Głęboko poruszyła mnie książka Krystyny Czerni Nietoperz w świątyni. Jerzego Nowosielskiego i jego żonę Zofię znałem, w domu ich bywałem przez z górą rok, niemal co dzień, z Nowosielskim współpracowałem, przez jakiś czas patrzyłem na malarstwo jego oczyma, wiele mu zawdzięczam…
Najpierw pochwały. Ponieważ jest to biografia sensu stricto – autorka wyraźnie to stwierdza – konieczne było jakieś uporządkowanie materiału. Krystyna Czerni wprawdzie trzyma się następstwa wydarzeń, jednak skupia je wokół kilku punktów odniesienia, wyodrębniając tym samym części: Rodowód, Szkoła przetrwania, Między piekłem a niebem, Artysta w PRL-u, Cena sukcesu. Nie będę ich streszczać, wystarczy jeśli powiem, że w Nowosielskim, w jego rozdwojeniu i wielostronności, szerokości spojrzenia i uprzedzeniach, w ostrym widzeniu dramatycznych przeciwieństw i poszukiwaniach syntezy – w tym wszystkim, dzięki biografii Czerni, widzimy dramat wieku XX: religijny, teologiczny, polityczny… I choć wiele innych żywotów pozwala nam ten dramat sobie uświadomić (choćby losy przyjaciela artysty ks. Jerzego Klingera), to jednak Nowosielski był malarzem, artystą, co przenosi tę kwestię na inną płaszczyznę.
Czytając ten gruby tom, podziwiałem tytaniczne dokonanie autorki: szeroką, źródłową kwerendę, która nie pominęła świadectw różnych osób pamiętających artystę, tekstów, nagrań ani dzieł sztuki uznanych za źródła; podziwiałem metodę: oświetlanie i odsłanianie postaci bohatera z różnych punktów widzenia, z których żaden nie jest wyróżniony. Zaznacza się jedynie obecność narratorki, ale tylko w tym, że panuje nad materiałem, umiejętnie go porządkuje, selekcjonuje… Krystyna Czerni, choć odkrywa jasne i mroczne strony Nowosielskiego oraz jego twórczości, nie sądzi swego bohatera; zdaje się pamiętać słowa św. Pawła: wszystkie [te sprawy] nagie są i poddane, [a nawet podległe] oczom Jego – oczom Jego, nie jej, nie naszym… Krystyna Czerni wszystko widzi z miłością i wyrozumiałością. Dawnymi laty mawiano, że ktoś spojrzał na innego złym lub dobrym okiem. Autorka – na wszystkich kartach książki – spogląda na swego bohatera okiem dobrym, lecz nie bezkrytycznym.
Nie wszystko w książce budzi mój zachwyt. Trudno mi przyjąć założenie, że malarstwa artysty nie można zrozumieć bez znajomości jego życia. Oczywiście, że trzeba wiedzieć o mieszanym niemiecko-łemkowskim pochodzeniu Nowosielskiego i o jego religijności, patrzącej i na zachód i na wschód, z wyraźnym wyróżnieniem wschodu… Trzeba coś wiedzieć o jego świecie, aby rozumieć, dlaczego podejmował takie tematy, jakie podejmował, i malował tak, jak malował. Ale dzieła nie da się sprowadzić do żywota twórcy, z czym autorka najpewniej się godzi. Zgodzi się także z tym, że wiedza o życiu może łudzić badacza, podsuwając mu myśl, że oto wie on już wszystko także o obrazach i polichromiach Nowosielskiego, dlatego mianowicie że poznał ich bizantyńską proweniencję. Może się zdarzyć, że taki badacz porzuci dalsze poszukiwania i zapomni o niezbędnej hermeneutyce, nie tylko tej o Cassirerowskim rodowodzie, zapomni o rozumieniu struktury, o analizie formalnej i aksjologicznej (w spór o wartości i o wartościowanie tu nie wchodzę). Ostatecznie bowiem malarstwo Nowosielskiego obchodzi nas dlatego, że jest coś warte! Ponowne zainteresowanie biografią artysty i opinia, że jej znajomość pozwala rozumieć jego twórczość, nie obala historii sztuki bez nazwisk. Dilthey nie eliminuje Wölfflina! Preferuję podejście integralne, na przykład takie, jakie zastosował Mieczysław Tomaszewski pisząc o Chopinie[1]. Czekam więc na następną, hermeneutyczną książkę Krystyny Czerni o malarstwie Nowosielskiego – sztalugowym i monumentalnym. O ile wiem, takową pisze.
