Anna Podsiadły: Sylwestrze, w 2015 roku miałeś kilka bardzo interesujących, indywidualnych prezentacji swoich prac w przestrzeni publicznej. W Katowicach wykonałeś świetną instalację na zamówienie wiodącej na Górnym Śląsku prywatnej galerii sztuki współczesnej. Podobny, mocny artystycznie projekt, zaprezentowałeś na placu Artystów w Kielcach.
Sylwester Ambroziak: Rzeczywiście w 2015 udało mi się przeprowadzić dwa duże projekty. Pierwszy w maju w Katowicach na zaproszenie Moniki Pacy i Johanna Brosa z Galerii Szyb Wilson, gdzie zrealizowałem dla miasta instalację rzeźbiarską Ogród niewiniątek. We wrześniu z kolei w Kielcach na placu Artystów pokazywałem projekt Home Sweet Home z inicjatywy Doroty i Tomasza Tworków oraz Fundacji Nowa Przestrzeń Sztuki.
Opowiedz w kilku zdaniach o projekcie w Katowicach.
Instalacja Ogród niewiniątek z założenia miała wpisywać się w zrewitalizowaną, poprzemysłową tkankę miejską (dzielnica Szopienice), dając temu miejscu nowy oddech. Do wykorzystania była dość wąska przestrzeń wzdłuż ulicy i część zielona, parkowa na terenie Starego Browaru. Obie te przestrzenie dzielił parkan. Stąd pomysł, aby włączyć go do projektu i uczynić elementem kompozycji… I właściwie cała opowieść osnuta jest wokół wątku przekraczania, przechodzenia do innego świata. Zależało mi na wywołaniu atmosfery tajemniczego ogrodu, wspomnień z dzieciństwa… itp. Projekt mierzył się także z powszechnym wyobrażeniem o mieście przemysłowym, zakurzonym, zdegradowanym środowisku upadających kopalni. Nawiązywał do zmiany myślenia o Śląsku jako regionie, który zdążył stać się miejscem nowych inicjatyw, nowych idei… Pamiętam szok, jakiego doznałem przyjeżdżając do Katowic z moją pierwsza wystawą w 2007 roku. Wbrew stereotypowej opinii okazało się to miasto pełne zieleni, parków, ogrodów.
Projekt zakładał stworzenie dwudziestu dwóch rzeźb z barwionej żywicy epoksydowej rozmieszczonych po obu stronach parkanu. Figury te uchwycone zostały w momencie przedostawania się „na drugą stronę”, do magicznego ogrodu… Ich obecność ingeruje w codzienną sytuację ulicy, wdaje się w interakcję z przechodniami, odbijając ich ruch, przekształcając go i uzupełniając o brakujące kierunki.
Sylwestrze, jak długo realizowałeś ten projekt?
Praca nad tym projektem zajęła mi ponad rok i była to moja pierwsza próba zderzenia się z przestrzenią publiczną na taką skalę.
Czyli projekt Home Sweet Home z Kielc był Twoim drugim zderzeniem z przestrzenią publiczną?
Tak… Ale projekt ten był o wiele większym wyzwaniem, zarówno dla mnie jako artysty z uwagi na rozmiary multimedialnej instalacji zakładającej wykonanie kilkudziesięciu rzeźb, jak i dla organizatorów, od których lokalizacja na dużym placu w środku miasta wymagała zaangażowania znacznych środków finansowych oraz organizacji zaplecza technicznego i logistycznego, pozwalającego na utrzymanie wystawy przez prawie dwa miesiące. Tutaj chciałbym jeszcze raz podziękować państwu Tworkom za ich trud i zaangażowanie w organizację tej wystawy.
Twoje prace zawsze w ciekawy sposób wpisywały się w muzealne i galeryjne wnętrza. W ostatnim jednak czasie zdecydowanie wkroczyłeś w przestrzeń publiczną, wyszedłeś ze swoją sztuką do zwykłego przechodnia, o czym świadczą wspomniane powyżej artystyczne inicjatywy. Kiedy pojawiła się u Ciebie ta potrzeba konfrontacji z miastem i jego mieszkańcami? Nie obawiasz się na przykład odrzucenia swojego dzieła przez przypadkową, nieprzygotowaną publiczność?
