Sonia Milewska: Polka, queerowa artystka wizualna, mieszka i pracuje w Montrealu – tak byś się przedstawiła?
Kinga Michalska: Tak zazwyczaj się przedstawiam, chociaż coraz częściej zastanawiam się, co takie sformułowanie właściwie mówi o mnie jako o osobie, jako o artystce. Z jednej strony ważne jest dla mnie, żeby jasno definiować moją tożsamość dlatego, że pracuję ze społecznościami marginalizowanymi. Kategorie jakimi się określamy pomagają ustalić z jakimi przywilejami lub ograniczeniami wchodzimy w kontakt z osobą fotografowaną. Kiedy w moich pracach reprezentuję osoby queerowe używam tych sformułowań, żeby ukazać dynamikę relacji – jaki jest wzrok, który na nie patrzy – w moim przypadku jestem cis-kobietą, emigrantką, osobą z wewnątrz, robię zdjęcia mojej queerowej społeczności w Montrealu. Z drugiej strony czuję zmęczenie sztywnymi ramami politycznej poprawności, gdzie pewne bezrefleksyjnie powtarzane sformułowania tracą moc i stają się pustymi etykietami. Przeczą one też esencji queerowości, która w moim odczuciu ma burzyć kategorie i tworzyć dynamiczne spektrum tożsamości. Moja znajoma, aktywistka Parneet Chohan, w swoim biogramie używa sformułowania: „jestem człowiekiem, który bardzo ciężko pracuje, żeby być wolnym”. Ja również się pod tym podpisuję.
A więc queerowa artystka wizualna, a czy kontrowersyjna?
O nie, bardzo bym nie chciała być kontrowersyjna. Jeśli ktoś tak uważa – dobrze, ale na pewno nie jest to moją intencją. Pracuję nad tym, żeby być szczerą i empatyczną artystką. Wchodzę w kontakt z ludźmi, którzy mnie poruszają i o tych relacjach opowiadam. Mam szeroką akceptację dla ludzi, staram się ich rozumieć bardziej niż oceniać – może przez to wydaję się kontrowersyjna. Może też bywam tak postrzegana, bo skomplikowane i etycznie nieoczywiste sytuacje najbardziej mnie interesują.
Wspominałaś, że Twoje zdjęcia były cenzurowane najczęściej za nagość. Tymczasem nagość otacza nas wszędzie – czasem jest respektowana, czasem blokowana. Czy jesteś w stanie określić granicę między artystycznym aktem a wulgarnym przedstawieniem?
To jest trudna granica, wulgarne przedstawienie też może być aktem artystycznym. Dla mnie nagość jako taka jest naturalna. Każda i każdy z nas ma ciało, więc udawanie, że jest inaczej ciężko mi zrozumieć. Wszystko zależy od tego, w jakim kontekście to ciało jest przedstawiane i czy osoba na zdjęciu czuje się wzmocniona i dumna z tego przedstawienia, czy też nie. Co ciekawe, pracując ze społecznością queerową nad projektem dotyczącym intymności zaobserwowałam, że wielu osobom z mojego środowiska łatwiej jest pozować nago, niż przed kamerą mówić o swoich marzeniach dotyczących miłości.
Podczas wernisażu zbiorowej wystawy w Montrealu, na której prezentowano Twoje prace, jedno zdjęcie wywołało szczególne zamieszanie.
Muszę przyznać, że często dostaję zamówienia od ludzi, którzy mówią, że chcą na wystawie pokazać nagie zdjęcia, po czym wysyłam takie i dostaję odpowiedź, że no nie.… jednak za ostre, albo że widać zbyt wiele. Zdarzyło się, że podczas jednego wernisażu, małej wystawy zbiorowej w budynku mojej uczelni Concordia University, ktoś zażądał zdjęcia jednej z fotografii i straszył mnie policją.
Pomyślałaś wtedy, że chodzi o zdjęcie, które nie dotyczy tematu nagości?
