Marta Smolińska: I am glad if I can make an interview with you. Cieszę się, że mogę z Tobą przeprowadzić wywiad. Ty też się cieszysz, czy może cieszyłbyś się bardziej, gdybyś nie musiał nic robić?
Endre Tót: Tej wiosny, kiedy wspomniałaś mi w Stambule podczas STARTER, wystawy kuratorowanej przez René Blocka, o pomyśle wywiadu, natychmiast mnie zaciekawiłaś: jakie pytania zadasz mi w mailu, a co ja Ci wtedy mailem odpowiem.
Już Twoje pierwsze pytanie trochę mnie przyłapało, prawie uraziło. W moim życiu (co to było za życie?!) zdarzyło się 1 lub 2 razy, że przez dłuższy lub krótszy czas nic nie robiłem. Czy się cieszyłem z tego nicnierobienia? Widzisz, też zadaję sobie to pytanie. Pozwól mi je pozostawić bez odpowiedzi. Zawsze byłem jak krokodyl, który trwa długi czas w bezczynności, jakby już nie żył, ale potem nagle nerwowo zaczyna dziką akcję.
Marta Smolińska: To zdanie „Cieszę się…” jest bardzo typowe dla Twojej twórczości artystycznej i Twoich akcji. Czy to była ironiczna forma buntu w komunistycznej rzeczywistości w latach 70. na Węgrzech?
Endre Tót: Nie przypuszczam, żebym w okresie dyktatury mógł być zaliczany do artystów politycznych, dokładnie rzecz biorąc, w ogóle nie byłem artystą politycznym.
Zrezygnowałem z bezpośrednich politycznych konfrontacji, to nie odpowiadało charakterowi mojego działania, ale wycofany w swojej samotności reagowałem na dyktaturę, w której przyszło mi żyć.
Moja pierwsza „Radość” jest z roku 1971. Jedno jedyne zdanie wydrukowane na kartonie: „Cieszę się, że mogłem wydrukować to zdanie – Endre Tót”. W krajach socjalistycznych wszystko, co było drukowane, za wyjątkiem wizytówek, podlegało ścisłej cenzurze. To zdanie wydrukował dla mnie znajomy, który pracował wtedy w drukarni, potajemnie i nielegalnie podczas nocnej zmiany, za butelkę wina.
Cenzurze podlegały również gumoryty. Mój pierwszy stempel nabyłem na początku lat siedemdziesiątych, ale nie w Budapeszcie, tylko z pomocą innego przyjaciela, w Zurychu. „I am glad, if I can stamp”. To zdanie otaczało moją uśmiechniętą twarz. Ryzyko związane ze stemplem było dla mnie jasne: stempel może również służyć powielaniu, w ciągu godziny można by wyprodukować tysiące ulotek, na przykład z napisem: „Russians go home!”.
Kopiarki można było wtedy znaleźć w Budapeszcie wyłącznie w oficjalnych urzędach i znajdowały się pod ścisłą kontrolą. Dla osób prywatnych ksero było nieosiągalne.
W roku 1975 zostałem zaproszony do wzięcia udziału w Expended Media Festival w Belgradzie. Na kartce A4 napisałem: „I am glad if I can xerox”. Następnie tę stronę skopiowałem tysiąc razy, ale wszystkie kartki były nieco inne przez to, że moje szczęśliwe oblicze na każdej z nich znajdowało się w trochę innym miejscu. Po trzech dniach akcji „Xerox-Aktion” pomieszczenie galerii było wypełnione kserokopiami. Jugosławia była wtedy światem z dużo większą wolnością. „TÓTalJOYS”, film nakręcony przeze mnie w roku 1972 w Studio Balázs Béla’s, po raz pierwszy publicznie został pokazany w Belgradzie. Jeden z wielu 16 mm filmów „Radości” pokazywał: „I am glad if I can one step” (Cieszę się, kiedy mogę zrobić krok). Przez trzy minuty stałem w pustym pomieszczeniu i następnie pod koniec trzeciej minuty zrobiłem krok. Komitet partyjny w studiu filmowym natychmiast tego zabronił: „Czy w naszym kraju może się Pan cieszyć tylko wtedy, kiedy może Pan zrobić krok?” Żyliśmy w absurdalnym świecie, na który można było reagować tylko absurdem.
