Kulminacja przychodzi w trzeciej części, kiedy wszystkie konflikty wybuchają, postacie coraz bardziej gubią się w rzeczywistości, na wszelkie próby nawiązania kontaktu reagując czystą agresją i gwałtowną przemocą. Płatonow doprowadza do rozpaczy, bólu i cierpienia wszystkich, z którymi się zetknął. Introwertyczny Iwanow wciąż oskarżający się o brak miłości wobec bezgranicznie kochającej go żony ostatecznie brutalnie nią szarpie i kilkukrotnie uderza o pobliską ścianę.
Nagle postacie uświadamiają sobie, że realności, pomimo natury świata, w jakim żyją, nie da się wymazać ani odwrócić, a to, co uczynili i powiedzieli pod wpływem alkoholowej nocnej imprezy ma rzeczywiste skutki i prowadzi do autentycznych tragedii. Płatonow i Iwanow pragną zmienić takie postrzeganie rzeczywistości, jednak ostatecznie ponoszą bezsensowną śmierć wśród coraz mniej kontrolującego się otoczenia. Ich klęska przynosi chwilowe otrzeźwienie, bohaterowie zdają się przez chwilę zastanawiać nad tym, co zrobili. Jednak w ostatniej scenie, kiedy wszyscy mechanicznie i tępo patrzą w oświetloną blaskiem poranka ścianę, pojawia się pytanie o to, czy realna śmierć cokolwiek zmieniła w tym uśpionym wolnością, naznaczonym powierzchownością myślenia i odczuwania nowoczesnym społeczeństwie. Reżyser pozostawia odpowiedź w niepokojącym zawieszeniu.
Spektakl dosłownie zachwyca rozwiązaniami technicznymi, a także bardzo fizyczną, dynamiczną grą aktorską. Trójwymiarowe projekcje, monumentalna scenografia, świetnie opracowana strona muzyczna przedstawienia skutecznie wciągają widza w wykreowany w spektaklu świat i sprawiają, że z napięciem obserwuje się coraz bardziej dramatyczne relacje pomiędzy bohaterami (pomimo faktu, że spektakl trwa ponad pięć godzin). Do plusów spektaklu można zaliczyć także dobrą adaptację, która tak zręcznie łączy ze sobą dwa dramaty, że sceny dopisane współcześnie pozostają niemalże niezauważone. Niewątpliwą zaletą jest również konsekwencja, z jaką reżyser buduje teatralną narrację. Van Hove na początku spektaklu stwarza ramę nowoczesnego kapitalistycznego świata, rządzonego przez rozmaite ponad jednostkowe polityczne, ekonomiczne czy kulturowe systemy. W miarę rozwoju przedstawienia jego spojrzenie staje się jednak coraz bardziej jednostkowe. Pokazuje realne i katastrofalne skutki globalnych porządków wobec pojedynczego człowieka. Choć niektóre fragmenty z dramatów Czechowa, w tym kontekście stają się nieco oderwane od zamysłu spektaklu i brzmią melodramatycznie to jednak nie wpływają znacząco na ogólne wrażenie dobrze przemyślanej i zrealizowanej całości.
Naturę współczesnej rzeczywistości, rozpad, a może tak naprawdę prawdziwy dialog z dosłownie niemal rozumianą „niecodziennością” prowadzi w Poczekalni 3.0 Krystian Lupa. Pozornie naturalistycznie portretuje on środowisko narkomanów, bezdomnych, prostytutek egzystujących w podziemnym przejściu, jakich wiele w dzisiejszych miastach. Wydawałoby się realistycznie przedstawia ich życie, prowadzi psychologiczną wiwisekcję każdej z nich, śledzi postępujący rozpad ich osobowości wyznaczany rytmami kolejnych heroinowych „strzałów”.
Młodzi bohaterowie nieustannie mówią, jednak tak naprawdę ich język w tradycyjnym rozumieniu nic nie znaczy. Wypluwają z siebie strzępy zdań, fragmenty nie łączących się ze sobą historii, zdarzeń, własnych autoanaliz czy pseudofilozoficznych rozważań. Zdania nie łączą się jednak ze sobą w żadne całości połączone sensem, opierają się składni i gramatyce, momentami sprawiają wrażenie niezrozumiałego bełkotu. Bohaterowie nie potrafią się także komunikować, wydaje się, że ich monologi nachodzą na siebie, pochłaniając się wzajemnie, tworząc strumień zagarniającej wszystko, brzmieniowej magmy. Zupełnie jakby język każdej postaci pochodził bezpośrednio z jej wnętrza, nie troszcząc się o jego powszechną zrozumiałość i zapośredniczenie w jakimkolwiek medium. Oczywiście możemy próbować z tych strzępów informacji rekonstruować losy bohaterów, starać się zrozumieć, dlaczego znaleźli się na marginesie rzeczywistości, próbować interpretować opowiadane przez nich zdarzenia.
