Michalina Sablik: Twoja ostatnia wystawa Presja istnienia w Galerii Bohema w Warszawie zamyka pewien okres w twojej twórczości i otwiera całkiem nowe horyzonty. W katalogu czytamy, że odchodzisz definitywnie od malarstwa figuratywnego, symboli, seksualności, mitologii i innych rozpoznawalnych dla ciebie motywów. Co się stało ze „starym” Ambroziakiem?
Piotr Ambroziak: Wiesz, to jest naturalne, że stale się zmieniamy. Malarstwo figuratywne stało się dla mnie rutyną. Stojąc przed płótnem, wydawało mi się, że ciągle maluję to samo, próbuje ilustrować swoje myśli. Oczywiście nie ma w tym nic złego, ale ja mam w sobie nieustanny niepokój, ciągle stawiałem sobie pytania o sens takiego działania.
Czyli malarstwo figuratywne stało się dla Ciebie ograniczeniem?
Tak, nie chciałem tworzyć kolejnego, takiego samego obrazu narracyjnego; budzić się o świcie ze strachem, że zabraknie mi historyjek do namalowania. Ryszard Grzyb napisał kiedyś Litanie Malarza: nie malować zwierząt, nie malować ludzi, nie malować martwych natur, nie malować dekoracji… i tak dalej i dalej. Mam ten tekst przyklejony w pracowni, dopisałem: nie malować niebytu, nie malować frustracji. Ktoś dopisał na imprezie „NIC nie maluj, tylko OBRAZY”.
Czy tamta formuła malarska już się wyczerpała?
Czy malarstwo umarło? Myślę, że jedyna formuła malarska, która się wyczerpała to fotorealizm, który króluje wśród młodych artystów. Nie ma sensu mechaniczne kopiować natury i stawać się rzemieślnikiem warsztatowym z rzutnika.
Nie, pytam o ekspresjonizm, malarstwo dzikich z lat 80., które zawsze było Ci bliskie.
To właśnie temat mojej pracy doktorskiej. Wielu artystów mojego pokolenia pozostało w latach 80. i 90., a przecież tyle się wydarzyło, świat tak mocno się zmienił. Zmieniły się formy komunikacji, są nowe media, wszystko jest interaktywne. Żyjemy w czasach adoracji „własnego ja”, narcystycznej autoprezentacji w mediach społecznościowych. Cały świat musi zobaczyć, co jem rano na śniadanie. Ekspresywność, ekspresja zyskuje zupełnie nowe znaczenie.
Jaki będzie temat Twojej rozprawy doktorskiej? Czy możesz już coś zdradzić?
Siła wyczerpanego gestu. Stawiam m.in. pytanie czy gest i ekspresja lat 80. ma sens we współczesnych czasach i jak mocno „współczesne ADHD” wywiera wpływ na naszą wizję świata i na samych neoekspresyjnych artystów. Mam otwarty przewód doktorski na UAP w Poznaniu u prof. Dominika Lejmana, więc nie mogę zbyt dużo o tym mówić. Powiem tylko tyle, że moje otwarcie przewodu doktorskiego było najbardziej kontrowersyjne z całej grupy.
W tytułach twoich prac często powraca tematyka miejska, dlaczego?
Na pewno zmiana miejsca zamieszkania miała duże znaczenie. Przez ostatnie dwie dekady mieszkałem i tworzyłem na przedmieściach Łodzi, moja pracownia znajdowała się w ogromnym ogrodzie, obecnie jestem w Warszawie. Miasto ze swoim szumem, śmietnikiem kulturowym fascynuje mnie i przeraża. To tysiące znaków i słów wydrapanych, wyświetlanych w każdej wolnej przestrzeni. Każdy chce zakomunikować swoje własne istnienie, które ginie w anonimowości tłumu i pod kolejnymi warstwami tekstu. Obserwuję to na murach miejskich w postaci graffiti czy wlepek. Miejska przestrzeń to taka współczesna jaskinia z tajemniczymi malowidłami naskalnymi.
Czy to ma coś wspólnego z określeniem „urban cave”?
Tak, to coraz bardziej popularne terminy: miejska jaskinia, miejski szamanizm. Dla mnie to jest metafora, porównanie współczesnego graffiti ze sztuką naskalną. Aspekt religijny został zastąpiony indywidualną ekspresją anonimowych artystów. Wystarczy się przejść po „ciemniejszych” dzielnicach, zaglądnąć pod mosty lub do opuszczonych fabryk, by poczuć taki postapokaliptyczny klimat i ulec miejskim wizualnym misteriom.
W prezentowanym cyklu prac eksperymentujesz z różnymi technikami malarskimi – używasz żywicy, spray’u, nakładasz kolejne warstwy farby. Jaka jest twoja metoda twórcza?
Interesuje mnie nawarstwianie znaczeń, kodowanie, zdrapywanie, zamazywanie. Dzięki temu odkrywam nowe formy wyrazu artystycznego. Koncentruję się na spontanicznych gestach, na przenikaniu emocji, fragmentów myśli. Spray to typowy środek komunikacji w „miejskiej dżungli”, zaznaczanie swojego terenu. Żywicę natomiast stosowałem już wcześniej do wydobycia barw, teraz świadomie używam jej w nieco inny sposób. Na pierwszy rzut oka moje nowe prace przypominają miejskie ściany, a po dłuższym obcowaniu pojawiała się tajemnica, światło, odzywają się idee miejskiego szamanizmu.
No właśnie, czyli w niektórych obrazach nadal pojawiają się ukryte odniesienia do symboli, pierwotnych religii czy mitologii. Czy tak było z obrazem pt. Ostatni Mohikanin?