Nie do końca przekonuje mnie rozwiązanie dylematu synów Noego, które przyjęła autorka: że synowie znaleźli ojca pijanego i nagiego…, i musieli odpowiedzieć sobie na pytanie – zasłaniać czy odsłaniać? W konsekwencji: jakie zasłanianie jest „zamiataniem pod dywan”, a jakie odsłanianie jest naigrawaniem się, wyszydzaniem? Czerni stanęła w tym punkcie wobec pytania o prawdę należną. Co jest prawdą należną, przybliża rozróżnienie: spowiednikowi należna jest prawda o mnie, która nie jest należna przyjacielowi, tym bardziej przeciwnikowi czy wrogowi. Krystyna Czerni wie, że jej, jako autorce, należała się cała dostępna prawda o Jerzym Nowosielskim – jego życiu, malarstwie i myśli; wie również, że nam cała jej znana prawda o Nowosielskim należna nie jest, cała zaś prawda – także ta nikomu niedostępna prawda o artyście – podległa jest oczom Jego. Tylko Jego. Wie ona o tym i nie wszystkie znane sobie prawdy powierzyła czytelnikom. O to nie ma z autorką sporu. Sporny jest zakres tego, co jest należne nam.
Nie wiem, na przykład, czy należą się nam imiona i nazwiska oraz fotografie kobiet związanych z Nowosielskim (wiem, że pominąć tych spraw nie sposób). Można naturalnie powiedzieć jak Domitius Ulpianus: volenti non fit iniuria: madame X nie ma nic przeciwko temu a nawet chce, by o niej pisano, pozwala na zamieszczenie jej zdjęć razem z mistrzem, zatem nie dzieje się jej krzywda… Można też dodać: przecież znamy imiona, nazwiska i podobizny wszystkich kobiet Picassa…
Nie wiem także, czy powinniśmy znać konflikty małżeńskie związane ze słabościami Nowosielskiego. Czy należy o nich mówić aż tak głośno? Czy częściowe ich zasłanianie jest już okłamywaniem czytelnika? Pytanie o to, co, jak oraz ile ujawniać, pozostaje otwarte.
Czego i jak uczył Nowosielski? Ten wątek książki chciałbym tutaj podjąć, bo dotyka mnie osobiście. A dyskutuję z artystą, nie z autorką, która lojalnie referuje różne opinie na ten temat.
Po studiach szukałem z Nowosielskim kontaktu, nauki jego chłonąłem rok. Miękko i delikatnie zniewalał mnie, pchając ku ikonie. Wielu jego studentów – choć nie wszyscy! – miało analogiczne jak ja doświadczenia. W moim przypadku było to destrukcyjne. Pomimo tego, rozmowom z Jerzym Nowosielskim zawdzięczam dużo, także to, że wiem co nieco na temat ikony i jej teologii, na temat myśli rosyjskiej „srebrnego wieku” i innych spraw, o których tu i teraz mówić nie będę… Ostatecznie, chcąc ocalić siebie, musiałem się rozstać z Nowosielskim jako mistrzem, co nie znaczy, że zerwałem z człowiekiem.
