Nominowany do Literackiej Nagrody Nike 2017 Foucault w Warszawie nosił znamiona solowego projektu detektywistycznego (syzyfowa praca: przeszukiwanie archiwów, czytanie stert akt, donosów, zeznań i raportów), polegającego na próbie odnalezienia nitki, która poprowadzi do kłębka. Tym razem, zamiast opowieści o kimś, Remigiusz Ryziński w swoim reportażu prezentuje czyjąś opowieść. A raczej: kilka opowieści. Ich tło stanowią lata przedwojenne, okres okupacji, PRL i czasy współczesne. W Dziwniejszej historii mowa więc między innymi: o wakacjach roku 1939, o powstaniu w getcie warszawskim i o powstaniu warszawskim, o komunie, o Marcu ’68, o akcji „Hiacynt”. Nade wszystko: o życiu. O odkrywaniu własnej seksualności, o tożsamościowych rozterkach. O ukrywaniu się, i o coming-outach. O pierwszych fantazjach i zbliżeniach, o zagubieniu i próbach zrozumienia siebie. Choć w składających się na ponad dwustustronicową całość wypowiedziach bohaterów powraca motyw mniej lub bardziej umiejętnego „zarządzania piętnem” (kategoria Ervinga Goffmana), nie wszystkie są bliźniaczo podobne. Niejednokrotnie dzielące je różnice rzucają się w oczy o wiele bardziej, niż elementy wspólne.
Jak mówi Ryziński:
W pisaniu nie czuję się ani reporterem, ani dziennikarzem, ani naukowcem. Interesuje mnie opowiadanie historii prawdziwych, czyli dosłowna literatura non-fiction. Nie chcę interpretować rzeczywistości. Jestem opowiadaczem, który cieszy się, że może być świadkiem opowieści i przekazać je dalej[1].
Cieszy się również odbiorca, bo dzięki autorowi może poznać historie Jurka, Huberta, Michała, Krystyny, Romy, drag queen Lulli i innych bohaterów. Imperatyw jednego z nich brzmi: „milcz zawsze wtedy, gdy mówienie nie stanowi konieczności absolutnej”[2]. Co do tego, że owo wymuszone milczenie trwało zbyt długo, nie ma (nie powinno być) wątpliwości. Jeśli są, rozwieje je (powinna rozwiać) lektura.
Ten obcy
Inność – narzuconą, wymuszoną – uznać można za motyw przewodni Dziwniejszej historii. Inność ta przejawia się w języku, w postawach, w poglądach, w społecznych tabu, w praktykach władzy, w sposobie organizacji życia codziennego. Homoseksualizm i żydowskość, homofobia i antysemityzm – tematy te powracają co rusz, nieustannie się ze sobą przeplatając. Nie w wyniku zamysłu czy obsesji autora, lecz za sprawą tyleż fascynujących, co skomplikowanych życiorysów jego rozmówców/rozmówczyń.
O Krystynie Ryziński pisze na przykład:
Ona cała – całkiem dobra.
Nie rozpoznasz, że Żydówka.
Nie rozpoznasz, że lesbijka.
Zupełnie zwyczajna.
Zupełnie, jak każdy[3].
Uwaga natury technicznej: tego rodzaju zapis, regularnie powtarzany na przestrzeni ponad dwustu stron, stosunkowo szybko zaczyna trącić niepotrzebną egzaltacją i może irytować. Zwłaszcza, że większości z tak zapisywanych słów czy zdań nie potrzeba wizualnej asekuracji, by wybrzmiały z odpowiednią mocą. Istotniejsza, niż zapis, pozostaje treść. Stawką nie jest bowiem to, by być zwyczajnym „pomimo” odmienności. Wyzwanie, w obliczu którego stajemy (powinniśmy stanąć) polega na oswojeniu tejże odmienności. Oczywiście, mentalności nie sposób zmienić od razu. Można jednak – na dobry początek – zaproponować nową perspektywę. Ułatwić empatyczne spojrzenie, współodczuwanie. Przebicie się przez mur wykluczającego dyskursu i dostrzeżenie człowieka, nie wroga. Z jego (lub jej) intymnymi przeżyciami, wspomnieniami, rozterkami, marzeniami, tajemnicami i traumami. Ta sztuka Ryzińskiemu się udaje.
