Marta Smolińska: Z Twoich wypowiedzi wynika, że postrzegasz sam siebie jako kolekcjonera nietypowego. Czym różnisz się więc od kolekcjonera typowego?
René Block: Już od pięćdziesięciu lat zajmuję się sztuką i – co z tym naturalnie związane – także artystami. Nabycie jakiegoś dzieła sprawia mi przy tej okazji wielką radość. Mimo to jako kolekcjoner jestem po prostu amatorem. Stanowię wyraźne przeciwieństwo zawodowych kolekcjonerów, którzy porywają się na to, by koniecznie mieć wartościowe galerie i zbiory. Mnie nie interesują wartości, lecz dzieła.
Kiedy zacząłeś kolekcjonować? Jakie dzieło znalazło się w Twoich zbiorach jako pierwsze?
Dokładnie nie potrafię tego powiedzieć. Wiem natomiast, kiedy po raz pierwszy kupiłem sztukę i jakie to były dzieła, ale to było na wiele lat zanim narodził się pomysł kolekcjonowania. Pierwsze dzieła, które wówczas, jako dziewiętnastolatek, nabyłem, to były dwa małe rysunki Josepha Beuysa, stanowiące „wkładki” w katalogu jego wystawy z 1961 roku. Kosztowały tylko trzydzieści ówczesnych marek niemieckich. Nie wiedziałem wtedy, kim był Beuys, ale jeden z zaprzyjaźnionych starszych malarzy polecił mi obejrzenie wystawy tego artysty. Wystawa ta zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Potem kolejne dzieło nabyłem dopiero w roku 1964. Moim pierwszym i świetnie wybranym obrazem było płótno zatytułowane ATA, autorstwa Karla-Horsta Hödicke, który wówczas właśnie ukończył studia w berlińskiej uczelni artystycznej. Jest to obecnie najwcześniejsze dzieło w mojej kolekcji, ponieważ oba rysunki Beuysa zostały komuś sprezentowane. Ale pytasz o początki kolekcjonowania. Zaczęło się w roku 1980. To był ten moment, gdy po zamknięciu mojej galerii w 1979 roku, zostało mi kilkaset dzieł, które nie zostały sprzedane. Nadal nabywałem prace od zaprzyjaźnionych twórców, zwłaszcza z kręgu i środowiska Fluxusu, ponieważ ci artyści notorycznie potrzebowali pieniędzy. Krok po kroku, stopniowo dzięki tym zakupom mój zbiór dzieł zaczynał zyskiwać jakąś formę. Dlatego chętniej mówię o nagromadzeniu dzieł niż o kolekcji.
Ile dzieł znajduje się obecnie w Twojej kolekcji? Jesteś w stanie wszystkie z nich sobie przypomnieć?
Gdy w 1992 roku w Statens Museum w Kopenhadze zorganizowaliśmy pierwszy przegląd mojej kolekcji, liczyła ona pięćset siedemnaście dzieł, z dominacją sztuki z lat 60. W międzyczasie pojawił się nowy punkt ciężkości, a mianowicie współczesna sztuka turecka oraz z regionu Bałkanów. Dziś kolekcja obejmuje prawdopodobnie około dziewięciuset dzieł.
Gdy posiada się tyle dzieł sztuki nie można trzymać ich wszystkich w domu i z nimi mieszkać. Gdzie więc je przechowujesz?
Ponieważ mieszkanie jest oczywiście za małe, by przechowywać w nim kolekcję, w 1992 roku pojawił się zamiar przekazania jej w depozyt Statens Museum w Kopenhadze. Jednak plan nie powiódł się ze względu na zmianę dyrekcji tej placówki. Kilka lat później ideę tę podjęło jednak Neue Museum w Norymberdze, które – od swego powstania w końcu lat 90. – bazowało tylko na własnej skromnej kolekcji i przejęło w depozyt dużą część moich zbiorów. Natomiast w efekcie mojego zaangażowania w Stambule, druga istotna partia kolekcji będzie pokazywana w planowanym muzeum sztuki współczesnej w tym mieście, częściowo także jako dar dla tej nowej instytucji.
Cieszy Cię pokazywanie dzieł z Twoich zbiorów w muzeach? Czy w to w jakiś sposób wpisuje się w Twoją ideę demokratyzacji sztuki, którą wyznajesz?
Tak, a także potwierdza jakość mojej kolekcji. To wspaniałe, że dzięki temu te prace mogą być wciąż oglądane. Przecież sztukę można mieć tylko dla siebie w swoim mieszkaniu jedynie na pewien czas. Sztuka należy do wszystkich. Wszystko, co jest dobre i ważne, pewnego dnia znajdzie drogę do muzeum.