To dla mnie nadal ciekawe tematy, które niosą w sobie duży ładunek emocjonalny, możliwość wyrażania siebie, ale też niosą pewną narrację naukową, opasłe tomy, poradniki jak czytać symbole, jak je rozumieć… Dla mnie to była pułapka.
Ostatni Mohikanin wiąże się moją osobistą historią. Tytuł nawiązuje do lektury szkolnej z okresu fascynacji dzikim zachodem. Niedawno znalazłem tę książkę na Rynku w Poznaniu – była wydana w starym stylu, z tajemniczymi ilustracjami Indian o dziwnych gestach.
Obraz wygląda jakby był cały zamalowany kredką świecową przez dziecko z podstawówki, jest pełen emocji, z elementami kolażowymi.
Podczas wernisażu głośno protestowałeś, gdy ktoś nazwał twoje obrazy abstrakcyjnymi, dlaczego?
Abstrakcja to sztuka pozbawiona kontekstu, odniesień do sytuacji czy miejsc. Moje obrazy mają fragmenty zakodowanej narracji. To przede wszystkim prace głęboko ekspresyjne. Chętnie dokonuję aktów wandalizmu na moich pracach, maluje coś figuratywnego, a potem to niszczę, zamazuję, dekoduję.
A w którym momencie wiesz, że należy już skończyć?
Tego nigdy do końca nie wiesz, tu niestety nie działa CTRL + Z. To się czuje intuicyjnie.
Czym jest dla Ciebie tytułowa „presja istnienia”?
Jesteśmy ciągle podawani presji – różnym naciskom, problemom, stresom, ciągle trzeba iść pod prąd. Artysta, jak ma wystawę, poddawany jest ocenie, krytyce. Jeżeli ulega presji, przestaje być twórczy. Uważam, że nie ma ekspresji artystycznej bez podniecenia, niepokoju. Ekspresja oczyszcza, ponieważ nasze pragnienia rozpoznają się, kiedy ujrzą się w lustrze sztuki.
Wracając jeszcze do Twojego doktoratu: dlaczego zdecydowałeś się na kontynuację studiów po latach od ukończenia łódzkiej ASP?
Jak pisała Maria Poprzęcka, największym wrogiem artysty jest samozadowolenie. Siedząc długo sam na sam w pracowni, zbliżałem się do ściany. Dzięki studiom połączyłem z szerokopasmowym LTE sztuki i wymianą myśli. Poza tym zaczynam poważnie myśleć o nauczaniu w przyszłości.
Doktorantem stałem się trochę przypadkowo, namówił mnie kolega artysta Wiktor Polak. Na komisji egzaminacyjnej zawiązała się ostra wymiana zdań, krytykowałem łódzkich artystów, którzy stale wyciągają „trupa Strzemińskiego z szafy” itp. Ja zawsze byłem w tych anarchistycznych grupach, które bojkotowały wszystko, haha. W każdym razie byłem pewny, że się nie dostanę, a jednak.
A dlaczego Lejman został twoim promotorem?
Lejaman był jedynym profesorem, któremu z mojego dorobku nic się nie podobało. No może jedynie wydrapana twarz Shedu z obrazu Lamasu. Skwitował, że moje malarstwo pasuje do łódzkich loftów, nad kominek. Chciałem z nim dyskutować, wybrałem go na przekór wszystkiemu. Lejaman jest moim profesorem, a jest tylko o 2 lata starszy ode mnie, ha ha ha. Ale to bardzo aktywny artysta, który od lat ma pracownie w Berlinie i zupełnie inne spojrzenie na sztukę.
W jaki sposób wpłynął na Ciebie?
Nie pozwolił mi uciec w abstrakcję, dzięki niemu nie porzuciłem swojej neoekspresji. Pomógł mi docenić ważną cechę mojego malarstwa: dzikość i emocjonalny gest. No i zainteresował mnie malowaniem wielkoformatowych obrazów. Maluję dla siebie obrazy o formatach 2 metry na 5 metrów, których nie mam gdzie wystawiać. Udało mi się to zrobić raz w Galerii Rotunda w UAP z obrazem pt. Life. Gesty rozsadziły płótno, przeniknęły wszystkie ściany galerii. Zrobił się taki efekt miejskiej jaskini.
Czym różni się poznańska szkoła malarska od innych szkół?
Poznań jest znany z konceptualnego podejścia do sztuki. A ja mam podejście emocjonalnie do swoich obrazów i to powoduje pewien ferment na UAP. Muszę wspomnieć, że wbrew opinii kolegów-artystów, w Poznaniu nie tylko maluje się koła i pisze konceptualne eseje z serii „co artysta miał na myśli”.
Co ostatnio zrobiło na Tobie największe wrażenie?
Wspomnę o ostatnim bardzo ciekawym doświadczeniu. Profesor wraz z asystentką Ewą Kubiak zorganizował rajd po pracowniach artystów przed Berlin Gallery Weekendem. Skala tego doświadczenia była ogromna. Od wizyty w pracowni międzynarodowego rzeźbiarza, który zatrudnia ponad sześćdziesięciu artystów, budujących jego rzeźby i zajmujących się dostawą oraz marketingiem, po artystów siedzących i tworzących w piwnicach czy w przestrzeniach biurowych. Wernisaże ściągają tłumy entuzjastów, a nie znajomych „królika”. Tam żyje i tworzy dwadzieścia tysięcy wizualnych artystów…
Powiedz jeszcze na koniec, czy w sztuce zawsze trzeba być bezkompromisowym?
Na pewno trzeba być niezłomnym w swoich poszukiwaniach. Gdybym słuchał rad wszystkich życzliwych osób, już dawno przestałbym malować.