Po latach, pisząc tekst o nauczaniu malarstwa w Akademii Sztuk Pięknych, zapytałem Nowosielskiego o jego pogląd na tę sprawę. Nowosielski uważał, że pewnych elementów malarstwa można nauczyć, to jednak, czego nauczyć można, ogarnięte jest i przeniknięte światłem nauczania. Epitet nauczanie padł z ust mego ojca,Wacława, który widząc Nowosielskiego rozprawiającego na korytarzu zawołał: o, Nowosielski wrócił i naucza! Na czym polegało owo nauczanie. Otóż chodziło o otwieranie oczu studenta na sprawy, których na co dzień się nie dostrzega. Dziś widzę, że Nowosielski namawiał do otwarcia umysłu i malarskiego widzenia świata, do tworzenia i rozwijania w sobie swoistej malarskiej metafizyki. Zatem: Nowosielski nauczał metafizyki malarskiej, metafizycznego i religijnego widzenia świata okiem malarza. Widzenia wszystkiego z punktu widzenia artysty – jak pisał Nietzsche we wstępie do Narodzin tragedii. Przyznam, że tego, czego Nowosielski nauczał, dawniej nie rozumiałem, rozumiem to teraz, także dzięki Nietzschemu. Jaka to wizja świata? Na pewno różna w różnych okresach życia malarza. Dostępna poza systemem, poza akademią i akademizmem, który jest „łożem prokrustowym (u nas madejowym)” sztuki. Dostępna w postawie prawdziwie chrześcijańskiej. Nowosielski powiedział mi kiedyś mniej więcej tak: Proszę pana, autentyczne chrześcijaństwo było między zmartwychwstaniem a wniebowstąpieniem, potem przyszli Piotr i Paweł i zrobili z tego synagogę! Synagoga jest tu akademizmem religii, a akademizm jest synagogą sztuki. Dla Nowosielskiego – zwłaszcza pod koniec życia – każdy system prowadzi do zniewolenia i dlatego jest zły. Dopiero życie poza jakimkolwiek systemem umożliwia odsłonięcie prawdy o świecie i malowanie jej. Czy chciano go słuchać? Stanisław Rodziński opowiedział mi, jak kiedyś wchodząc do Akademii spotkał wychodzącego z niej Nowosielskiego, który rozżalony rzekł doń: Tak mało studentów w pracowni, a ja mam im tyle do powiedzenia! Ja, mimo że nie jestem „Nowosielszczykiem”, widzę dziś, że tego, co miał do powiedzenia o systemach religijnych i artystycznych, o sensie malarstwa, o myśli wschodniej – ja jednak słuchałem.
O osobie Jerzego Nowosielskiego napisała Krystyna Czerni całą książkę, którą trzeba przeczytać – zachęcam! Wyjawia w niej różne aspekty, wyglądy swego bohatera ukonstytuowane w świadomości wielu ludzi, którzy go znali, byli blisko niego (ks. Klinger: Ojciec i syn, Tadeusz Różewicz, Janina Kraupe, niektórzy studenci…), ale i tak pozostaje on, Nowosielski, niewiadomą… Widać jednak, że to nie mannowski Adrian Leverkühn, który zaprzedał duszę, aby tworzyć muzykę. Krystyna Czerni uchwyciła istotę: Nowosielski był kimś, kogo „cień” był tak jawny jak „światło”, kimś, kto był rozpięty między niebem a piekłem, zaglądał i tu i tam… Jest to godne uwagi, bo do piekła, co najmniej alkoholowego, zaglądał niejeden artysta, i nie tylko w Krakowie… To zaglądanie w różne miejsca piekieł, prowokowało niektórych do oskarżania Nowosielskiego i osądzania go już za życia, a tym bardziej po śmierci. Książka Krystyny Czerni zniechęca do ferowania wyroków, i przypomina nam, którzy chcieliby chwycić kamień, na każdej stronie słowa: I ja cię nie potępiam [Jan 8, 11]
Nowosielski zobaczył istotę malarstwa w ogólnym modusie ikony. Istnieją inne modusy, na przykład: malarstwo flamandzkie XV wieku, malarstwo włoskie XIV i XV wieku, impresjonizm, kubizm… Jak rozumieć malarstwo Nowosielskiego? Rozumieć – nie pojąć? Myślę, że Nowosielskiego pojęto, ujęto, podciągnięto pod ogólne pojęcie: ikona. Ikona ortodoksyjna, czyli prawosławna. Prześledzono jego życie, czytano to, co napisał i co zapisali inni, powiedziano sobie: „ jest to malarz inspirujący się malarstwem ikonowym no i niektórymi doktrynami artystycznymi Zachodu: kubizmem, surrealizmem, sztuką abstrakcyjną…”. Powiedziano sobie: „rozumiemy Nowosielskiego”. Obawiam się, że jest to uproszczenie. Oczywiście ważny jest kontekst, ważne jest pytanie o to, dokąd obrazy Nowosielskiego odsyłają, jednak stając przed, powiedzmy, portretem czy aktem czuję się bezradny. Mówią mi: to ikona. Czy jednak wiem, co to takiego „ikona”? Czy powiedzenie, że portret jest „ikonowaty”, cokolwiek wyjaśnia? Czy rozumiem na przykład Półakt czarny z 1974 jeśli mówię, że odsyła do ikony? Choć odsyła nikle. Być może trzeba będzie pogodzić się z wielością interpretacji malarstwa Nowosielskiego, uznać innych niż ikonopiścy mistrzów. Powiedział kiedyś do mnie: Mnie się wydawało, że nie korzystam z korekt [Eibischa]. (…) Dopiero teraz odkrywam, ile ja jakiejś wiedzy malarskiej od niego przejąłem.
