W Krakowie mimo środowiskowego protestu powołano na stanowisko dyrektorki nowo otwartego MOCAK-u (Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie) Annę M. Potocką. Kolekcja jest jednak kuriozalna. Moim zdaniem najgorsza w Polsce, znacznie mniej interesująca niż np. w tutejszym Muzeum Narodowym, pozostają w pamięci niewiele mówiące pojedyncze prace znanych twórców: Marii Stangret, Koji Kamoji, Edwarda Dwurnika, czy bardzo ciekawa dla odmiany praca Mirosława Bałki. Społeczność na Facebooku, co jest ewenementem, wyśmiewa się z amatorskich tabliczek z opisami prac. Trudno poważnie traktować zdarzenie muzealne, że Krzysztof Penderecki czy Mieczysław Porębski to artyści wizualni o renomie polskiej czy międzynarodowej. Ekspozycja na temat akcjonizmu wiedeńskiego ze względu na niełatwą do aranżacji przestrzeń nie posiadała ani dramaturgii, ani napięcia, ale była udanym przedsięwzięciem medialnym. Poza tym pokazywała dużo późniejsze i gorsze jakościowo malarstwo Hermana Nitscha, niż to, które jest w zbiorach np. Ludwig Museum w Kolonii, ale wzbudziła powszechną dyskusję na temat znaczenia i granic wolności. Z jednej strony artyści dokonywali niedozwolonych praktyk z zabijaniem zwierząt w imię sztuki czy nakłaniali do samobójstwa, z drugiej zwrócili uwagę na problem sakralności sztuki, jej archetypicznego usytuowania między teoriami Zygmunta Freuda a Carla Gustawa Junga, w czym tkwi konflikt, jeśli nie w sprzeczność. Przy okazji – żaden z polskich krytyków nie zwrócił uwagi, że niektóre pokazane prace, jak Rudolfa Schwarzkoglera Akcja nr 1. Wesele 1965 / 1. Aktion, Hochzeit 1965 były punktem wyjścia dla feminizmu Ewy Partum i jej prac o pannie młodej oraz cyklu z Dobromierzem duetu Kwiek&Kulik. Polscy artyści szybko zareagowali na wydarzenia z końca lat 60., ale to też dobrze świadczy o świadomości twórczej.
Nowa przestrzeń na poddaszu otworzona we wrześniu 2011 roku w Muzeum Narodowego we Wrocławiu jest niestety wykładnią myślenia regionalnego i opartego na anachronicznym założeniu, że malarstwo decydowało o XX-wiecznej sztuce polskiej. Stąd znikoma ilość fotografii w muzeum, które ma chyba najważniejsze zbiory fotografii tego okresu w Polsce czy sztuki innych mediów. Ale odczuwa się tu brak przede wszystkim takich artystów, jak Władysław Strzemiński, Katarzyna Kobro, Karol Hiller czy Natalia LL. Bardzo dobrze prezentuje się zaś duża prezentacja Magdaleny Abakanowicz i Władysława Hasiora. W tym samym czasie (czerwiec-wrzesień 2011) w muzeum miała miejsce także duża wystawa monograficzna Zdzisława Jurkiewicza. Nie spełniła jednak swego zdania, przedstawiając, a może akcentując jego ouvere malarskie, a odtworzone prace fotograficzne daleko odbiegały od oryginałów z lat 70. Ale należy cenić wysiłek przypomnieniu jednego z najważniejszych artystów polskich dekad lat 60. 70. XX wieku.
W ubiegłym roku otworzono także Muzeum Sztuki Współczesnej Wrocław. Na premierę wybrano Zbigniewa Gostomskiego – artystę zasłużonego, ale sceny lat 60 i 70. i Teatru Cricot 2, który później z boku przyglądał się nowym wydarzeniom artystycznym. W Muzeum Sztuki w Łodzi odbyło się wyśmienite międzynarodowe sympozjum poświęcone twórczości Władysława Strzemińskiego z udziałem wybitnych historyków sztuki z całego świata. Lepszej drogi dla promocji myśli teoretycznej i praxis nie ma. Być może dla światowej historii sztuki stanie się on, a może już jest, teoretykiem, w mniejszym stopniu praktykiem? Natomiast inne wystawy w muzeum rozczarowywały. Nie było interesującego pomysłu na pokazanie Konstrukcji w procesie z 1981 roku, gdyż samo wyciągniecie prac z magazynu i pokazanie ich ówczesnego kontekstu w nowym gmachu było tylko przypomnieniem – nawet nie powtórzeniem, gdyż wielu z nich po prostu już nie ma (ponieważ były np. efemeryczne i uległy zniszczeniu).
Inna ekspozycja w muzeum, Czyszczenie dywanów, uprawomocniła wizerunek galerii, która w stanie wojennym oskarżana była o współpracę SB. Na wystawie nie pokazano ani ważnych prac, które znajdują się w prywatnych zbiorach w Łodzi, ani nie wystawiono bardzo istotnego w tym kontekście katalogu Zakaz zawracania (1984). Publikację galeria wydała w 30 egzemplarzach na zakończenie działalności, z bardzo ważną dyskusją, także z zarzutami o kolaborację! W zamian obejrzeliśmy najnowsze obrazy Radosława Sowiaka – jednego z twórców tejże galerii – które oczywiście nie powinny być prezentowane na wystawie historycznej. Szkoda niewykorzystanej szansy, gdyż Czyszczenie Dywanów obok Strychu na początku lat 80. było najważniejszą podziemną galerią w Łodzi. Inne zarzuty można przedłożyć do innych dużych ekspozycji, jak Jan Fabre. Sztuka trzymała mnie z dala od więzienia czy potencjalnie ważnej w historii tej instytucji Oczy szukają głowy do zamieszkania, gdzie zbyt arbitralnie zestawiono awangardę klasyczną z bardzo różnymi twórcami europejskimi działającymi obecnie. Poza tym stłoczono eksponaty tak, że trudno było oglądać wystawę, która zamiast awangardowego laboratorium form – przypominała labirynt.
