Druk i typografia w Polsce istnieją na tyle długo, że przyszedł dobry moment, by wreszcie zastanowić się nad ich znaczeniem. Wydana przez wydawnictwo Karakter książka krytyczki designu Agaty Szydłowskiej oraz typografa Mariana Misiaka Paneuropa, Kometa, Hel. Szkice z historii projektowania liter w Polsce wypełnia lukę istniejącą wśród polskich książek poświęconych szeroko pojętej sztuce projektowania. Samo projektowanie graficzne doczekało się u nas kilku opracowań – w tym miejscu wymienić można wydaną z rozmachem przez wydawnictwo Karakter książkę Piotra Rypsona Nie gęsi. Polskie projektowanie graficzne 1919–1949 oraz PGR. Projektowanie graficzne w Polsce Jacka Mrowczyka. W kontekście druku i typografii warto również wspomnieć o katalogu do wystawy Zmiana pola widzenia. Druk nowoczesny i awangarda, która odbyła się w 2014 roku w Łodzi. Jednak wreszcie ukazała się pozycja poświęcona wyłącznie projektowaniu liter. Z jednej strony jest ona próbą krytycznego spojrzenia na historię krojów pisma w Polsce ze współczesnej perspektywy, a z drugiej opisem zjawisk wcale nie tak odległych lub zupełnie aktualnych.
Mówi się, by przywołać słynną metaforę Beatrice Warde, że dobra typografia powinna być niewidoczna niczym „kryształowy kielich”. Być może dlatego tak rzadko wspomina się o niej poza gronem profesjonalnych designerów. Nikogo nie powinno to dziwić, bo właściwy liternictwu język jest dość hermetyczny, a pojęcia typu kerning, ligatura czy firet potrafią działać odpychająco. Zasługą Szydłowskiej i Misiaka jest wyjście poza język samej typografii oraz próba opisania społecznych, ekonomicznych, ideologicznych i kulturowych sposobów używania liter na przestrzeni dziejów.
Historia opisana w Paneuropa, Kometa, Hel zaczyna się w 1490 roku w Krakowie, w momencie gdy w drukarni Szwajpolta Fiola odlano pierwszą na świecie czcionkę cyrylicką, a kończy się na czasach współczesnych. Składają się na nią krótkie eseje naświetlające te momenty z dziejów projektowania liter, które zostały uznane przez autorów za godne uwagi lub zwyczajnie interesujące. Z jednej strony mamy do czynienia z linearnie budowaną opowieścią, a z drugiej wcale nie jest to wyczerpująca historia „czarnej sztuki” o holistycznych zakusach. Szydłowska i Misiak już we wstępie deklarują, że ich publikacja nie ma ambicji kronikarskich i będą w niej obecne świadome pominięcia. Muszę przyznać, że ta decyzja wyszła im na dobre. Mimo że książka lawiruje między różnymi epizodami zaczerpniętymi z ponad 500-letniej historii rodzimego liternictwa, to istnieją w niej pewne wątki, które tę opowieść spajają.
Z pewnością należy do nich zagadnienie „pisma narodowego”. Na samym początku przeczytamy więc o wydanej w 1594 roku książce Jana Januszowskiego Łazarkiewicza Nowy karakter polski, której autor pragnął „ojczyźnie swej darować rzecz potrzebną i ozdobną”[1]. Wspomniany jest Joachim Lelewel, któremu marzyła się „polska czcionka”, ponieważ dostrzegł, że teksty składane w różnych językach tym samym krojem różnią się od siebie, a język polski potrzebuje oprawy wizualnej opartej na właściwej sobie specyfice. Wnikliwie omówione zostało charakterystyczne dla dwudziestolecia międzywojennego pragnienie pogodzenia narodowości z kosmopolityzmem oraz nowoczesności z szeroko pojętą tradycją, kończąc na radykalnie awangardowym i uniwersalistycznym alfabecie „a.r.” Władysława Strzemińskiego. Obszerna część książki poświęcona jest Antykwie Półtawskiego, która jako pierwsza odpowiedziała na postulaty stworzenia kroju narodowego i istniała w oficjalnym obiegu aż do 1992 roku.
Jednak, jak zauważają autorzy, to nie był koniec jej losów. Wciąż pozostaje znaczącym punktem odniesienia – pozytywnym lub negatywnym – dla wielu projektantów pism. Historia lubi się powtarzać, a nieco utopijna wizja stworzenia kroju narodowego wciąż powraca, czego przykładem jest stworzony w 2010 roku i głośno skrytykowany przez środowisko designerów font Apolonia Tomasza Wełny. Według Szydłowskiej i Misiaka współczesnym poszukiwaniom „pisma narodowego” nie zawsze towarzyszy ta sama płaszczyzna symboliczna. Zaprojektowany przez Jacka Mrowczyka w latach 2006–2007 krój Danova, będący zwyczajną próbą stworzenia kroju dostosowanego do języka polskiego, jest na to dowodem.
