Takie jest Niebo-niebo Tamary Rohe, mural Kacpera Kordusa, który jest przez autora cały czas uzupełniany o nowe wątki, czy Szelest Berezowskiej. Ten ostatni to zadziorna gra z historią sztuki i jej rozłożona na raty dekonstrukcja – srebrny kwadrat na czarnym tle tworzą bowiem znikające z dnia na dzień czekoladki.
Kombucha jest też niewątpliwie wystawą chłonną, otwartą na odbiorcę. Pokazuje prace dotykowe, szeleszczące, chybotliwe – coś, co burzy obraz instytucji przenosząc akcent z bycia na zewnątrz, do stania się wewnątrz. Z obserwacji na doznanie. Taki ogląd rzeczy wzmacniają zainstalowane gdzieniegdzie miejsca wspólne. Taki właśnie jest salon z siedziby fundacji Razem PAMOJA, gdzie odbywała się druga część warsztatów, przeniesiony do galerii w skali 1:1. W miękkich fotelach można usiąść, nikt nie krzyczy. Na stoliku, na oparciu fotela dyskretnie rozłożone są kolejne prace: Schody dla idealnego świata Asi Warchał i zawieszony w czasie fragment performansu Magdaleny Żmijowskiej i Moniki Stolarskiej, Biały patchwork. Praca, nawiązująca do poczucia wspólnoty i kolektywnej pracy, ujawnia beznadziejny brak miejsca dla takich praktyk w dzisiejszych czasach. Wspólne szycie bowiem jest tu już tylko udawaniem, szyciem dla szycia, irracjonalną czynnością podejmowaną z powodu rozpaczliwej potrzeby kontaktu i poczucia wspólnoty.
O ciele
Co ciekawe, w utopijnych wizjach światów idealnych niewielu uczestników warsztatów ideałów szukało w swoich bądź cudzych ciałach. Wśród zaledwie trzech „cielesnych” prac wyróżnia się LOCKER/SZAFKA Davida Kosackiego – artysta nawiązując do Chrisa Burdena wystawił skrzynkę, w może się zamknąć. Szafka kształtować ma idealnego studenta-artystę. Ciasny, mający zaledwie metr kwadratowy powierzchni boks stanowi słodko-gorzką mieszankę groteskowej scenografii, mającej w sobie coś z dziecinnego pokoju i bolesnej, dotykalnej opresyjności. Niedaleko szafki, pod sufitem błyska czerwona plama. Z bliska bezkształtna, z daleka mruga do nas okiem, kącikiem ust, fragmentem niemożliwej do zlokalizowania części ciała. To Fuck off of my gender Szymona Ciska, dla którego światem idealnym jest ten, w którym nie istnieje płeć oraz związane z nią różnice i problemy. Fragmenty ciała widoczne w projekcji to te, które według autora są najbardziej androgyniczne, najbardziej obdarte z cech płci, choć, jak się okazuje, nie z seksualności.
Na uwagę zasługuje także instalacja Kąpiący się dandysi, w której powstanie zaangażowali się także kuratorzy, Anna Batko i Kamil Kuitkowski. Tym samym w zdystansowany i autoironiczny sposób, igrając z hierarchicznością świata sztuki, zagrali tez na nosie i instytucji. Bo kuratorzy przecież nie tworzą sztuki…
„Można marzyć o domu, czy o czymś innym, można też chcieć się wykąpać z innymi mężczyznami wśród pięknych kwiatów” – mówi jeden z kuratorów i współautor Dandysów Kamil Kuitkowski w czasie oprowadzania po wystawie. Patrzymy na przedpotopowy telewizorek, gdzie w ledwo dostrzegalnym, zaśnieżonym obrazie skaczą w wodzie męskie nogi. Telewizor otoczony jest obskurnymi, PRL-owskimi kwiatami doniczkowymi. Obok wanienka, jakieś graty i wielki słoik z gnijącym budyniem. Hmmm…
Co przyniosła fermentacja grzyba
Wkraczając w przestrzeń wystawy początkowo doświadcza się dezorientacji. Wydaje się, że błądzimy wśród chaotycznej opowieści bez ładu i składu, na którą składają się czterdzieści trzy różnorodne prace. Jednak wyraźnie zasygnalizowany w Sali Procesu aspekt edukacyjny informuje z góry, że Kombucha to przede wszystkim działanie, gdzie proces i otwarcie się na człowieka są ważniejsze od rezultatu. Dalsza część wystawy to spotkanie – z artystą, drugim człowiekiem, własną wrażliwością. Co więcej, rezultat, czyli wystawa, nie konstytuuje tu końca działania. Ekspozycji przez cały okres jej trwania towarzyszą spotkania z kuratorami, warsztaty, wykłady. Wiele prac zmienia się w czasie trwania wystawy – fermentuje. Inne stają się przyczynkiem do performansów. Wśród działań i artefaktów, instalacji czy naiwnych płócien szukać trzeba swojej ścieżki w tym składowisku ideałów – ale i ich upadków.
„W pewnym momencie pomyślałem, że im te prace będą gorsze, tym to będzie lepsze” – stwierdza Kuitkowski. Wchodząc do przestrzeni Kombuchy musimy bowiem odrzucić snobistyczne pozy, otworzyć się na człowieka i na doznanie. Tylko wtedy z tego pozornego chaosu wyłoni się coś bardzo wartościowego. Bo i w tym wypadku kombucha dała oranżadę, choć i o ocet pewnie nie raz się otarła.