Pod przykrywką tego naturalizmu Lupa tak naprawdę zadaje pytanie o sens i sposób naszego postrzegania rzeczywistości. Kształtowania naszych wyobrażeń na podstawie jasnego sensu, klarownego systemu reprezentacji. Wszystko, co wykracza poza ten porządek, jest przez nas marginalizowane, spychane do „podziemia”. Bełkot w naszym rozumieniu może być jedynie skutkiem narkotykowego transu coraz bardziej degenerujących się jednostek. Lupa jednak bardzo przewrotnie i subtelnie ten stereotyp odwraca. Tworzy postaci, które prawdopodobnie swoją sytuację świadomie wybrały, gdyż tylko w jej obrębie mogły wejrzeć w głąb siebie. Bardziej prawdziwy i rzeczywisty jest być może właśnie margines naszej ideologicznie manipulowanej i uporządkowanej rzeczywistości.
Wraz z rozwojem spektaklu na umieszczonych nad sceną ekranach będą pojawiać się filmy ze scenicznymi bohaterami. Będą oni jednak przedstawieni w zupełnie innym porządku: są umyci, uśmiechnięci, dobrze ubrani. Czasem coś przed kamerą odgrywają, wchodzą w rolę swoich scenicznych postaci, ale z okresu przed zejściem do „podziemia”, jednak momentami aktorzy pojawiają się całkiem prywatnie, udostępniają fragmenty prób do spektaklu. Projekcje coraz silniej nachodzą na sceniczną akcję, tworzą wielopłaszczyznowy percepcyjny porządek, w którym to widz musi wybrać, co w danym momencie chce oglądać i co uznaje za „prawdziwe”. Epizody na scenie również zapętlają się, zostają powtórzone w innym czasie i odmiennym kontekście. Coraz częściej bohaterowie swoje teksty będą mówili bezpośrednio do publiczności, by w ostatniej scenie podejść zbiorowo na skraj rampy i wypowiedzieć ostatnie zdanie w spektaklu: „jesteś aktorem”.
Rzeczywistość jest relatywna, zdaje się mówić Lupa. To najrozmaitsze systemy reprezentacji kształtują postrzeganie naszej współczesności. Decydują o tym, co jest marginesem, a co centrum, warunkują to, że emocje muszą być wyrażane za pośrednictwem gramatycznie poprawnego i zrozumiałego języka. Lupa pokazuje, że trzeba wyjść poza tradycyjnie rozumianą codzienność, by na nowo zadać sobie pytanie, czym tak naprawdę jest rzeczywistość. Czasem prawda o własnym „ja” staje się lepiej słyszalna w miejscu wykluczonym i zapomnianym przez jakikolwiek społeczny porządek. Te pytania pojawiają się jednak między wierszami, wynikają z precyzyjnej gry pomiędzy naturalizmem przedstawienia a aktorskim autotematyzmem i autoironią.
Lupa tworzy spektakl ciekawy i intrygujący, udaje mu się wciągnąć widza w stworzoną przez siebie, rządzącą się eksperymentalnymi prawami sceniczną rzeczywistość. Pozorna trudność w odbiorze przedstawienia przeradza się w intelektualne wyzwanie, które ogląda się z emocjonalnym zainteresowaniem i niepokojem. Duża w tym zasługa młodych aktorów. Udaje im się pomimo bardzo powolnego rytmu i tempa akcji tchnąć w postacie sceniczne dynamikę oraz wytworzyć napięcie w wyrażaniu ich wewnętrznych przeżyć. Ich energia sprawia, że pomimo językowej niezborności i niemożliwości prowadzenia tradycyjnie rozumianej werbalnej komunikacji skupiają na sobie uwagę. Wydaje mi się jednak, że Lupa nie potrafił w tym spektaklu swojego zamierzenia – drastycznego przeformułowania języka i postrzegania rzeczywistości na różnych poziomach, także tym politycznym – w sposób całkowicie konsekwentny przenieść na teatralną formę. W jego spektaklu pojawia się jednak dużo elementów realistycznych, niektóre sceny brzmią zbyt emocjonalnie, czasem ocierają się o sentymentalizm. Istnieje wówczas pokusa, żeby obserwowaną historię traktować realistycznie, identyfikować się z bohaterami, rekonstruować w tradycyjny sposób ich historie. Nasila się to zwłaszcza w drugiej części spektaklu. Być może jednak takie miało być zamierzenie, może Lupa chciał te dwa porządki ze sobą połączyć. Wydaje mi się jednak, że gdyby udało mu się to zrobić zręczniej lub gdyby postawił do końca na nowatorstwo i radykalność swojego eksperymentu, powstałby spektakl wybitny. A tak Lupa zrobił spektakl bardzo dobry, tylko że pierwszą częścią rozbudził apetyty widzów na znacznie więcej, co też zresztą niewątpliwie jest jego sukcesem.