Wobec wzorów kultury
W wierszach Wisławy Szymborskiej powtarzają się sytuacje spotkania, w których oswajanie przestrzeni międzyludzkiej i potrzeba bliskości kontrastują z poetyckimi scenami odrzucenia, przerwania relacji, ucieczki od drugiego człowieka, toksycznej ciszy, jaka zapada między partnerami, przypominając stan letargu bądź śmierci. Nic już nie zostanie naprawione ani wyjaśnione, a status jednostki samotnej w świecie tylko się utrwala, chociaż rozmowa wciąż jest podejmowana, a dialog przybiera wiele kształtów. Zdawałoby się, że przemożna potrzeba kontaktu międzyludzkiego może ustanowić bezpieczną przestrzeń porozumienia, ale to tylko pozór, gdyż w poezji Szymborskiej afekty niszczą właściwe rozeznanie rzeczy, oczekiwania rozmówców wciąż się rozmijają, dialog istotny nigdy się nie rozwinie, a wymianę bezradnych słów często pochłania milczenie. Nierzadko partnerzy, nawet gdy znajdują się blisko siebie, przechodzą obok „jak obcy / bez gestu i słowa” (Perspektywa), czy też – sparafrazujemy wyrażenie z wiersza Spis ludności – „mijają się na wieczność”.
Relacje międzyludzkie, którym poetka przygląda się z uwagą, mają charakter nietrwały, przelotny, gdyż człowiek, debiutant na scenie życia, nie potrafi dobrze zagrać wyznaczonych ról, rutyna niszczy spontaniczność więzi, degradacji ulegają wysokie wyobrażenia o dialogu. Pragnienie i wycofanie, oczekiwanie i odrzucenie przypominające ruch wahadła wyznaczają rozpatrywane tutaj relacje, które polegają na tym, że „ja”, dążąc ku „innym”, przekracza granice samotności, ale też we własnym osobnym świecie poszukuje oparcia. Co prawda w wierszach Wisławy Szymborskiej cud bycia we dwoje wzbogaca i przemienia człowieka, ale z drugiej strony – wartością jest istnienie pojedyncze: odpowiedzialne, świadomie przeżyte, co wcale nie znaczy, że szczęśliwe oraz bezkonfliktowe. Na tym terytorium obcujemy z paradoksami. Intymna wspólnota partnerów – tak jak w wierszach Na wieży Babel czy Jestem za blisko… – uświadamia oddalenie, a z oddalonej perspektywy widać dopiero, na czym polega skomplikowanie kontaktów międzyludzkich. Miłość jako fenomen wyłączony z czasu ma być wieczna, ale temu przeczą normalna dramaturgia życia i czas płynący – przynoszący zmianę. Zatem – co podkreśla poetka – partnerzy „przez krótki czas / kochali się na zawsze” (Perspektywa).
W utworach poetyckich Wisławy Szymborskiej problematyka kontaktów międzyludzkich łączy się z rozważaniami o działaniu przypadku, z pytaniami o działanie niepojętej siły zwanej losem, ale również, co podkreślić należy, z kryzysem komunikacji językowej. Przy czym w odniesieniu do tych wierszy unikać należy określenia gatunkowego „erotyki”, gdyż bezpośrednia liryka wyznania z reguły bywa tutaj zastępowana przez antropologicznie zorientowaną poezję refleksyjną. Otóż w utworach z tomów Wołanie do Yeti, Sól oraz Sto pociech z dużą intensywnością pojawiają się małe traktaty poświęcone miłości, w których docieka się istoty tego zagadkowego fenomenu oraz sporządza kolekcję form porozumienia i nieporozumienia. W serii wypowiedzi artystycznych o postaciach miłości (i „nie-miłości”) poetka tuszuje zaangażowanie, szukając kulturowych zapośredniczeń, przywołując obiektywizujące konwencje teatralnej gry.