Autorzy próbują przyjrzeć się temu, czym w istocie jest „pismo narodowe” i jak bardzo skomplikowany jest związek pomiędzy nim, językiem a pojęciem narodu. Odwołują się przy tym do terminów zaczerpniętych z socjologii kultury, takich jak „tradycja wynaleziona” Erica Hobsbawma, który dobrze sprawdza się podczas analizy tego fenomenu. Przykładowo uświadamia on, jak arbitralne jest utożsamianie fraktury z pismem rdzennie niemieckim albo opieranie projektu pisma śląskiego (krój Silesiana projektu Henryka Sakwerdy i Artura Frankowskiego) na „szorstkim, krzepkim charakterze Ślązaków” i studiach archiwalnych druków. Wreszcie w książce postawione zostaje pytanie, na jakich zasadach pismo narodowe, jeśli w ogóle, mogłoby istnieć. I, co ważne, nie pozostaje ono bez odpowiedzi.
Jednak głównym założeniem książki jest wyjście poza ogólnie rozumiane pojęcie narodu i unikanie określenia „polskie kroje pisma”. Szydłowska i Misiak zdecydowali się opowiedzieć o pismach tworzonych na terenie Polski, mając świadomość, że określenie to jest nieprecyzyjne. Dzięki temu zwrócili uwagę na koegzystencję różnych kultur i grup narodowościowych w Polsce, niekoniecznie posługujących się alfabetem łacińskim. „Na obszarze szesnastowiecznego Krakowa dwóch Niemców zaprojektowało pierwszą na świecie czcionkę cyrylicką, a kilka wieków później, w międzywojennej Warszawie, polski Żyd zaprojektował pierwszą nowoczesną czcionkę hebrajską” – zdania te dobrze wyjaśniają decyzję autorów[2]. Podrozdział Ruski sztyft dla polskiej ortografii opisuje z kolei związane z kulturą pisma procesy dominacji zaborców i stworzenie projektu cyrylicy dla języka polskiego. Natomiast odnosząc się do czasów współczesnych, autorzy wspominają o dwujęzycznych tablicach drogowych, które od 2005 roku mają obowiązek istnieć tam, gdzie znajdują się grupy deklarujące posługiwanie się innym językiem niż polski, a stanowią ponad dwadzieścia procent społeczności.
Dużą trudnością w pisaniu o projektowaniu graficznym, a zwłaszcza o jego wycinku, jakim jest typografia, jest brak określonej podstawy teoretycznej, która byłaby tej dziedzinie właściwa. Można posiłkować się teorią sztuki, architektury czy sięgać do terminologii właściwej współczesnej humanistyce. Tak działo się na zachodzie, gdzie w latach 80. moderniści spierali się ze zwolennikami postawy określonej mianem „dekonstrukcji w projektowaniu”. W Polsce sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana ze względu na przerwanie ciągłości historycznej. Dopiero współcześnie przeżywamy to, co miało miejsce na zachodzie kilkadziesiąt lat temu, nadrabiając historię w zastraszającym tempie. Z tego powodu trudno narzekać na pokawałkowaną narrację książki. Zamierzona mozaikowość wyszła jej na dobre, bo historii rodzimego liternictwa nie da się streścić konsekwentnie od A do Z. Poza tym budowanie jej nie jest możliwe w oparciu o zachodnią dynamikę przemian. Toteż luki w opowieści uzupełnione są tutaj świetnymi rozdziałami o banknotach zaprojektowanych przez Andrzeja Heidricha, znakach drogowych projektu Marka Sigmunda oraz o polskich znakach towarowych – Społem, logotypie PKO czy identyfikacji wizualnej LOT-u. Do najlepszych z nich należy rozdział opisujący dzieje znaku Solidarności i jego drugiego życia w formie Solidarycy, która nawet nie jest pełnowartościowym krojem, a czymś w rodzaju natychmiastowo rozpoznawalnego stylu pisma. Jego zawłaszczenie nastąpiło na tak wielu płaszczyznach ideologicznych – od dyskursu nacjonalistycznego po środowiska LGBTQ – że jego uniwersalna wymowa aż zaskakuje.
Na zakończenie autorzy przybliżają najbardziej aktualne zjawiska w typografii, takie jak fenomen rodzimego wernakularyzmu, czyli TypoPolo. Dowodzą one, że nauczyliśmy się już śmiać z samych siebie, chociaż często jest to śmiech przez łzy. Bo cóż pozostaje, kiedy obok zabytkowego kościoła wyrasta olbrzymi szyld z napisem „GALAXY” i wcale nie jest to solarium, a dom pogrzebowy? Agata Szydłowska i Marian Misiak napisali świetną książkę, która wydobywa na światło dzienne historię nieco zapomnianą. Być może duża część faktów, jakie są w niej przedstawione, nie będzie zaskoczeniem dla koneserów czarnej sztuki. Ale jej koneserów nie ma znowu tak wielu. Ponadto historia rodzimego projektowania liter opisana jest w Paneuropie… subiektywnie, w wielu miejscach odczytana na nowe sposoby i uzupełniona o wątki często – z różnych przyczyn – pomijane. Właśnie to poszerzenie historii i spojrzenie na nią z perspektywy kulturowej należy do najmocniejszych stron książki. Zagadnienie typografii w Polsce zostało wstępnie rozpoznane i podsumowane oraz – mam nadzieję – spotka się z kolejnymi analizami. Dodam jeszcze, że Paneuropa, Kometa, Hel trafia w swój czas i choćby dlatego warto po nią sięgnąć. Jest to optymistyczna opowieść tym, że w Polsce mogło i wciąż możne powstać coś, co nie jest utrzymane w kebabowo-lumpeksowej stylistyce. A jeśli już powstaje, to można wyciągnąć z tego wnioski.