Absolutnie nie. Byłam pewna, że chodzi o właśnie takie zdjęcie. Okazało się jednak, że chodzi o portret 10-letniej drag queen’ki. Nemis jest chłopcem, który występuje na scenie pod pseudonimem Lactatia. Jest postacią publiczną, pojawia się na modowych fotografiach, występuje na YouTubie, gdzie opowiada jak ważne jest dla niego to, że rodzice pozwalają mu nosić kobiece ubrania i makijaż. Zainteresowałam się jego historią realizując projekt o międzypokoleniowych relacjach w społeczności queerowej. Chciałam go przedstawić nie jako celebrytkę, ale jako dziecko, w domowym kontekście. Zdjęcie, które wzbudziło kontrowersje zostało zrobione w momencie, kiedy Lactatia biegała po domu w rajstopach i chłopięcej bluzce, miała zrobiony przez mamę makijaż i zaprosiła mnie do swojego pokoju, żeby pokazać mi swojego szczura. Kiedy dowiedziałam się, że to zdjęcie kogoś uraziło byłam szczerze zaskoczona. Zarzuty, że zmusiłam dziecko do fotografii i makijażu były oczywiście bezpodstawne, bo miałam nawet pisemną zgodę rodziców na wykorzystanie tego zdjęcia. Na szczęście dostałam duże wsparcie ze strony uczelni, która stoi na stanowisku, że ekspresja artystyczna nie powinna być w żaden sposób ograniczana. Długo zastanawiałam się nad tym, dlaczego to przedstawienie wywołało taką reakcję. Wydaje mi się, że chodziło o to, że oburzeni mężczyźni widząc zdjęcie z daleka poczuli się nim uwiedzeni, bo myśleli, że przedstawia atrakcyjną kobietę. Dopiero podchodząc bliżej zauważyli, że nie dość, że patrzą na dziecko, to jeszcze jest to chłopiec. Poczuli się podwójnie oszukani, zawstydzeni i musieli znaleźć winnego.
Wchodzisz ze swoim aparatem na backstage queerowych spotkań. Pokazujesz społeczność w intymnej odsłonie, co możemy zobaczyć w Twojej książce Does care have a gender? Opowiedz, jak powstawała ta publikacja i jak wyglądała współpraca z fotografowanymi.
Fotografuję głównie moich przyjaciół, moją drugą rodzinę, którą przez ostatnie 7 lat zbudowałam w Montrealu. Zazwyczaj są to wieloletnie znajomości i regularna współpraca. Osoby na zdjęciach mają znaczący wpływ na to w jaki sposób są portretowane. Są też sytuacje, kiedy zwracam się do obcych osób ze względu na projekt, np. teraz interesuje mnie temat queerowych rodzin, ale wciąż są to znajomi znajomych. Ważne jest dla mnie, żeby zbudować zaufanie zanim zacznę fotografować. W mojej pracy nie chodzi tylko o robienie zdjęć, ale przede wszystkim o tworzenie relacji. Jeśli chodzi o publikację to łączy ona osobiste wpisy z mojego dziennika, wywiady ze społecznością, a także zdjęcia z mojego archiwum. Jest to projekt, który zrealizowałam w ramach jednego z seminariów na studiach. Miałam już dosyć analizowania akademickich tekstów i narzekałam na to, że w ogóle muszę coś pisać – studiuję w końcu fotografię. Stanęło na tym, że mój profesor Patryk Stasieczek zgodził się, żebym zamiast eseju pisała pamiętnik. Wydawało mi się, że będzie to prostsze. Bardzo się myliłam. W tamtym okresie miałam silne stany lękowe i dzielenie się osobistymi doświadczeniami w kontekście uczelni było sporym wyzwaniem. Postanowiłam pokazać siebie bez filtrów, tak samo jak robią to bohaterowie moich zdjęć. To była długa zima, myślałam dużo o tym jak zbudować bezpieczny dom, rodzinę, a także relacje z samą sobą – jak to zrobić w sposób, który jest wolny od często opresyjnych wzorców, jakie proponuje heteronormatywne społeczeństwo, i w których ja się nie odnajduję. Ostatecznie cieszę się, że poszłam tą niestandardową ścieżką i powstała z tego intymna publikacja, z której jestem dumna.
Odwiedzasz znajomych z małym aparatem, nie ze statywem. Widać to w charakterze i formie zdjęć, które są trochę reportażowe, z przypadku, i w klimacie lat 90.
Zawsze mam przy sobie Olympus Mju, który mieści mi się w kieszeni. Zdjęcia z książki to portrety i uchwycone momenty spotkań z przyjaciółmi. Są to sytuacje czasem zaplanowane, częściej spontaniczne. Zawsze zależy mi na tym, żeby fotografowane osoby czuły się komfortowo i miały wpływ na to jak są przedstawiane. Czasem zdarza się też, że chodzę ze statywem ze względu na światło – wbrew pozorom statyw mniej narusza intymność niż lampa błyskowa. Z większością osób jestem na tyle blisko, że statyw tego nie zmienia.