Człowiek, pojmowany u Szymborskiej jak monada Leibniza, prowadzi żywot osobny. Sprzyja to analitycznemu namysłowi, wspiera postawę refleksyjną. Zaangażowanie uczuć nie wyklucza wnikliwej obserwacji, choć dodać trzeba, że w wierszach późnych „ona” i „on”, uczestniczący w grach spotkań i rozstań, uwikłani w dramaturgię przypadków losu, są przedmiotem komentarza kogoś, kto obserwuje i wyciąga wnioski (Perspektywa, Na lotnisku, Rozwód). Mityczne i literackie wersje miłości, które w kulturze funkcjonują jako wzory zachowań, jako „podpowiadane” sposoby wyrażania, zostają odrzucone. Skoro „nadzy kochankowie” (jak przeczytamy w liryku Upamiętnienie) – w tym sensie również, że nieuzbrojeni w dobrze opanowany język miłości – pozostają na swój sposób bezradni, to relacja miłosna (i międzyludzka), bez wyrazistej formy, najeżona jest trudnościami. Poziom realnego kontaktu u Szymborskiej ściąga na ziemię mity, doświadczenie wspólnego bycia nie potwierdza wizji platońskiej czy romantycznej, w których ważne jest wykroczenie ku sferze idealnej, jak również poszukiwanie rzeczywistości wyższej. Niezmiernie trudno zamknąć miłość w granicach świata realnego i pogodzić transcendującą wartość oraz „niebiański” wzlot z wilczymi, okrutnymi regułami zwykłego życia.
W wierszach z tomu Wołanie do Yeti zauroczenie kochanków rychło przechodzi w rozczarowanie, a terytorium miłości wcale nie jest bezpieczne, człowiek bowiem nie dorasta do tego wyjątkowego uczucia i nie pogodzi oddania drugiej osobie z własną odrębnością. We wspomnianym już balladowym Upamiętnieniu, w którym poetka posługuje się stylizacją na modlitwę, zaklęcia magii miłosnej kryją w sobie niepokój, że kochankowie zapomną o wyróżnieniu, jakie ich spotkało. Apostrofy kierowane do ustanowionego na chwilę ptasiego bóstwa (możliwe, że wcielenia zmienności) służą (niemożliwemu?) zaklinaniu trwałej miłości: „Jaskółko, spraw, by nigdy / nie zapominali” (Upamiętnienie).
W wierszu Jawność, jednym z najpiękniejszych – obok Upamiętnienia – utworów lirycznych Wisławy Szymborskiej, ukazana jest bezbronność zakochanych wobec świata. Przejrzystość uczucia i żarliwość wyrażone zostają tutaj poprzez metaforę światła: „Ja nie przeczułam, tyś nie odgadł, / że nasze serca świecą w mroku”. Jawność, czyli odsłonięcie sekretu, co można odczytywać jako odmianę demaskacji, odsyła do kulturowej sytuacji, w której miłość ma być zakryta przed światem. Bohaterowie nowoczesnej bukoliki nie mogą jednak wyzbyć się wrażenia, że są obserwowani – przez wyimaginowane cienie, domowe sprzęty, ptaki czy domyślną ćmę. Obcość azylu domowego jest odwrotnie proporcjonalna do bliskości kochanków. Pojmowanie miłości jako konspiracji żywo przypomina spiskowanie z wiersza Bolesława Leśmiana o incipicie „Hasło nasze ma dla nas swe dzieje tajemne…” (z cyklu W malinowym chruśniaku). Według Szymborskiej kochankom najbardziej zagrażają czas i zmiana – wbrew wyobrażeniu „miłości wiecznej”.