A nie zatęskniłeś kiedykolwiek za jakimś dziełem, które opuściło Twoje mieszkanie?
Nie.
Opowiedz więc przynajmniej, proszę, jakąś historię czy anegdotę, która jest związana z jednym z Twoich ulubionych dzieł. Coś osobistego.
Tu musiałbym opowiedzieć historię multipli Sanki Josepha Beuysa, które w liczbie dwudziestu czterech wyskakują z busa marki Volkswagen. Powstały one 1964 roku na kolońskie targi sztuki. Ale to by była strasznie długa historia… Więc może następnym razem?
Nie mam wyjścia. Poczekam do następnego razu… Naprawdę nigdy nie myślisz o tym, jaką wartość rynkową ma Twoja kolekcja?
Nie.
Na bazie dzieł z Twoich zbiorów można rekonstruować obraz historii sztuki drugiej połowy XX wieku. Jakie nurty i jacy artyści są reprezentowani najsilniej i dlaczego?
Kolekcja powstała w efekcie mojej praktyki kuratorskiej i paralelnie do niej. W latach 1964-1979 prowadziłem galerię. Głównie sztukę niemiecką tamtego czasu: Siegmar Polke, Gerhard Richter, Wolf Vostell, Klaus Peter Brehmer, Karl-Horst Hödicke, Reiner Ruthenbeck; z obszaru międzynarodowego byli natomiast reprezentowani przede wszystkim twórcy związani z ruchem Fluxus: Nam June Paik, John Cage, Allan Kaprow, Robert Filliou, Emmet Williams, Arthur Köpcke. Później nadeszła faza, gdy zafascynowała mnie sztuka dźwięku. Nabywałem partytury i obiekty dźwiękowe od artystów i kompozytorów. Organizując biennale w Hamburgu w 1985 roku oraz w Sidney w 1990 roku, skoncentrowałem się mocniej na młodych artystach, reprezentujących scenę międzynarodową. Wskutek bycia głównym kuratorem biennale w Stambule w roku 1995 oraz biennale w czarnogórskim Cetinje w 2004 roku główny punkt moich zainteresowań przesunął się z kolei na prace twórców z Europy Południowo-Wschodniej. Tę linię przemian wskazują dzieła, które znajdują się w kolekcji. Odzwierciedlają również zjawisko, jakie określiłbym jako wielki skok, wykonany przez sztukę od „lokalności” lat 60. do „globalności” naszego teraz.
Czy czasem sprzedajesz wybrane dzieła z Twojej kolekcji? Czy może częściej rozdajesz je w prezencie, jak te dwa rysunki Beuysa, o których opowiadałeś?
Czasem sprzedawałem prace, by móc nabyć inne. Tylko w taki sposób kolekcja może stawać się bogatsza i młodsza.
Jesteś doradcą tureckiej rodziny Koç, która w Stambule zamierza wybudować muzeum sztuki współczesnej i tworzy własną kolekcję. Jak rozwijasz zbiory dla Fundacji Koç w porównaniu do tego, jak powstawała Twoja kolekcja?
Faktycznie kolekcja Fundacji Koç jest bazą dla nowego muzeum sztuki współczesnej, które ma powstać w Stambule. To wprawdzie kolekcja prywatna, ale przez jej planowaną późniejszą obecność w publicznie dostępnym muzeum od samego początku, już z założenia, pełni ona zupełnie inną funkcję niż moja prywatna kolekcja. Nie chodzi o moje osobiste zamiłowania, lecz o próbę możliwie neutralnego i obiektywnego spojrzenia na międzynarodową sztukę współczesną. W centrum stoi Stambuł, sztuka turecka. Z tego centrum są tworzone powiązania z kulturami otaczającymi świat arabski i Bałkany. Tak więc pojawia się reszta Europy, gdzie – zaskakująco – szczególny akcent zostaje położony na sztukę krajów północnych i skandynawskich. Bardzo starannie próbujemy uwidocznić międzynarodowe „usieciowienie” artystów w naszym globalnym świecie artystycznym. Jak już wspomniałem, w tym planowanym muzeum w Stambule dzieła z mojej kolekcji będą uzmysławiać zakorzenienie sztuki współczesnej w sztuce lat 60. – nakreślimy linie połączeń estetycznych i treściowych.
Co opisałbyś jako najprzyjemniejszy aspekt bycia kolekcjonerem nietypowym?
W czasie międzynarodowych targów sztuki nie jestem zapraszany jako kolekcjoner-nabywca, lecz wciąż w tym czasie mogę odwiedzać galerie anonimowo.
René, bardzo dziękuję za rozmowę!