Warta wspomnienia zaleta reportażu to zdywersyfikowane poglądy i postawy bohaterów. Ich wypowiedzi wzruszają, przerażają, rozczulają, zasmucają, budzą zdziwienie, podziw, wstyd, współczucie. Zdarzają się również opinie tym ciekawsze, im mniej oczywiste – niejaki O. mówi:
A zresztą: po co? Po co te rewolucje, po co te małżeństwa, po co parady? To nie jest ani estetyczne, ani nikomu potrzebne. Lepiej w ukryciu, za to po swojemu. Chociaż lepiej i gorzej jednocześnie, bo z tym strachem klekoczącym w głowie bez przerwy, przyklejonym ciągle do pleców[4].
Podobny strach odczuwa Michał. I zna jego przyczynę. Jak się okazuje, postawa Mariusza Błaszczaka, który poznański Marsz Równości nazywa „kolejną paradą sodomitów”[5], to nie jedyny rodzaj homofobii. Można ją zinternalizować, uwewnętrznić i skierować przeciwko samemu/samej sobie. Wtedy „żyjesz z dnia na dzień, nie patrzysz na boki ani broń boże chłopakom po oczach, milczysz dużo, dużo czytasz. Siedzisz w domu. Po cichu. Sam”[6]. Jesteś w stanie pisać o swoim żydowskim pochodzeniu, o wynikającym z wojennych traum lęku przed zamknięciem, ale opowieść o swojej miłości odkładasz na potem. Na po śmierci. Właśnie dlatego książka Ryzińskiego to w dużej mierze świadectwo upragnionej bliskości oraz dojmującej samotności.
Żyd i pedek
Komentarza w Dziwniejszej historii domaga się jej największy atut: warstwa językowa (jeśli przyjąć takie kryterium, to pozycja dalece bardziej atrakcyjna dla czytelnika, niż Foucault w Warszawie). Fascynujące są sposoby, w jakie poszczególni bohaterowie używają języka, co z nim robią, czy wypowiadają się potoczyście, czy ważą każde słowo. To, co wyrażają z rozmysłem, w pełni świadomie; to, czego wypowiedzenie przychodzi im z trudem; to, czego powiedzieć nie chcą, czego powiedzieć dotąd im nie dano; w końcu – to, co mówią po raz pierwszy.
Określenie „wyjść z getta”[7] (zamiast np. „uciec” czy „wydostać się”), użyte przez jednego z bohaterów, Ryziński słusznie uznaje za „semantycznie ciekawe”[8]. Tyleż frapujące, co niepokojące są słowa matki Huberta, że „getto sobie płonie”[9] oraz fakt, iż jej syn określa samego siebie jako filosemitę, a jednocześnie o żydowskich dzieciach mówi „małe Żydziaki”[10]. Uwagę przykuwa nie tylko zjawisko (świadomego lub nie) przyswojenia określonego dyskursu; równie ciekawe są językowe sposoby objaśniania świata – jak wspomina Jurek, to starszy brat wytłumaczył mu, kim jest „pederasta” („Sławek mi zwyczajnie wszystko objaśnił. Że są chłopcy, którzy się rżną między sobą, i to się właśnie nazywa pederasta albo pedał. I że się tego głośno w towarzystwie nie mówi, bo to jest tak, jakbyś najgorszych słów używał”[11]) i dlaczego wypowiadanie tego słowa może wywołać niemałe poruszenie przy rodzinnym stole. Niezwykle interesujące jest także zgłębianie tajników homoseksualnego slangu – dawniej w Warszawie od świątecznego stołu odchodziło się, by złożyć wizytę „cioci Starynkiewiczowej”, albo by z „panią Starynkiewicz” zagrać „w brydża”[12]. Stąd już całkiem blisko do rozważań o pochodzeniu używanych do dziś, rzadko kiedy neutralnych, określeń. Jak objaśnia wspominający swoją przeszłość Michał:
Innego języka w tych sprawach po prostu nie było. Słowa gej nie było. Mówiło się ciota. W mojej pamięci utrwalił się pedał, ale ciota też. Mnie zastanawia, czy to było pod wpływem francuskiego tante, co znaczy nie tylko ciotka, ale też ciota. No i pédé. Wygląda na to, że Polacy są w stanie wszystko przyjąć z Francji, nawet homofobię[13].
