Próba umiejscowienia Bedtime na linii historyczno-artystycznej opisanych projektów okazuje się jednak ostatecznie porażką. Specyficzna sytuacja historyczna i polityczna naszego kraju wysoce utrudniają nakreślenie uniwersalnej linii związków partycypacji z rozwojem kapitalizmu. Innym problemem, który na to nie pozwala, jest fakt, że Bedtime – i jako wystawa, grupa artystyczna (Dziewczyństwo i COVEN Berlin), i jako całościowy projekt – wpisują się w ramy obecnego od jakiegoś czasu w polu sztuki nurtu, którego nie sposób ignorować skupiając się jedynie na partycypacyjnej strategii działań. Na myśli mam oczywiście dziewczyńską falę nowego feminizmu, która charakteryzuje się między innymi kolektywnością, tworzeniem wspólnot, propagowaniem kobiecej siły i dowartościowaniem przez kulturę patriarchalną cech uznawanych za „typowo kobiece”, jak emocje czy uczucia. W warstwie estetycznej cechuje się zaś subwersywnie wykorzystywaną estetyką kiczu, taniego blichtru, infantylnych gadżetów. Częste są także nawiązania do lat 90., w których dorastały tworzące dziewczyński nurt artystki.
Omawiając Szczurołapa warto zwrócić uwagę na wysoce autorski projekt kuratorski ekspozycji. Lisowski stosuje bowiem strategię znaną z poprzednich wystaw problemowych prezentowanych w MWW, jak wspaniałe Stosunki pracy (2016, kuratorka: Sylwia Serafinowicz), w ramach której prace układane są w mikronarracje, sąsiednie dzieła dopowiadają się i mówią coś więcej, niż mogły by w pojedynkę, według autonomicznej intencji artysty.
Nominowany do Literackiej Nagrody Nike 2017 Foucault w Warszawie nosił znamiona solowego projektu detektywistycznego (syzyfowa praca: przeszukiwanie archiwów, czytanie stert akt, donosów, zeznań i raportów), polegającego na próbie odnalezienia nitki, która poprowadzi do kłębka. Tym razem, zamiast opowieści o kimś, Remigiusz Ryziński w swoim reportażu prezentuje czyjąś opowieść. A raczej: kilka opowieści. Ich tło stanowią lata przedwojenne, okres okupacji, PRL i czasy współczesne. W Dziwniejszej historii mowa więc między innymi: o wakacjach roku 1939, o powstaniu w getcie warszawskim i o powstaniu warszawskim, o komunie, o Marcu ’68, o akcji „Hiacynt”. Nade wszystko: o życiu. O odkrywaniu własnej seksualności, o tożsamościowych rozterkach. O ukrywaniu się, i o coming-outach. O pierwszych fantazjach i zbliżeniach, o zagubieniu i próbach zrozumienia siebie.
Jeszcze przed premierą okazało się, że nowy film Wojciecha Smarzowskiego potrafi zdziałać cuda. W licznych dyskusjach liberalni księża zaczęli mówić jednym głosem z radykałami, a wielu autorytetom do formułowania kategorycznych „za” i „przeciw” wobec Kleru, wystarczyło obejrzenie zwiastuna. Choć cała ta medialna wrzawa stanowi element prawdy o naszych czasach, która ucieszyłaby Jeana Baudrillarda albo przynajmniej scenarzystów serialu Black Mirror, nie warto jej się poddawać. Kler zasługuje na to, by potraktować go poważnie nie tylko dlatego, że jest „fenomenem społecznym” (takie miano pasuje przecież zarówno do Smoleńska, jak i filmów Vegi). Niezależnie od wagi poruszonego tematu, nowe dzieło Smarzowskiego stanowi po prostu kawał dobrego kina.
W czerwcu premierzy Grecji i Macedonii podpisali porozumienie, które ma zakończyć wieloletni spór wokół nazwy Macedonia. Do końca 2018 roku Republika Macedonii ma stać się Macedonią Północną. Jednak reperkusje tego konfliktu, przynajmniej te architektoniczne, będą widoczne w Skopje jeszcze długo. Całą tą złożoną, grecko-macedońską układankę doskonale naświetla Michał Siarek w swoim projekcie zatytułowanym Alexander, który ukazał się niedawno w postaci książki.