Nie zdawałem sobie sprawy, że to malarstwo było oporem, jak „ruchem oporu” była każda sztuka nie po myśli władzy w PRL. Złośliwi mawiali, że Nowosielski to rusyfikator. Nie znam jednak nikogo, kto pokochałby CCCP pod wpływem malarstwa Nowosielskiego, znam natomiast przynajmniej jednego, kto odkrył myśl rosyjską srebrnego wieku w teologii, filozofii, wielu dyscyplinach sztuki. Odkrywał Nowosielski to, co odkrywał też Józef Czapski, którego nikt nie nazywał rusyfikatorem, gdy zachęcał do lektury na przykład Rozanowa. Sprawę stosunku do Rosji, znajomości rosyjskiej myśli, odróżniania Rosji od CCCP – podejmowano wielokrotnie, a nawet wałkowano, wszystko sprowadza się do tego, jakiej odpowiedzi udzielimy na pytanie (sensowne za komuny): czy czytanie Dostojewskiego lub zajmowanie się ikoną, rosyjskim strukturalizmem albo awangardą malarską prowadzi do uzależnienia Polski od CCCP, od Rosji, czy nie prowadzi? Czy prawosławie jest jednoznacznie religią okupanta? Nie mnie te sprawy roztrząsać.
Krystyna Czerni napisała biografię, nie analizę twórczości malarza. Jednak to twórczość sprawiła, że zajęła się biografią. Badała jego żywot dlatego, że tak malował jak malował, że tak myślał jak myślał. Malarstwo i myśl pchnęły ją do podjęcia tych badań. W tle wielu kart biografii wyczuwa się bolesne pytanie: Czy sztuka przewyższa moralność? Czy gest artysty jest poza dobrem i złem tylko dlatego, że jest gestem artysty? Że artysta i sztuka jest poza dobrem i złem – słyszałem od dziecka. Ojciec czytywał Nietzschego, matka pouczała mnie: Artyście wolno więcej, niż innym…
Pogląd przeciwny uznaje, że Bóg ostatecznie każdego z nas będzie sądził na podstawie (…) wartości (…) człowieczeństwa. (…) Wobec sądu Boga nie zastąpią człowieka – nawet największego artysty – żadne jego dzieła. Decyduje i rozstrzyga to jedno zasadnicze dzieło, którym jest on sam. Co z siebie zrobiłem? I co z sobą zrobiłem? To słowa Karola Wojtyły (Karol Wojtyła, Ewangelia a sztuka, Rekolekcje dla artystów, Instytut Jana Pawła II, Kraków-Rzym). Można powiedzieć, iż jako „rzymskie” bohatera książki nie obowiązują… Rozumiane dosłownie brzmią groźnie, bo pytanie: Co ze sobą zrobił Nowosielski? staje przed czytelnikiem książki Nietoperz w świątyni nieuchronnie. Autorka zdaje się odpowiadać, że sztuka i myśl Nowosielskiego usprawiedliwiają jego życie, jego moralność czy a-moralność, jakkolwiek byłyby dolegliwe dla najbliższych (bo tej dolegliwości Czerni nie przeocza!). Jednak tego, co z siebie zrobił Nowosielski, autorka nie określa! Nie feruje wyroku o nim. Nie potępia go. Nagi i poddany był on jedynie oczom Jego. Nie naszym, nie naszym!
W swej książce unaocznia nam autorka prawdę ogólną: że sztuka nie jest w życiu igraszką! Jakiekolwiek by nie były relacje sztuki, życia i moralności, jedno zdaje się pewne: w Królestwie Niebieskim moralność zniknie, utraci bowiem rację bytu. Życie, sztuka, piękno i myśl – te pozostaną.
- Chopin w kręgu wartości [w:] Chopin – Fenomen i paradoks, Gaudium, Lublin 2009↵