Przytłaczające wrażenie wywiera na odbiorcy świadomość, że choć teraz nadszedł wreszcie moment na otwartość i zwierzenia, przez długi czas – nierzadko: przez całe życie – wszystko w świecie bohaterów i bohaterek rozgrywało się w „półsłowie, w domyśle, w półprawdzie”[14]. Jeśli chodzi o Ryzińskiego: swojego homoseksualizmu ani nie ukrywa, ani nie epatuje nim w tekście – chociaż kto wie, czy niektóre fragmenty brzmiałyby tak sugestywnie i naturalnie zarazem, gdyby ich autor był hetero. Przykład? Pełen detali opis esesmańskich mundurów, w finale którego Ryziński – w pełni świadomie i z niebywałą zręcznością balansując na granicy prowokacji – pyta: sexy? Nie waha się napisać o przypadkach homoseksualistów-pedofilów; nie cenzuruje wypowiedzi bohaterów o przygodnym seksie Polaków z niemieckimi żołnierzami. Mając świadomość, że znaczna część reportażu osadzona jest w realiach II wojny światowej, kilkukrotnie sygnalizuje wątek różowych trójkątów. W tym, że jego rozmówca, leciwy polski gej, nie wie o istnieniu Teofila Kosińskiego (prawdopodobnie jedynego Polaka zamkniętego w obozie na mocy Paragrafu 175) nie doszukiwałabym się znamion kompromitacji czy dowodów na rażącą ignorancję. Jeśli ten fragment czegoś dowodzi, to jedynie tego, jak szerokie kręgi zatacza tabu.
Odplamianie
Remigiusz Ryziński wykonuje kolejny krok w stronę wypełnienia białych plam. Białych plam, które nie są symbolem nieskazitelności – wprost przeciwnie. Oznaczają przemilczenie, wyparcie, zepchnięcie na margines. Wbrew tytułowi, książkę najlepiej czytać w kluczu normalności: panorama queerowej Polski nakreślona została bez ostentacji, ale i bez cenzury czy wstydu. Jak pokazują postawy bohaterów, rzecz nie w tym, by mieć do wyboru: albo na paradzie, tęczowo i z przytupem, albo w szafie, bezgłośnie i samotnie. Prawdziwa wolność zakłada opcję trzecią. I czwartą. I piątą. I kolejne. Dziwniejsza historia to alternatywa dla Historii. To history, herstory i homostory w jednym – ani kontrowersyjne, ani obrazoburcze. Szczere. Potrzebne. Ważne. Autor pozwala przemówić tym, którym przez lata prawo głosu odbierano. Umożliwia spojrzenie na osoby LGBT z bliska, z empatią. Po prostu, po ludzku. A nie z rezerwą, z politowaniem czy z pogardą. Bo na szacunek zasługują nie tylko Bóg, honor i ojczyzna. Także… Przede wszystkim: drugi człowiek.
- Emilia Padoł, Remigiusz Ryziński: moja książka jest nie tylko o gejach czy o wojnie, ale o niejednoznaczności życia, https://kultura.onet.pl/wywiady-i-artykuly/remigiusz-ryzinski-moja-ksiazka-jest-nie-tylko-o-gejach-czy-o-wojnie-ale-o/ylnvzz9 (dostęp: 27.09.2018).↵
- Remigiusz Ryziński, Dziwniejsza historia, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018.↵
- Tamże, s. 15.↵
- Tamże, s. 199.↵
- Kazimierz Bem, Sodomici: Błaszczak, Kaczyński i inni, http://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/sodomici-blaszczak-kaczynski-i-inni,artykuly,431493,1.html (dostęp: 28.09.2018).↵
- R. Ryziński, dz.cyt., s. 253.↵
- Tamże, s. 20.↵
- Tamże.↵
- Tamże, s. 11.↵
- Tamże, s. 17.↵
- Tamże, s. 43.↵
- Tamże, s. 204.↵
- Tamże, s. 253.↵
- Tamże, s. 204.↵
1 comment
Jakie jest ostatnie zdanie z ksiazki????
Comments are closed.