Bez ciekawości czekałem na coroczne podsumowanie stanu “plastyki” w Krakowie. Czekałem, bo jest to dobre źródło wiedzy o tym, co prominentnej części codziennej prasy chodzi w tych sprawach po głowie (bo zawsze w jakimś stopniu rzutuje to koniec końców na naszą codzienność). Bez ciekawości, bo czytam Wyborczą dość systematycznie, znam “przedmiot” recenzji dobrze, znam również większość recenzentów. Trudno wiec o niespodziankę.
Recenzenci raz jeszcze powtórzyli opinię, którą głosimy w różnym nasileniu od lat kilku. Porównując ich teksty do niedawno zamieszczonego w Tygodniku Powszechnym artykułu (Kraków: raport o stanie kultury – ŻADNYCH ZŁUDZEŃ, autorstwa Anity Piotrowskiej, Agnieszki Sabor, Tomasza Czyża, Łukasza Drewniaka), widzę, że niewiele dodają od siebie, ale że raczej chcą złapać się na jakąś koniunkturę. O poziomie krytycznej potencji Gazety niech świadczy wezwanie do szerokiej dyskusji po publikacji w Tygodniku, którego owoc był tak marny (vide – “odpowiedź” Bogusława Sonika).
Oczywiście, trudno się nie zgodzić ze stwierdzeniem marnej bardzo artystycznej kondycji Krakowa (dotyczy to też “plastyki”) – tak jak niewiele dobrego można powiedzieć o promocji miasta, o dbałości o jego wygląd i rozwój urbanistyczny. Tak niestety jest. Nie tylko instytucje wyglądają marnie – przede wszystkim brakuje już energii, wyobraźni i entuzjazmu, które są niezbędnymi czynnikami zmiany. Jednak bierne powtarzanie tego chórem w różnych kombinacjach – moim zdaniem – zaspokaja wyłącznie próżność snobów i ich potrzebę dominacji.
Wracając do tekstów Katarzyny Bik i Moniki Branickiej, zacznę od “Dobranoc, Krakówku!” drugiej autorki. Zaczyna od słusznej acz bardzo szablonowej krytyki krakowskiej ASP ubranej w ichtiologiczne metafory, powtarzając cudze argumenty po wielokroć już głoszone i cytowane.
Pisze potem o emigracji artystycznej i już tutaj wkradają się merytoryczne błędy, które wydają się potwierdzać pochodzenie jej wiedzy z drugiej ręki. Otóż jedyny z nazwiska wspomniany artysta, Oskar Dawicki, z Krakowa nie tylko nie wyemigrował, ale dopiero kilka lat temu się w nim osiedlił i nadal tu mieszka i pracuje, jest wręcz “krakowskim artystą” z niedawnego przysposobienia. Na dodatek – o ironio – pracuje obecnie na ASP. Co oczywiście nie znaczy, że nie mamy w Krakowie widocznego zjawiska “artystycznej emigracji”, a stan wspomnianej uczelni nie pozostawia wiele do życzenia.
O Bunkrze Sztuki, galerii miejskiej o największym w Krakowie budżecie pisze Branicka “…bywa ciekawie, choć do imprez w skali np. warszawskiego CSW daleko…” – i nie wspomina ani jednej wystawy, ani jednego nazwiska, nie poświęca też uwagi ewolucji programowej będącej wynikiem zmiany dyrektorów galerii – przecież rok 2003 był pierwszym pod dyrekcją Marii Anny Potockiej (temat wart głębszej analizy).
Zupełnie niepotrzebnie popisuje się autorka “Krakówka” konstruowaniem kalamburów, np. “Kto może zatem w Krakowie zrobić karierę? Skoro młodemu artyście jest tu ciężko, to czy komuś jest lżej? Lżej jest artyście na artystycznej emeryturze…” itd., prowadząc wywód w rodzaju:
jeżeli już pożył 40 lat to znaczy, ze pogodził się z losem i jest oportunistą. Ciekawe, czy myśli autorka o nowej walce pokoleń, czy też zupełnie serio sądzi, że karierę łatwiej w Krakowie zrobić emerytowi? Na koniec pisze autorka o sztuce dworskiej, o rzeźbie w opałach, o braku kolekcji sztuki współczesnej, oraz prezentuje swoje propozycje rankingowe: in plus i in minus. Brzmi dość rozsądnie, choć można się zdziwić, że sensowne wnioski są wynikiem tak powierzchownej i niezbyt wiarygodnej analizy.
Druga z pań, Katarzyna Bik, w tekście “Raczej skansen na prowincji”, poddaje raz jeszcze w wątpliwość stołeczność Krakowa i kilka temu podobnych mitów.
Szkicuje krzywą wzrostu znaczenia miasta od początku lat dziewięćdziesiątych i jej obniżenie w drugiej połowie dekady, pisze o utraconych szansach i tęskni za Berlinem. Być może należy tego rodzaju stwierdzenia i tęsknoty powtarzać, aby rozbić zbyt dobre samopoczucie niektórych osób, ale czy aż tak mechanicznie? Nie chcę analizować tego tekstu zbyt szczegółowo, bo nic to nie daje – uważam natomiast, że jest on podszyty
HIPOKRYZJĄ.
Aby wyjaśnić, co mam na myśli zacytuje mój list do naczelnego GwK sprzed 2 miesięcy, na który nie dostałem nawet zdawkowej odpowiedzi. Dotyczy on jednego, lecz nie odosobnionego, raczej typowego przypadku ignorowania przez Gazetę wydarzeń i faktów artystycznych mających miejsce na terenie Krakowa – znam co najmniej kilka podobnych.