Marta Smolińska: Co dla Ciebie oznaczał tak zwany gulaszowy komunizm? Czy ten okres w jakiś szczególny sposób pobudzał i inspirował Twoje artystyczne idee?
Endre Tót: Na Zachodzie istniało powiedzenie: Węgry są „najzabawniejszym barakiem” w obozie socjalistycznym. Rzeczywiście ucisk był „letni”, cały kraj siedział w letniej wodzie. Ja raczej nazwałbym to błotem, łagodność systemu przypominała bajoro, duchowe bajoro.
Do końca lat 60. byłem jeszcze jedną nogą aktywny na budapeszteńskiej scenie artystycznej. Byłem wystawcą półlegalnej wystawy, należałem do „Iparterv-Gruppe” – zgrupowania młodych nieoficjalnych artystów, którzy w latach 1968-1969 wystawiali prace artystyczne w domu kultury „Iparterv Firma” i którzy odważnie wypowiadali się przeciwko oficjalnej sztuce. Ta artystyczna postawa opozycyjna stała się działaniem politycznym.
W roku 1970 porzuciłem malarstwo i zająłem się konceptualizmem. Jednocześnie zerwałem wszystkie swoje stosunki z węgierskim środowiskiem artystycznym, żyłem w TÓTalnej izolacji, którą ja sam wybrałem. Nie miałem innego wyboru, to była jedyna droga, żeby wkroczyć do zupełnie innego świata. Na mojej wewnętrznej emigracji, która skierowała się również przeciwko mojemu własnemu środowisku undergroundowemu, zająłem się intensywną pracą. W połowie lat siedemdziesiątych moje prace stały się znane w międzynarodowej awangardzie. Ja jednak żyłem w dyktaturze, jak więc to było możliwe? Wyłącznie dzięki poczcie. Moje przesyłki pocztowe, które słałem ze swojej wieży z kości słoniowej na wszystkie strony świata, leciały przez „Żelazną Kurtynę”. Przesyłki nadchodzące do mnie i wysyłane przeze mnie trzymały mnie wtedy przy życiu. Tylko co to było za życie…
Marta Smolińska: Jakie znaczenie ma dla Ciebie bunt? Opuściłeś Akademię Sztuk Pięknych w Budapeszcie po konflikcie ze swoim profesorem – czy była to pierwsza istotna rebelia w Twoim artystycznym życiu? Czy mógłbyś wymienić kolejne kroki na tej drodze?
Endre Tót: O moim zwolnieniu z węgierskiej Akademii Sztuk Pięknych w ogóle Ci nie wspomniałem podczas naszego spotkania w Stambule. Jestem ciekaw, jak się dowiedziałaś o tym epizodzie?
Mój profesor, Gyula Papp, był wcześniej studentem Bauhausu i w Weimarze stał się częścią zadziwiających wydarzeń. W okresie komunizmu nie pozostał wierny swojej bauhausowej historii, jako przedstawiciel socrealizmu nawet tej przeszłości zaprzeczył. Ten biedny facet przypominał mi okropnego szefa KGB, Berię. Baliśmy się go. Niczego się od niego nie nauczyłem, tylko nas bombardował ideologią, ale to ignorowałem. Zwolnił mnie albo z tego powodu, albo dlatego, że uważał mnie za nieutalentowanego. Nieutalentowanego, w tradycyjnym rozumieniu talentu. To było dla mnie jak kopniak w tyłek. Jednak, jak powiedział Tatlin: „Przyszłość należy do tych, którzy nie mają talentu do tradycyjnej sztuki”.
O niezwykłych rebeliach związanych z buntem nie potrafię Ci opowiedzieć.
Moje prace stanowiły TÓTalne przeciwieństwo oficjalnej „sztuki”, ale moje oburzenie wyrażało się w spokoju samotności, a nie w prowokacji przed szeroką publicznością. Czy byłem tchórzem? Moje tchórzostwo uratowało mnie przed zostaniem bohaterem.