Natomiast w Obmyślam świat pojawia się poprawiona edycja istnienia, ufundowana na tym, co niemożliwe. Jak przeczytamy w epigramatycznej wzmiance, czas, który pożera wszystko, nie powinien ingerować w sprawy zakochanych. Inicjacja przesłania więc myśl o przyszłości, zatrzymuje chwilę złożoną z fascynacji i przerażenia. Co więcej, w utopijnej wizji lepszego świata moment wtajemniczenia i zamknięcia w dwuosobowej wspólnocie winien trwać bez końca, bezbronni kochankowie bowiem nie mają sił, by podjąć wyzwanie życia. Lepszy jest dla nich stan zawieszenia, gdyż są „zbyt nadzy (…), zbyt objęci, z nastroszoną / duszą jak wróblem na ramieniu”. W tych trzech przywoływanych wierszach Szymborskiej o debiutantach miłości czułe spojrzenie i empatia przesączają się przez spokrewnioną z doświadczeniem ironię.
Wskażmy inną jeszcze postać tematu międzyludzkich relacji w tomie Wołanie do Yeti. Otóż przemiana, której sprawcą jest Eros, działa doraźnie, nieskutecznie. Według sceptycznie usposobionego „ja” mówiącego metamorfoza w spojrzeniu zakochanej osoby to iluzja, a wcielenie kobiety w różę (symbol miłości oraz piękna) pozostanie nie-do-wcieleniem czy – innymi słowy – mitem kultury. Ta kwestia trzeźwo zostaje osądzona przez bohaterkę wiersza: „mam ciało pojedyncze, nieprzemienne w nic, / jestem jednorazowa aż do szpiku kości” (Próba). Symboliczna przemiana zostanie wstrzymana bądź – jako możliwość – wycofana. Jednakże wniosek, że w wierszach Wisławy Szymborskiej miłość to uczucie destruktywne, byłby przedwczesny. W tej poezji nieusuwalne napięcia pomiędzy oczekiwanym a niemożliwym, mitycznym a realnym, wspomagającym rozwój a ustanawiającym regres – pozwalają analizować uczucia ludzkie w całym ich skomplikowaniu.
„Godzina dla trzydziestoletnich” (Czwarta nad ranem), kiedy wartki nurt życia się zatrzymuje, pozwala odważnie wejrzeć w samotną egzystencję. „Ja” – uwolnione od jakichkolwiek serwitutów zewnętrznych – wypełnia jedynie obowiązki wobec siebie. Obecność Innego czy Innych niczego nie ułatwi, nie zażegna odczucia kosmicznego osamotnienia. Czas, który nie należy ani do nocy, ani do poranka, jest tu rodzajem egzystencjalnej przerwy, kiedy energie zdarzeń się wyczerpały i nie rozpoczął się cykl nowego dnia – wraz z marzeniami, złudzeniami i tworzonymi ad hoc mitami. Poetka tak pisze o wypełnionej lękiem granicy czasu: „Godzina pusta. / Głucha, czcza. / Dno wszystkich innych godzin” (Czwarta nad ranem). O kameralnej grozie, którą skojarzyć można ze skradającą się nicością, o przerażającym rewersie godzin wypełnionych działaniem, wiedzą ludzie już dojrzali – trzydziestoletni. Szymborska podejmuje więc problematykę dla dorosłych, starając się zrozumieć istotę relacji międzyludzkich i osobnego istnienia w świecie – bez założeń wstępnych, ze świadomością ryzyka poznawczego. Na pewno nie odsłoni się wyłącznie jasna strona relacji z ludźmi i rzeczywistością.
Obrabowani – obdarowani
Jak to już zostało zasugerowane, Wisława Szymborska nie zadowala się jednostronnymi spostrzeżeniami. Rewizja miłosnych mitów nie unicestwia en bloc doświadczenia miłości – osobliwego, tajemniczego, a nade wszystko, przy pozorach powszechności, niezwykle rzadkiego. Filozofia wyjątku Wisławy Szymborskiej tak właśnie traktuje zjawisko miłosnej harmonii. Wiele możliwych przypadków rozczarowuje, ale ten jedyny, właśnie rozpatrywany, zbieg okoliczności prowadzi ku miłości szczęśliwej. Kochankowie – pisze Szymborska – zostają „wywyższeni ku sobie bez żadnej zasługi” (Miłość szczęśliwa). Zmienia się ich świadomość, wzrasta poczucie wartości. Według określenia Rolla Maya w miłosnym związku „jesteśmy wyniesieni ponad to, czym jesteśmy w danym momencie, dosłownie stajemy się czymś więcej, niż byliśmy chwilę przedtem”. Oczywiście taka nobilitacja u Szymborskiej napotyka na zagrożenia przez brak uważności, koncentracji uczuć, konsekwencji w dostrzeganiu drugiej osoby. Społeczne otoczenie, które odrzuca „wywyższonych”, pragnąc mierności, przeciętności, również staje się czynnikiem destruktywnym.
