Wkraczasz w mrok, w którym ledwo dostrzec możesz nikłe zarysy przestrzeni. Coś jednak uderza Cię po oczach – przez przeszklone fragmenty podłogi wyziera agresywna szpitalna biel, zauważasz jakieś pokraczne kształty. Światło płata ci figle. Odwracasz bolący wzrok – znów widzisz ciemność.
Jeszcze do 22 marca podziwiać można wystawę prac włoskiego artysty Nicoli Samoriego zatytułowaną Religo. Trudna i nietypowa przestrzeń szczecińskiej Trafostacji Sztuki tym razem stała się jej atutem – zagrała niemal organicznie z pracami artysty i intrygującym projektem kuratorskim autorstwa Marie-Eve Lafontaine. TRAFO zainstalowane w zabytkowej starej transformatorowni z 1910 roku, mimo procesu restauracji stanowi duże wyzwanie. Hol główny to przestronne pomieszczenie z trzema mniejszymi boksami skrytymi po prawej stronie. Monumentalna, biała przestrzeń rozciąga się przez wszystkie piętra odsłaniając nagie, białe klatki schodowe, surowe elementy konstrukcji i oświetlenia. W przypadku minimalistycznie zakomponowanej wystawy wygląda to zachwycająco, w przypadku zaś dużej wystawy zbiorowej bądź wystawy słabej, działa przytłaczająco i podkreśla nieudolność prac bądź kompozycji. Dodatkowy problem stanowią okna, które za każdym razem trzeba przykrywać białymi plandekami lub pracami większego formatu.
Samori w 2004 roku ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Bolonii, a prace zgromadzone na szczecińskiej wystawie powstały na przestrzeni lat 2010-2014 i w różnych konfiguracjach były prezentowane wcześniej, między innymi w Modenie, Mediolanie, Berlinie i Nowym Jorku. W 2011 roku artysta prezentował swoje prace w pawilonie włoskim na 54. Biennale Sztuki w Wenecji. W Trafostacji Sztuki zobaczymy jego realizacje rozmieszczone na czterech poziomach: w piwnicy, w holu głównym, na pierwszym i drugim piętrze, co odpowiada podziałom formalnym i ideowym dzieł. Prezentowany jest także obraz olejny, który stanął na ołtarzu sąsiedniego kościoła.
I tak, zwiedzanie zacząć należy od holu głównego, gdzie w potężnej, monumentalnej przestrzeni znalazło się jedynie pięć dzieł. Każde z nich jest odizolowane, z każdym kontakt jest intymny, tu spotykamy się z sacrum. Nieco na prawo, spomiędzy gęstej ciemności i piwnicznego blasku, emanującego z przeszklonych fragmentów podłogi, wyrastają ciemne ściany kubu. Wewnątrz niego, na wysokim postumencie posąg postaci: zdeformowanej, z której suchotniczego ciała spływają krągłe fałdy materii, niweczące granicę między ciałem a nie-ciałem. To pogańskie bóstwo płodności. Snopy punktowego światła wydobywają z tej figury, co chcą. Na prawo trzy boksy, a w każdym po jednej pracy: w pierwszym monumentalne rdzawe płótno skąpane w kontrastach światła i cienia, w środkowym płótno zainstalowane na przytwierdzonym do ściany drewnianym stole, w ostatnim pozbawiony głowy marmurowy tors, którego powierzchnia przeorana miedzią i żelazem wygląda jak poranione, umęczone ciało.
Nieodłączną część ekspozycji w holu głównym stanowi piwnica. Poprzez przeszklone fragmenty podłogi dostrzegamy przede wszystkim bolesną, oślepiającą biel. Piwnica, w koncepcie kuratorskim określona mianem „poziomu archeologicznego”, jest obezwładniająco biała, przepełniona jaskrawym światłem. Mieści wszystko to, co się nie udało. Destrukty aktu stworzenia – choć i w holu głównym wszystko zdawało się już być nadkruszone, zdeformowane, zdzierane.
Wchodząc w oślepiającą jasność natrafiamy najpierw na Breeding, stół-gablotę, na którym równomiernie rozłożone zostały małe figurki: poskręcane, pokurczone, splątane bliźnięta syjamskie, pokruszone odpadki, martwe płody, poronione idee Genesis. Trochę na prawo zawieszony fragment ciała naturalnej wielkości, bez głowy, bez ramion. To ciało wyłania się z bloku materiału jeszcze niepełne, bądź – już niepełne. Może w procesie formowania się wstrzymane, już wadliwe, nierokujące. Dalej na lewo kobiece popiersie wykonane z najszlachetniejszego kamienia na świecie: marmuru karraryjskiego. Zdeformowane, lejące się fragmenty twarzy, błyszcząca powierzchnia marmuru. W przeciwległym narożniku zgromadzone zostały trzy głowy na żelaznych podpórkach: z marmuru z dodatkiem czerwonego trawertynu, z onyksu i odlew z brązu. Klasyczne, gładko wymodelowane twarze. Każda jednak z niewielkim, ale gryzącym, natrętnym defektem: brakiem nosa, dziurą, wykruszeniem.
Pierwsze piętro to ciemna, mroczna sala. Po jej lewej i prawej stronie powieszone zostały płótna – parafrazy tematów biblijnych, obrazoburcza gra ze sztuką sakralną. Figury świętych i ich otoczenie wystawione są tu na „walkę materii” – fragmenty powierzchni malarskiej są zdzierane, nadszarpywane, przemalowywane, rozklejane. Samori doskonale czuje materiał, płótna i warstwę malarską. Żongluje ich możliwościami, wytwarza nową materię i przekształca poprzednią, bo jego artystyczny akt tworzenia odbywa się na raz już ustanowionej powierzchni.
Na drugim piętrze, zgodnie z klasyczną hierarchią tematów, zgromadzono dzieła grające z konwencją portretu i martwej natury. W pracach Samoriego jednak, choć dialog z historią sztuki i tradycyjną sztuką sakralną jest bardzo wyraźny, nic nie poddaje się łatwej charakteryzacji. Portret stanowi tu dialog z wizerunkiem, który prowadzony jest konsekwentnie, aż do zaniku figury. Miejsce twarzy zajmuje monochromatyczne płótno w typie color field painting, będące popisem czystej malarskiej materii.