Marta Smolińska: Czy cieszysz się dzisiaj, kiedy możesz robić swoją sztukę w kraju demokratycznym? Twoja sztuka jest przecież bardzo ściśle związana z oporem i osadzona w okresie komunizmu. Czy nadal się cieszyłeś, kiedy opuściłeś Węgry, aby zamieszkać w Niemczech?
Endre Tót: To pytanie wzbudziło we mnie refleksję i jeszcze cały czas nie potrafię Ci na to odpowiedzieć jednoznacznie, bez zawahania. W 1978 roku przyjechałem z kraju z dyktaturą do Berlina Zachodniego, do wolnego kraju. Mur jeszcze stał. Zachodnia część podzielonego miasta była wyspą wolności, w totalitarnym systemie, w samym środku innego państwa. Ten kontrast jeszcze bardziej wzmocnił poczucie wolności. Po Budapeszcie tam wreszcie czułem się TÓTalnie wolny. To było niesamowite przeżycie. Jednak tęsknota za krajem długo trzymała mnie w niepokoju, ponieważ wiedziałem, że przez co najmniej 5 lat nie będę mógł wrócić do ojczyzny. Po raz pierwszy w swoim życiu poczułem się TÓTalnie wolny dopiero wtedy, kiedy już mogłem pojechać w odwiedziny do domu. Nie mogę powiedzieć, że zawsze się cieszyłem, że wyjechałem z Węgier. Wyjazd z Węgier nie należy do moich najpiękniejszych wspomnień, chociaż już od ponad 30 lat mieszkam w Niemczech, od 1980 roku w Kolonii. Nigdy nie myślałem o tym, że podjąłem złą decyzję, wtedy była to jedyna możliwa decyzja, ale ja nawet po politycznym przełomie nigdy nie myślałem o tym, aby ostatecznie powrócić na Węgry. Odpowiedź na Twoje pytanie wzbudza we mnie dziwne, ambiwalentne uczucia.
Marta Smolińska: Czy bunt jest jeszcze dzisiaj możliwy? Gdyby był możliwy, to czy chciałbyś jeszcze raz rozpocząć swoją drogę jako młody artysta?
Endre Tót: Reinkarnacja należy do świata fantazji. Znowu być młodym? Znowu przeżywać to samo życie w zupełnie inny sposób? Widzisz – też o to pytam. Dlaczego pytam? Myślę, że wiek buntu już minął, wydaje się już nie być nowoczesny. Pytam się, czy popełniłem błąd? Podczas akcji przeprowadzanych na ulicach w bardzo wielu różnych krajach ciągle oczekiwałem różnych form buntu, ale żadnych nie było, nie zdarzyło się nic! (nothing ain’t nothing). Podczas akcji z ulotkami w Gandawie i Budapeszcie ukryty za czarną maską rozdawałem przechodniom na ulicy puste kartki A4. Ludzie bardzo spokojnie oglądali kartki z jednej i z drugiej strony, a następnie szli dalej. Anulowana message trafiała w nicość.
Marta Smolińska: Kiedy artyści w Ameryce wyrażali ostrą krytykę abstrakcyjnego ekspresjonizmu, Ty łączyłeś w swoich obrazach informel z fotografią prasową i frazami wziętymi z tekstów z gazet. A więc zestawiałeś dwa bardzo sprzeczne, przeciwstawne nurty w swoich obrazach: abstrakcyjny ekspresjonizm i elementy, które wydają się typowe dla Jaspera Johnsa i Roberta Rauschenberga. Przypuszczam, że takie zestawienie było możliwe tylko w Europie Wschodniej, gdzie artyści działali w zupełnie innym kontekście niż w Ameryce. Dlaczego połączyłeś te dwa sprzeczne nurty? Czy to również był wyraz krytycznego nastawienia względem nowoczesności?