Ryzyko zawsze istnieje, a tzw. „przypadkowa publiczność” to nie jednolita, anonimowa masa, to są ludzie, jednostki ze swoim indywidualnym bagażem doświadczeń i problemów, ze sposobem patrzenia na świat… Traktuję widza indywidualnie i mój przekaz jest indywidualny. W takiej „konfrontacji” nie boję się… mój przekaz jest autentyczny.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że pierwsze spotkanie z moimi pracami może być nawet szokujące i początkowo widz może reagować odrzuceniem i negacją, ale to tylko pierwsze wrażenie. Niektórzy oczywiście nie chcą przekroczyć tej bariery „pierwszego wrażenia” i utwierdzają się w swoim przekonaniu… mają do tego prawo… Sztuka tak już ma i każdy odbiera ją na swój sposób. To właśnie jest w niej najpiękniejsze… Dzieci są tego najlepszym przykładem, reagują bezpośrednio, bez kulturowych klisz i uprzedzeń…
Która z Twoich prac jako pierwsza wpisała się w przestrzeń publiczną na stałe?
Właściwie pierwszą moją pracą, która zaistniała w taki sposób, była rzeźba Dwie kobiety zamówiona przez poznańską Zachętę dla Parku Sołackiego w 2008 roku. Wiąże się z nią cała historia protestów i negacji, powstał nawet społeczny komitet w celu usunięcia jej z przestrzeni parku jako „szpetnej” i nieobyczajnej, uwłaczającej kobiecie swoimi, cytuję: „małpimi pyskami”. Przez pierwsze lata notorycznie była dewastowana, zamazywana farbami. W Internecie jest bogata dokumentacja na ten temat. Poza tym pani Kulczyk zdecydowała się umieścić wcześniej zakupioną do swojej kolekcji rzeźbę Opłakiwanie w Blow Up Hall 5050 w Starym Browarze, dostępnym dla ogółu.
A wracając do potrzeby wyjścia z galerii w przestrzeń publiczną, to myślę, że tkwiła ona we mnie od zawsze, choć realizowana była dotąd w ograniczonej skali i natężeniu. Zaczynałem przecież od performance’u i akcji jeszcze na ASP, wielokrotnie też uczestniczyłem w wystawach zbiorowych w przestrzeni miejskiej oraz brałem udział w plenerach, gdzie cały proces powstawania rzeźby odbywał się na oczach przechodniów. Ograniczeniem jednak był materiał jakim posługiwałem się w pierwszych latach twórczości. Drewno kiepsko znosi warunki atmosferyczne, więc rzeźby w nim wykonywane są z założenia przeznaczone do przestrzeni galeryjnej. Pod wpływem zainteresowania multiplikacją i powtarzalnością pewnych póz i gestów, zacząłem odchodzić od ograniczającego mnie na tym etapie drewna i kieruję się ku innym materiałom, takim jak beton, silikon, żywica epoksydowa czy akrylowa. To co na początku było dla mnie wartością i atutem, czymś ożywczym w kontekście tego co działo się w tym czasie na polskim rynku, czyli klasycznego wręcz myślenia o rzeźbie, oczywiście w moim bardzo subiektywnym wydaniu – stało się z czasem „pułapką”… Myślę, że rzeźba przestała mi wystarczać jako medium.
W jakim sensie?
Czułem się zakładnikiem zarówno samego medium, jak i kanonu figury, który wykreowałem. Miałem pełną świadomość, że muszę coś z tym zrobić, aby nie popaść w marazm. Pierwszy krok jaki wykonałem to zmiana materiału na silikon. Samo to, otworzyło przede mną nowe ścieżki, można było rzeźby powielać, zestawiać w grupy, budować napięcie poprzez powtarzalność pewnych układów. Pozwoliło mi to uwolnić się od myślenia bryłą w rzeźbie. W pewnym momencie przestało mi wystarczać myślenie o rzeźbie jako obiekcie do kontemplacji i intymnym traktowaniu relacji artysta – odbiorca poprzez dzieło sztuki – rzeźbę, zmieniłem patrzenie na rzeźbę i sztukę w ogóle. Rzeźbę zacząłem traktować jako element większej całości, którą można kształtować i tworzyć rozbudowane narracje, dodając dźwięk, ruch, oraz multiplikując grupy figur, na koniec zaś wprowadzając obraz animowany i film. Oczywiście był to proces stopniowy. Ale także i jakby „nieuchronność”, gdyż nawet moje rzeźby w drewnie mimo swojej statyczności, ciężaru i masy tworzą wrażenie ruchu, co w kolejnych etapach doprowadziło w końcu do animacji i filmu. Naturalnie do tego potrzebne były środki finansowe, z czasem w miarę gruntowania swojej pozycji na „rynku”, było łatwiej pozyskiwać fundusze na nowe projekty, chociaż zawsze są to karkołomne zabiegi i wcale nie muszą kończyć się sukcesem. Finanse w dużej mierze wpłynęły na ten proces, ponieważ na samym początku z definicji odrzuciłem możliwość zabiegania o posadę na uczelniach, które dają poczucie umocowania i stabilizacji, ale mają też swoją cenę. Hołdowałem idealistycznej zasadzie bycia freelancerem z pełnymi konsekwencjami, które się z tym wiążą i o których przekonałem się już niebawem. Nie było wcale łatwo, ale nigdy nie żałowałem tego wyboru.