Robisz też video-portrety.
Tak, w tym roku zaczęłam eksperymentować z video. Kocham kino i tak naprawdę zawsze chciałam być reżyserką. Czuję się bardzo komfortowo robiąc zdjęcia, ale chcę się rozwijać. Kontekst wystawienniczy mocno mnie stresuje. Nie odnajduję się w instytucjonalnej sztuce i galeriach. W tych przestrzeniach jest dla mnie za biało, za czysto, za sztywno. Czuję się skrępowana i nie na miejscu. Za to sala kinowa jest bardziej demokratyczna i pasuje do mojego introwertycznego temperamentu. Moment, kiedy spróbowałam video był faktycznie przełomowy. Dla mnie w ruchomym obrazie intymność jest dużo większa – nie słychać spustu migawki – łatwiej mi stworzyć atmosferę, w której osoby nie czują na sobie obiektywu, a moment intymności jest rozciągnięty i bardziej nasycony. Zaczęłam robić video-portrety kręcąc na starej kamerze mini DV. Interesuje mnie trashowa estetyka taśmy – to medium mojego pokolenia lat 90. Mój projekt nawiązuje do tradycji home video – gatunku, który zazwyczaj używany jest przez heteronormatywne rodziny z klasy średniej do opowiadania własnych historii. Chciałam odzyskać to medium dla queerowych narracji, dla niestandardowych rodzin o różnorodnych tożsamościach. Moimi bohaterami są min. kobieta trans, której rodziną są jej koty, niebinarna osoba opowiadająca o doświadczeniu ciąży, 10-letnia drag queen’ka robiąca makijaż swojemu tacie.
Z jednej strony tworzysz dla siebie, po czym umieszczasz w książce pytanie „czy moje prace edukują?”.
Na pewno moje prace są politycznie zaangażowane. Wolę zmusić do myślenia niż wprost wykładać informacje – dużo jest dosłowności w sztuce, szczególnie feministycznej. Mnie taka dosłowność nie interesuje. Chciałabym trafić do osób, które nie mają zbyt dużej wiedzy w temacie queerowości, ale są wystarczająco otwarte, żeby się dowiedzieć. Jest więc tam ładunek informacyjny, ale bardziej na poziomie emocjonalnym niż intelektualnym. Chociaż fajnie, gdyby te dwie płaszczyzny się spotykały. Czasem nawet moi profesorowie oglądają video, gdzie trans mężczyzna przez 5 min tłumaczy, że nie utożsamia się ze swoim ciałem, po czym komentują, że to wzruszająca historia nadal mówiąc o bohaterze per ona. Jak widać, można historii doświadczyć emocjonalnie, ale to czy wykona się pracę, żeby zmienić swoje myślowe przyzwyczajenia to już inna sprawa.
Twój ostatni projekt ma jednak charakter edukacyjny.
Polityczny, a zarazem osobisty – to jest najtrudniejszy projekt, jaki do tej pory zrobiłam. Razem z przyjaciółką, Tamirą Cahana, realizuję film dokumentalny dotyczący stosunków polsko-żydowskich. Tamira jest urodzoną w Montrealu Żydówką polskiego pochodzenia. W tym filmie używamy przykładu naszej kobiecej, queerowej przyjaźni, żeby opowiedzieć o problemie międzypokoleniowej traumy. W te wakacje pojechałyśmy w podróż po Polsce, żeby zobaczyć, co się robi i czego się nie robi w kwestii pojednania Polsko-Żydowskiego. Powstaje film, który łączy tradycyjny dokument i naładowany emocjonalnie video-dziennik, w którym patrzymy na współczesną Polskę przez pryzmat naszych historii, starając się nie oceniać, ale zrozumieć te niezwykle trudne i skomplikowane relacje. Chociaż nie jesteśmy parą, zarówno nasza relacja, jak i nasz sposób opowiadania są queerowe – subwersywne, nielinearne, wymykające się kategoriom. Z jednej strony robimy wywiady z ważnymi osobami z polskiego środowiska żydowskiego, z drugiej ukazujemy kulisy naszej podróży – kłótnie, tańce, rozmowy w wannie i dużo 80s. Intymność naszej przyjaźni pomaga nam przetrwać konfrontację z historią. Materiał dotyczy też odpowiedzialności historycznej, o której moim zdaniem mówi się wciąż niewystarczająco.
Podobnie jak o społeczności queerowej.