Endre Tót: Moje prace abstrakcyjno-ekspresjonistyczne, które malowałem w połowie lat 60., prawie nie są znane poza Węgrami, dlatego zaskakują mnie Twoje pytania o te obrazy. Przypuszczam, że widziałaś kilka reprodukcji („Na ulicy”, 1965) w książce Piotra Piotrowskiego „Awangarda w cieniu Jałty”. Piotrowski napisał tylko kilka linijek o moich obrazach abstrakcyjno-ekspresjonistycznych – po polsku, więc ich niestety nie zrozumiem do czasu, kiedy mi je przetłumaczy moja polska córka. Ta kombinacja była rzeczywiście wschodnioeuropejskim fenomenem, którego nie było w Ameryce.
Dlaczego połączyłem dwa przeciwstawne nurty? Przez użycie liter i zdjęć pomiędzy nerwowymi pociągnięciami pędzla chciałem ewokować w moje obrazy życie codzienne. Z pewnością byłem przy tym trochę pod wpływem Rauschenberga i Johnsa, chociaż znałem tylko bardzo niewiele ich prac z czarno-białych reprodukcji. Tylko od czasu do czasu docierał do nas z zachodniego świata jakiś magazyn o sztuce.
Marta Smolińska: Dlaczego przestałeś malować obrazy? Uznałeś w latach 70. to medium za przestarzałe?
Endre Tót: To pytanie zadawano mi w Budapeszcie już ze 100x. Przede wszystkim starsze pokolenie jest zakłopotane, dlaczego tak radykalnie przerwałem swoją karierę malarza. Wiele lat temu jeden z najbardziej renomowanych węgierskich historyków sztuki, Géza Perneczky, napisał w jednym z magazynów o sztuce: „Być może Tót był najbardziej fenomenalnym malarskim talentem wśród artystów żyjących na wschód od Amsterdamu w drugiej połowie XX wieku. Jednak Tót z własnej woli przestał malować z powodu rzeczywistości w międzyczasie rozpoznanej i odczuwanej jako ważniejsza”. Pierwsza część cytatu wprawia mnie w zakłopotanie, ale drugą chętnie pozostawię. Szukam odpowiedzi na Twoje pytanie. Mój krótki malarski okres wywarł na mnie głębokie wrażenie, którego nie da się opisać w kilku słowach. Ja sam byłem pionierem węgierskiego malarstwa informel, a moje eksperymenty były wtedy oceniane bardzo krytycznie, jednak mnie to nie przeszkadzało, byłem bardzo oddany sprawie. To, co sprawiało mi więcej cierpienia, to były moje nędzne warunki życiowe. Moja malutka kuchnia była jednocześnie moim atelier i w tym małym pomieszczeniu namalowałem setki swoich obrazów na papierze i kartonie. Na płótno nie miałem pieniędzy. Marzyłem o większych rozmiarach, o amerykańskich wielkościach obrazów, jak te de Kooninga czy Pollocka. Małe powierzchnie nie satysfakcjonowały mnie. Nawet myślałem o tym, aby na żywo malować przed publicznością w teatrze (jako akcje). Moje dzieła były całkowicie przeciw ideologii oficjalnej „sztuki” dyktatury, ale to nie mogłoby być powodem, że przestałem malować. To, co definitywnie kazało mi przestać, to była niemożliwość swobodnego komunikowania się przy pomocy moich obrazów. Nie mogłem wystawiać, a już zupełnie, zupełnie nie po drugiej stronie „żelaznej kurtyny”. Tęskniłem za TÓTalną wolnością i wolność ducha znalazłem w sztuce niematerialnej. Od razu rozwiązał się mój problem z atelier, ponieważ w przyszłości już miałem nie potrzebować atelier. Materiał też już nie był potrzebny, moje „radości” powstały przy zainwestowaniu paru groszy: Wydawałem wszystkie moje pieniądze na znaczki pocztowe. Tak jest, poczta! To ona mnie uwolniła. Poczta była jedynym instrumentem wschodnioeuropejskiej awangardy, pozwalającym wyruszyć do wolnego świata. Poczta uratowała mnie przed utopieniem się w bajorze reżimu Kádara.