Jan Berdyszak nie zadawał pytania o drugą stronę ściany, nieustannie mierząc się z zagadnieniem istnienia przestrzeni i poszukując możliwości jej funkcjonowania w sztuce. Rozwiązywał problemy, które Go głęboko i intensywnie nurtowały, ignorując artystyczne mody i wybierając jedynie własną ścieżkę.
Zawsze w wypadku pokazów tego rodzaju można spodziewać się zarówno prac wciąż jeszcze szkolnych, jak i bardzo interesujących. Tak było i tym razem, przy czym niestety ta pierwsza kategoria przeważała zdecydowanie. Ten aspekt dodatkowo wzmógł moją tendencyjność i sprowokował mnie do ostentacyjnego zignorowania postulatów Stanisława Witkiewicza ojca, który z pełnym przekonaniem twierdził, że krytyk sztuki powinien być obiektywny niczym źrenica prawdy niezaprószona żadnym prochem subiektywizmu.
Z jednej strony wystawa i publikacja Instalatorzy, w moim odczuciu, niepotrzebnie „nadymają i pompują” wygłup krytyków kręgu Rastra o komercyjnych podstawach jako poważny punkt odniesienia. Z drugiej jednak strony w bardzo ciekawy, analityczny sposób pogłębiają nieczęstą na polskiej scenie artystycznej debatę o instalacji, jej definicjach, historii i kontekstach.
Przyznaję (...) szczerze, że wystawa Crimestory rozbudziła we mnie namiętne pragnienie popełnienia przestępstwa i odrzucenia naturalnego instynktu wyjaśniania! Skoro kurator i artyści „zwalniają” mnie z podejmowania prób przerzucania mostów między nimi a odbiorcą, a nawet manifestacyjnie tego nie chcą, ja także stawiam na taktykę, w której dominować będą nieporozumienia i napięcia, a nie przyjaźń i oswajanie.
Stanowię wyraźne przeciwieństwo zawodowych kolekcjonerów, którzy porywają się na to, by koniecznie mieć wartościowe galerie i zbiory. Mnie nie interesują wartości, lecz dzieła.
Martwe przedmioty, organiczne szczątki, nasza własna cielesność – wiele jest źródeł nieprzyjemnego, a przez to niepożądanego uczucia mdłości. Odruchy te są reakcją obronną organizmu, bo – jak pisze Kristeva – „odsuwają (...) i odwracają od nieczystości”.
Retrospektywna wystawa austriackiego artysty Heinza Cibulki prezentuje polskim odbiorcom bogaty przekrój przez ciekawy dorobek twórczy ikonicznego modela akcjonistów wiedeńskich: począwszy od połowy lat 60. po dziś dzień. Prace Cibulki – fotografie, Bildgedichte czyli poezje obrazowe, tzw. obrazy materiałowe, czy kolaże cyfrowe – korespondują nie tylko z tradycją wiedeńskiego akcjonizmu, lecz również ze sztuką austriacką przełomu XIX i XX wieku, celnie opisaną przez Ewę Kuryluk w „Apokalipsie wiedeńskiej”.
Po pierwsze jestem oburzona faktem, że prezydent miasta Poznania, Ryszard Grobelny, unieważnił konkurs na dyrektora Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu. Po drugie zaś wręcz szokuje mnie pomysł likwidacji tej placówki – jedynej instytucji samorządowej w Poznaniu, która prezentuje sztukę współczesną. Byłam członkinią jury w konkursie na dyrektora i uważam, że nie było powodów, by tę procedurę anulować.
Zdarzają się takie wystawy, które spadają na odbiorcę niczym otulający, zmysłowy obłok. Tak właśnie zadziałał na mnie "Przypadek Antoniny L." Izabelli Gustowskiej, prezentowany w toruńskiej Galerii Sztuki Wozownia. Dotknął mnie różową kolorystyką, migającymi, zmiennymi obrazami, fascynującą i tajemniczą "narracją", filmowością, dźwiękami płynącymi ze wszystkich stron i nakładającymi się na siebie w całej przestrzeni, którą z kolei zaczynało rezonować moje ciało.
Marta Smolińska: To zdanie „Cieszę się...” jest bardzo typowe dla Twojej twórczości artystycznej i Twoich akcji. Czy to była ironiczna forma buntu w komunistycznej rzeczywistości w latach 70. na Węgrzech?