Opatrzony nihilistycznym tytułem W tym miejscu nie ma nic projekt kuratorski Jasona Evansa, prezentowany w Bunkrze Sztuki, można poczytywać jako rękawicę rzuconą w twarz, specom od wizerunku odpowiedzialnym za hasło Cool Britannia. Lansowana jako kraina sukcesu, której symbolem jest brit pop i grupa skandalizujących artystów znanych pod nazwą Young British Artists, w rzeczywistości zmaga się z niepokojami wynikłymi na drodze problemów gospodarczych. Wśród prezentowanych fotografii znaleźć można „romantyczne” i nieco symboliczne wizje martwych zwierząt na brudnej ulicy, a filmy dokumentują rozdawnictwo talonów na darmowe obiady w szkole dla dzieci z najuboższych rodzin.
Odczuwane na skórze ludu zmiany, zbiegły się z transformacjami w obrębie estetyki brytyjskiej fotografii. Ta, zapewne za sprawą fermentu społecznego, na cel obiektywu wzięła kondycję człowieka w zmieniającej się rzeczywistości. Krytyczna refleksja nie opiera się, poza kilkoma wyjątkami, na budowaniu metaforycznego obrazu, lecz na uchwyceniu kluczowego momentu, sceny reprezentatywnie ukazującej życie. Nowa tematyka stała się na tyle interesująca, że szeregi dokumentalistów zasilali artyści kojarzeni dotychczas z przemysłem rozrywkowym. Wiele nowych fotografii powstawało w technologii kolorowej, wcześniej kojarzonej raczej tylko z fotografią reklamową.
Społeczny wydźwięk programu imprezy może być czytany jeszcze w jednym kontekście. Porażka w ostatnich wyborach Partii Pracy, która trzynaście lat dzierżyła władzę, przykuwa uwagę mediów z całego świata. Elitę rządzącą stanowią teraz na powrót konserwatyści do spółki z liberałami. To eksperyment bez precedensu na dwubiegunowej scenie politycznej. Co z niego wyjdzie, nie wiedzą nawet „najlepsi” analitycy telewizyjni. Wszyscy jednak zwartym głosem zapewniają, że nowa opcja musi zmierzyć się z beznadziejną sytuacją gospodarczą. Nowa siła polityczna może znów spowodować eskalację problematyki społecznej, co zainteresuje artystów. Może jednak wybory polityczne nie mają już tak głębokiego znaczenia dla poziomu życia obywatela, jak to było jeszcze trzydzieści lat temu? A może podziały społeczne są na tyle duże, że niskie warstwy społeczne pogrążone w melancholii, coraz częściej porzucają próby przeskoczenia muru oddzielającego je od „lepszego świata”? Może każdy zna swoje miejsce na ziemi, a wejrzenie do „raju”, którym pozostają ekrany telewizora i komputera, zapobiega nowej społecznej awanturze?
Zakorzeniona w pokazanych pracach brutalność i dosłowności przekazu są mniej widoczne współcześnie, sprawiając wrażenie jakby tematyka społeczna nie nadawała się dzisiaj do paradokumentalnej analizy. Wystawa Anny Fox Pamiętnik karalucha i inne historie (kuratorka Anne McNeill) jest dla mnie przykładem takiego melancholijnego zakłopotania. Najciekawsze pozycje to cykl prac „Wiejskie dziewczyny”, na którym przedstawiono nogi kobiety – porzucone na łące w krzakach, na żwirze. Ujmujące zestawienie i przygnębiające przeczucie nie dają pewności czy nogi należą do manekina, czy do żywej lub martwej kobiety. Refleksja Anny Fox w zalewie tegorocznej dokumentalistyki jest kreacją metaforyczną.
Oglądając niektóre prace w ramach wystawy Fakty z życia czy filmy pokazywane w ramach projektu W tym miejscu nie ma nic, które dokumentowała dramatyczny stan materialny i świadomościowy wielodzietnych rodzin zamieszkałych na terenach górniczych w latach 80., pomyślałem, że pokolenie urodzone mniej więcej w tych czasach wytworzyło już inny stereotyp – Brytyjczyka turysty weekendowego, np. w Krakowie.
We wspomnianym już tekście Karol Hordziej przywołał okoliczności przyznania w 2000 roku Turner Prize niemieckiemu fotografowi Wolfgangowi Tillmansowi. Fakt ten, zdaniem autora, jest symboliczny bo jednoznacznie usankcjonował fotografię jako pełnoprawnego członka brytyjskiego świata sztuki. Trudno mi oceniać na ile w drugiej połowie XX wieku fotografia brytyjska zabiegała o emancypację i splendor, przynależny dajmy na to malarstwu, jednak z całą świadomością zaręczam, że prezentowane dzieła nie są obarczone pretensjami do przymiotnika „artystyczny”. Nie odkryłem w nich przesadnej maniery, efekciarskiej stylizacji czy banalizacji formy, tak częstych i pustych współcześnie. Odniosłem wrażenie, że brytyjska fotografia, a przynajmniej jej krakowska reprezentacja, jest pewnego rodzaju nośnikiem tematyki eksplorowanej przez artystę za pomocą słusznej formy. Zachowanie równowagi między wartościami epickimi i formalnymi, gwarantuje intrygującą refleksję i żywą interakcję, która pozostawia piętno w świadomości. To chyba wystarczające dowody świadczące o jakości i oryginalności fotografii brytyjskiej. Jeśli jednak ktoś wyraża tęsknotę za fotografią-sztuką, nic straconego – to są często dzieła sztuki na najwyższym poziomie.
Krzysztof Siatka, 25 maja 2010 r.