Marcello jest psim fryzjerem i często się uśmiecha. Nie tylko do psów, do ludzi także. To ten typ człowieka, którego nazywamy poczciwym. Choć w życiu nie wylosował talii szczęśliwych kart, cieszy się z tego, co ma. Na przykład z nastoletniej córki, podobnie jak on uśmiechniętej od ucha do ucha, czy psiego salonu, na który pracował latami. Na boku dorabia co prawda handlem kokainą, ale sposób w jaki prowadzi ten interes bardziej przypomina robienie przysług niż kryminalny proceder.
Nim ukazał się literacki debiut Edwarda St Aubyna, brytyjskiego arystokraty, dziennikarza i pisarza, wielu sceptyków podejrzewało, że będzie to dzieło niepotrzebne i bezwartościowe – ot, przedstawiciel klasy wyższej opisuje swoje zepsute kręgi towarzyskie. Zakładano, że ktoś taki jak on w ogóle nie musi pisać, że pisać nie ma o czym. Tymczasem powieści Nic takiego, Złe wieści, Jakaś nadzieja, Mleko matki i W końcu, składające się na cykl Patrick Melrose, okrzyknięte zostały bezlitosną satyrą na środowisko, którego „jałowe” życie wypełniają „plotki, alkohol i potajemne romanse”
Lato to inspirowana faktami opowieść o znajomości dwóch ważnych postaci radzieckiego rocka – Majka Naumienki (lider zespołu Zoopark) i Wiktora Coja (zespół Kino). Dość luźną fabułę filmu spinają trzy główne wątki – historia narodzin talentu Coja i jego droga do sukcesu, rola w tym procesie gwiazdy zachodzącej – Majka – oraz miłosny trójkąt, którego trzecim elementem była żona Majka, Natalia. Mimo biograficznej bazy (scenariusz powstał na podstawie wspomnień Natalii) film nie stanowi pieczołowitej rekonstrukcji faktów, postaci rzeczywiste i fikcyjne mieszają się, a fantasmagoryczne klipy hitów zachodnich gwiazd rozrywają tkankę realistycznej narracji. Bardzo trafnie udało się natomiast Kiriłłowi Sieriebriennikowi odtworzyć atmosferę środowiska leningradzkiej muzycznej kontrkultury początku lat 80. – niesamowity ferment twórczy, świeżość, młodość, estetyczna wolność i różnorodność w warunkach skrajnego niedostatku i politycznego ucisku epoki zastoju.
Tekst jest trzecią częścią cyklu Alfabet reakcyjny, który zaczął się tradycyjnie, od A i B, czyli Marty Antoniak i Tomka Barana – dwójki artystów, którzy dzielą pracownię. Każde z nich opowiedziało mi o swojej pracy artystycznej, każde też miało za zadanie wskazać mi jednego (dowolnie wybranego) twórcę lub twórczynię z Krakowa, z którymi ich zdaniem powinnam się spotkać; interesowały mnie też uzasadnienia ich wyborów.
Tematyka górska, stale obecna w twórczości wizualnej, na przestrzeni stuleci obrosła w niezwykle obszerną symbolikę. Motyw ten funkcjonował w sztuce jako znak potęgi, światłości, pokoju, mistyki, samotności, umiejętności wejrzenia w głąb siebie, mądrości, swobody czy ludzkich aspiracji i osiągnięć. Aby dostrzec bogactwo znaczeń przypisywanych temu elementowi krajobrazu, wystarczy odnieść się do jednego z najbardziej ikonicznych pejzaży górskich w historii – słynnego Wędrowca nad morzem mgły Caspara Davida Friedriecha. Dzieło stanowi nie tylko wyraz szacunku artysty wobec potęgi natury oraz świadectwo uznania swojej nikłości w jej obliczu, ale ukazuje też góry jako swoisty przejaw boskości. I chociaż, zdaje się mówić Friedriech, zarówno istota ludzka, jak i każdy pojedynczy element krajobrazu powstał z woli i inicjatywy Stwórcy, to o ile bezkresne, wiecznotrwałe góry dowodzą Jego wszechmocy, w zestawieniu z nimi człowiek w całej swojej niedoskonałości i śmiertelności okazuje się niemal efektem nieudanej zabawy Boga. Oparte na respekcie i podziwie spojrzenie na góry wciąż dostrzegamy w narracji współczesnych polskich artystów wizualnych. O tym jak wiele ujęć tematyki górskiej obecnych jest w aktualnej, rodzimej sztuce, przekonać możemy się odwiedzając trwającą obecnie we wrocławskim BWA Awangarda wystawę pt. Widmo Brockenu.