J.P.: Stąd się wzięły meble…
J.Z.: Tak, stad się wzięły meble. Ja nie robię mebli, ale zrobiłem sobie coś takiego, co bym chciał mieć. Stół zrobiłem ze zwykłej sklejki. Kupiłem po prostu kawał sklejki, oddałem to do dobrego lakiernika, który zrobił piękny, błyszczący, zielony, ogromny stół. Najpierw wziąłem takie cztery metalowe, czerwone koziołki z Ikei i to bardzo ładnie wygląda. Taki stół tu przywiozę na wystawę. Tylko koziołki muszę sam zrobić, żeby one nie były z Ikei. Ale w domu one stoją i to w ogóle mi nie przeszkadza. Szukałem takich przedmiotów dla domu, które mogły by być na przykład pod umywalkę i też w Ikei znalazłem stelażyk, do takiego szklanego stołu. Wyrzuciłem blaty i stelażyk idealnie pasuje pod umywalkę. Te meble są jak narysowane, i takie same są też obrazy. Ten świat jakby się wziął z architektury, z wnętrza domu, czyli po prostu w naturalny sposób. Nie są to obrazy jakieś wymyślone. Chyba najbardziej wymyślone były realistyczne pejzaże, jakie malowałem kiedyś. Był nawet taki katalog instytutu w Berlinie
J.P.: Polskiego Instytutu Sztuki.
J.Z.: Właśnie tam są te obrazy. Późnej były po prostu uproszczenia tego – abstrakcja, ale nie z kapelusza, a właśnie z tych pejzaży. Stamtąd to się właśnie wzięło. To były czasy ekspresji, tak się malowało. Ale takie obrazy geometryczne miałem już w roku osiemdziesiątym, czyli trzydzieści lat temu, rok po dyplomie. Takie obrazy malowałem przez rok i wróciłem do nich później. Nawet jeden z tych obrazów był w roku osiemdziesiątym na wystawie w Zderzaku.
J.P.: Jak wyglądało Pana wracanie do malarstwa?
J.Z.: Jeśli się nie maluje dwa, trzy miesiące, to tym trudniej rozkręcić się po prawie trzech latach. Natomiast w praktycznie nowej pracowni – przestronnej, stumetrowej, wysokiej na sześć metrów, z pięknym światłem – niemal, jak we wnętrzu kościoła – to jest strasznie trudno wrócić. Ale wyjąłem ten stary obraz z osiemdziesiątego roku i próbowałem najpierw robić wnętrza domu, jakieś perspektywy z kolorowymi drzwiami, w pięciu czy sześciu kolorach drzwi. Robiłem temu zdjęcia, które wyglądały, jak abstrakcyjne obrazy i chciałem to malować, ale powrót do takiego malarstwa iluzjonistycznego, realistycznego – to już nie da rady. I wyciągnąłem ten obraz z roku osiemdziesiątego i zacząłem malować. Po prostu wyszedł jakoś ten dom.
Ja już od dawna w swoim malarstwie nie zajmuję się takimi rzeczami jak moje wnętrze, przeczucia. Tak sobie z Panią siedzę i rozmawiamy, ale obserwuję, jak ta ściana się świeci, co tam się dzieje na styku. Takie tematy są dla mnie. Samo patrzenie to już jest fajna rzecz, nie trzeba nawet malować. Traktuję to również jako zabawę. Malowanie dla mnie jest wszystkim, jest nawet rozrywką. Maciejowski jest mi strasznie bliski, mimo że jest taki hiperrealistyczny, ale ja widzę, że on się głównie malarstwem bawi, nawet w tematach. On sztuką się bawi, bawi się urodą świata, i właśnie bawi się malarstwem. Widać, że samo malowanie sprawia mu ogromną przyjemność. Uważam, że jakby on porzucił realizm, to i tak malowałby piękne obrazy, chociaż niech tego nie robi, bo jest świetnym malarzem.
Nigdy nie miałem poważnych problemów wewnętrznych, choć te obrazy starsze, z górami, to wyglądają na jakieś niezłe doły psychiczne. Ale to były takie czasy, stan wojenny. Lata osiemdziesiąte to ponura historia.
J.P.: W latach ’80 malował Pan zupełnie inne obrazy: góry wyłaniające się z morza, skały mroczne, przerażające. Czytałam Pana wywiad z Robertem Sparkiem i, korzystając z okazji, chciałam Pana zapytać o to czy, w tych wcześniejszych obrazach oszukiwał Pan widza? Rozmawiają tam bowiem Panowie o nodze konia na jednym z obrazów, która nie została przez Pana ukończona.
J.Z.: Wywiad ze Sparkiem to był wywiad sam z sobą. Ten dialog sam wymyśliłem, bo sobie pomyślałem, że najlepsze pytania ja sam sobie zadam i odpowiem na nie. To była taka manipulacja. Pytanie o nogę konia to było pytanie trudne, którego nikt by mi nie zadał, oprócz mnie samego. Rzeczywiście nie dopinałem tych obrazów. Zadałem to pytanie, bo o tym wiedziałem.
J.P.: Jak duży jest ten koń? O 20 cm za krótka noga?
J.Z.: Ten koń jest wielkości naturalnej, jeśli nie większy. To ogromny obraz. Taka była moda na duże obrazy. Te góry, wieloryby – to duże obrazy.
J.P.: Artysta podąża za modą?
J.Z.: Większość tak, prawie wszyscy. Jedni lepiej, drudzy gorzej, ale nie zawsze jest to tylko moda, jest w tym coś więcej. Dookreślane jest to jako „duch czasu” i tak się maluje. Ale zawsze się przed czymś takim wzbraniałem, żeby nie być o coś takiego podejrzanym. Wolałem coś popsuć, niż żeby to było do czegokolwiek podobne, jednak ten „duch czasu” niekiedy wychodzi podświadomie.