Na początku września 2015 roku Kielcach, w ramach realizowanego od siedmiu lat projektu Sztuka w przestrzeni publicznej zaprezentowałeś niezwykle intrygującą instalację rzeźbiarsko-dźwiękową, która wywarła ogromne wrażenie na mieszkańcach miasta. Monumentalne rzeźby, rzeźby ruchome, animacje 3D, wielkie kontenery, w których pokazywano wymowne projekcje filmowe… Przekaz tego unikatowego dzieła nie jest jednoznaczny. To jakby wielka metafora stosunków międzyludzkich, ale i sytuacji uchodźców na południu Europy, opowieść o samotności i szukaniu miłości. Opowiedz nam więcej o tym projekcie.
Prawdę mówiąc, kiedy zostałem zaproszony do kolejnej edycji pokazu na placu Artystów pod koniec września 2014 właściwie pierwszą koncepcję miałem już gotową w głowie. Pierwsze prace, które wykorzystałem w tym projekcie powstały już w 2013 w Orońsku. Wahałem się jednak, czy nie ograniczyć się do przygotowania dwóch lub trzech wielkoformatowych kompozycji, jako że przeznaczonego czasu starczyłoby właśnie na tyle; czy też pokusić się o koncepcje dużo bardziej złożoną i rozbudowaną, której w innym miejscu i przy innym mecenacie pewnie nie mógłbym zrealizować. Pokusa była duża i postanowiłem zaufać intuicji… Chciałem pokazać filmy, stąd zrodził sie pomysł użycia kontenerów jako sal projekcyjnych. W mediach dużo mówiono o Ukrainie i Syrii, kontenery uznałem za strzał w dziesiątkę. Wokół nich osnułem opowieść, one budowały narrację, napięcie i znaczeniowe kody. I tak naprawdę wystawę miałem już gotową, jeszcze tylko stado owiec, kontener wypchany dzieciakami, berbeć z chorobą sierocą kiwający się w metalowym kojcu-łóżeczku, maluch próbujący skoczyć z trzeciego piętra, drugi z kolei rozpaczliwie próbujący wspiąć się na dach, to tylko trzydzieści nowych rzeźb, dam radę, pomyślałem…. W ciągu dwóch tygodni dokumentacja była gotowa: wydruki komputerowe, symulacja 3D, cała teczka papierów, pełen profesjonalizm. Umówiłem się z panem Tworkiem pod koniec października, aby przedstawić projekt, ale po spotkaniu odniosłem wrażenie, że był lekko zaskoczony rozmachem założeń projektu, no i na odpowiedź przyszło mi czekać trzy miesiące. W tzw. międzyczasie przygotowałem więc okrojoną, „ekonomiczną” wersję tego projektu.
I która została zaakceptowana do realizacji?
Na szczęście stanęło na pierwotnej. Pod koniec lutego została ostatecznie zatwierdzona, a od marca zabrałem się do pracy.
To było rzeczywiście ogromne przedsięwzięcie…
Masz rację. Cały pomysł wystawy polegał na zabudowaniu placu miejskiego rodzajem scenografii rodem z gier komputerowych, oczywiście w dużej skali i z „żywego” materiału. Widz w dowolnym momencie i miejscu mógł włączyć się do akcji. To nie były atrapy, ale konkretne, prawdziwe „transportowe” kontenery. Instalację tworzyły dwie dwukondygnacyjne bazy, powstałe z połączenia trzech kontenerów ustawionych jeden na drugim, stanowiącymi rodzaj budowli z salami projekcyjnymi dla animacji 3D. Prowadziły do nich metalowe schody, dające widzowi możliwość oglądania instalacji z różnych poziomów. Budowle oddzielały od siebie dwie ogromne czaszki i zaaranżowane wokół nich grupy rzeźb. Bezbronna ofiara, porzucone dziecko, owca w stadzie – figury wirtualne, ożywione i martwe przenikają się w tej pracy, stając się do siebie bliźniaczo podobne. Wkraczający w tę przestrzeń widz zostaje wytrącony z wygodnego poczucia „zadomowienia” w oczywistościach. Staje przed pytaniem o granice identyfikacji z innym i o to na czyich zasadach toczy się gra, w której uczestniczy. Właściwie problem inności, osamotnienia, przemocy, nietolerancji przewija się przez całą moją twórczość.