„Ja” w kontakcie z Innymi traci autonomię istnienia, zostaje odkształcone, w oczach Innych staje się postacią fikcyjną. Jak wyznaje kobieta: „Pozwoliłam się wymyślić / na podobieństwo odbicia / w jego oczach” (Przy winie). Stwarzanie w spojrzeniu mężczyzny jest magią o działaniu chwilowym, a także przemianą nietrwałą, ponieważ „ja”, odrzucając opowieści o sobie, powraca do własnego wizerunku, który przestaje być projekcją oraz idealizacją. Albo jeszcze inaczej: magia miłosna tworzy fantazmaty. Trzeźwość oceny, jaką posługuje się „ja” w wierszu Przy winie, zaprzecza mitologicznym kreacjom. Otóż „Ewa z żebra, Wenus z piany, / Minerwa z głowy Jowisza / były bardziej rzeczywiste” niż współczesna autokrytyczna i autoironiczna kobieta, która nie godzi się na zawłaszczenie przez wzrok mężczyzny. Przerwanie czarów miłosnych dokonuje się brutalnie – po idealnym portrecie (zapewne utworzonym na podobieństwo dzieła malarskiego) pozostaje wbity w ścianę gwóźdź. Jakby nagle odsłaniał się ciężar istnienia – wraz z ograniczeniami ustanawianymi przez realność rzeczy. Teraz pustkę należy na powrót wypełnić znaczeniem. W wierszu Przy winie oraz innych utworach Szymborskiej od lekcji urzeczowienia i odrzuconych rytuałów miłości przechodzimy do refleksji o samotności człowieka.
Pozornie nieszkodliwy demon przyzwyczajenia niepostrzeżenie potrafi zniewolić życiowego partnera. Tak dzieje się w wierszu Złote gody, w którym niepokój wyzwania miłosnego po półwieczu małżeństwa zostaje zamieniony na obojętne, tym razem łagodnie niszczące przyzwyczajenie. Historia współżycia przedstawiana jest w wierszu Szymborskiej jako dialektyka „obrabowania” i „obdarowania” – słów skądinąd pokrewnych brzmieniowo. Za pokrewną parę pojęć uznamy tutaj „przywłaszczanie” i „wywłaszczanie”, bo też partnerzy życiowi takie działania praktykują – świadomie i na pół świadomie. Powiedzmy w skrócie: zniewolenie w kostiumie przyzwyczajenia wzmaga się wraz z przyrastającymi latami. W Złotych godach Szymborskiej znajdziemy świetną poetycką definicję pożądania: „napaść na niepodobieństwo”. Znamienna jest tutaj sekwencja pytań dotyczących dominacji, bez gotowych odpowiedzi, że to wyłącznie strona męska dokonuje agresywnego zawłaszczenia partnerki, a także wprowadzających problem zanikania odmienności płci. Ufundowana na różnicy relacja przechodzi w pozbawioną napięć, a zarazem dręczącą identyczność:
Kto z nich jest podwojony, a kogo tu brak?
Kto się uśmiecha dwoma uśmiechami?
Czyj głos rozbrzmiewa na dwa głosy?
(…) Kto tutaj żyje, a kto zmarł
wplątany w linie – czyjej dłoni?(Złote gody)