Czym zatem ten właśnie kielecki pokaz różni się od innych Twoich projektów?
To co wyróżnia ten projekt to totalność użytych środków. Wydarzenia na południu i wschodzie Europy dodatkowo wzmocniły przesłanie dzieła. Oczywiście pracując nad wymową projektu brałem pod uwagę sytuację polityczną, zwykle jednak w swoich pracach staram się nie ograniczać odbioru dzieła do jednego, właściwego odczytania, a raczej tylko otwierać pewne furtki. Tym razem rzeczywistość zdominowała możliwe interpretacje.
Tytuł wystawy, czyli angielskie powiedzenie Home Sweet Home, to prowokacja?
Jeśli rozumieć prowokację jako sposób, pretekst, środek zmuszający do myślenia, to tak. Na pewno nie jest to zabieg marketingowy, czysto estetyczny chwyt reklamowy. Home Sweet Home niesie w sobie potężny ładunek emocjonalny i znaczeniowy, jak najbardziej adekwatny do tego co się dzieje tu i teraz.
Praca w Kielcach powstała na zaproszenie założycieli Fundacji Nowa Przestrzeń Sztuki i właścicieli spółki budowlanej Dorbud – Doroty i Tomasza Tworków. Tomasz Tworek to człowiek, dzięki któremu kielczanie mają możliwość obcowania z wielką sztuką – bo do takiej kategorii pretendują prezentowane z reguły na zakończenie wakacji na placu Artystów dzieła sztuki. W ramach poprzednich edycji – by przypomnieć – można było oglądać w Kielcach Wędrówkę ludzi żelaznych Zbigniewa Frączkiewicza, wystawę Balansujący Jerzego Kędziory, Realizację malarską czyli Labirynt Leona Tarasewicza, Taniec czarownic Ludwiki Ogorzelec oraz Turbinę Adama Garnka i Tężnię projektu Roberta Kuśmirowskiego. Rok 2015 należał do Ciebie. W jaki sposób nawiązałeś współpracę z fundacją Państwa Tworków?
Pana Tomasza Tworka poznałem w 2011 roku podczas realizacji w Orońsku projektu Szklane paciorki. Szukałem pieniędzy na katalog, który miał towarzyszyć tej wystawie (właściwie miał to być cykl wystaw; Galeria Miejska, Bydgoszcz, Arsenał, Poznań, Muzeum, Bielsko-Biała i CRP, Orońsko). Skontaktował nas Mariusz Knorowski, ówczesny dyrektor artystyczny CRP w Orońsku, wielce mi życzliwa i wspaniała postać. Pierwsze rozmowy nie były łatwe, ale w końcu Tomasz dał się przekonać do projektu i zdecydował się wesprzeć go finansowo, dzięki czemu powstał album o rozmiarach, przekraczających pierwotne założenia, wydany z dużym zaangażowaniem i wkładem merytorycznym CRP w Orońsku wraz z obszernym esejem monograficznym Krzysztofa Stanisławskiego. Takie były początki naszej znajomości, która ostatecznie zaowocowała zeszłoroczną wystawą na placu Artystów.
Sylwestrze, niedawno pożegnaliśmy rok 2015. Koniec starego i początek nowego roku to tradycyjnie czas podsumowań i refleksji, taki subiektywny przegląd naszych dokonań, ale też czas planów i postanowień. Dokonaj w kilku zdaniach „artystycznego” rachunku sumienia za 2015 rok.
Na pewno rok 2015 mogę zaliczyć do udanych. Zrealizowałem dwa duże projekty, o których mówiliśmy. Wprawdzie nad projektem katowickim pracowałem przez cały 2014, w Kielcach także pokazywałem między innymi prace wcześniejsze, ale 2015 był zwieńczeniem tych wysiłków. Ponadto zrealizowałem jeszcze jeden projekt, także w przestrzeni miejskiej, choć w dużo mniejszej skali. Była to wykonana dla Gorzowa Wielkopolskiego, w ramach Genius Fluminius II, rzeźba pt. Patrząc na drugi brzeg, która stanęła przy głównej promenadzie nad rzeką.
Jakie są Twoje artystyczne plany na 2016 rok?
Już od marca rusza Festiwal Polskiej Animacji w krajach bałtyckich, na który zostałem zaproszony z pokazem swoich filmów i rzeźb. Na czerwiec z kolei przygotowuję dużą wystawę dla Centrum Nauki i Sztuki Stara Kopalnia w Wałbrzychu w ramach projektu Wrocław Europejska Stolica Kultury 2016. Poza tym mam zaproszenie na plener rzeźbiarski do Turcji oraz do Strzegomia. Jeszcze się zastanawiam. To na razie tyle…