Straty fotografii
Największe festiwale fotografii w Łodzi i w Krakowie uczyniły krok wstecz. Pierwszy także w wyniku zmiany dotychczasowej siedziby na pałac pozostający od lat w ruinie, drugi ze względu na eksperymentalny projekt Alians, z którego niewiele wniknęło poza zatarciem granic osobowościowych poprzez kamuflaż i archetyp maski. Natomiast mające piękną historię Biennale w Poznaniu – trzecia najważniejsza impreza polska, miała w 2011 pokazać „marginesy” fotografii, które ujawniły się pokazaniem po raz któryś prac bardzo znanych artystów, np. Bogdana Konopki, redaktora naczelnego „Kwartalnika Fotografia” Waldemara Śliwczyńskiego, czy aż dwukrotnie Magdy Hueckel, która, podobnie jak Waldemar Jama, była uczestnikiem poprzedniego biennale. Czy są to marginesy fotografii? Poza wystawą Margins, która jako jedyna była ciekawą i nową propozycją międzynarodową z udziałem m.in. wybitnego twórcy węgierskiego Tamasa Dezso i urodzonej w Iranie Newshy Tavakolian, wystawy całkowicie rozminęły się z zakładanym tematem. Kończy się boom na fotografię, za którym stoją gigantyczne jak na warunki polskie pieniądze, dzięki dotacjom Ministerstwa Kultury i samorządom lokalnym. Szkoda tylko, że do tej pory nie opublikowano np. żadnej historii fotografii polskiej czy antologii! Pożytek z dotychczasowych wydawnictw festiwalowych będzie niewielki, ale nikogo to w zasadzie nie interesuje.
Ale na uboczu głównego teatru zdarzeń można było odnaleźć interesujące ekspozycje. W sierpniu mogłem zobaczyć w Muzeum Diecezjalnym w Sandomierzu niezwykle wyrafinowaną w swej prostocie wystawę Lucjana Demidowskiego, artysty pracującego od wielu lat w zaciszu swego domu i ogrodu koło Lublina, badającego realność i niesamowitość świata poprzez jego odbicia, nie tylko lustrzane.
Na tzw. prowincji
W podsumowaniach w ogólnopolskich dziennikach i pismach wydawanych w Warszawie widać, że krytycy, co jest nawet zrozumiałe, zainteresowani są ekspozycjami ze stolicy, czasami z Krakowa, Poznania czy z Łodzi. Trudno się dziwić: autostrady pozostają w gestii planów, o PKP lepiej nie mówić. Dlatego wymieniam kilka istotnych wystaw z tzw. prowincji, choć oczywiście nie jest to spectrum.
Należy odnotować nie do końca podsumowującą wystawę Mikołaj Smoczyński. Retrspektywnie w Lublinie, zorganizowaną przez miejscową Zachętę, wraz z arbitralnie dodaną, ale ciekawie reinterpretacyjną „podróbką” przestrzennej instalacji Smoczyńskiego stworzoną przez Roberta Kuśmirowskiego. Oczywiście wiemy już, że może on imitować każdego artystę i każdą stylistykę, co widać także na ekspozycji w Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie, ale w dalszej perspektywie rozwoju artysty może okazać to zbyt mało.
3 comments
Zgadzam się z wieloma ocenami sytuacji sztuki w Polsce, zawartymi w artykule, ale utożsamianie muzeum z galerią to mylenie pojęć. Proszę sprawdzić statuty Muzeów Narodowych – działalność wystawiennicza jest tam zwykle na 5 – 6 miejscu, po gromadzeniu zbiorów, inwentaryzowaniu, działalności naukowej, badawczej i edukacyjnej, przechowywaniu zbiorów i ich konserwacji. Muzeum jest przede wszystkim placówką naukową o rozbudowanych zadaniach, stąd taka liczba zatrudnionych w nim pracowników. Na ilość wystaw nigdy nie wygra z galerią, zajmującą się przede wszystkim organizowaniem wystaw. Porównujmy muzea z muzeami, galerie z galeriami.
Pozdrawiam –
Waldemar Wojciechowski
Nigdzie nie utożsamiałem galerii, w tym prywatnych, z muzeami narodowymi. Natomiast zwracam uwagę na na ilość i znaczenie wystaw, jakie oferuje się publiczności, np. Muzeum Narodowe w Krakowie czy w Gdańsku. Tak naprawdę to nie mamy dostępu do wielu danych, np. o konserwacji obiektów, i jakie są to koszty. Były dyrektor Muzeum Narodowego w W-wie prof. P. Piotrowski pragnął zmienić de facto ograniczyć właśnie Dział Konserwacji. Jak się to skończyło, wszyscy wiemy.
W artykule zaproponował Pan porównanie ilości wystaw w dużym Muzeum Narodowym z dowolnie wybranym niemieckim czy austriackim Kunsthalle… Owe Kunsthalle to właśnie galerie sztuki współczesnej, czasem posiadające własne kolekcje, niektóre wspierane przez lokalne Kunstverein – towarzystwa artystów, miłośników i kolekcjonerów sztuki. W tym momencie należałoby porównać budżety wystawiennicze tych instytucji; finansów przeznaczonych w Muzeach Narodowych na utrzymanie budynków, zbiorów czy na wynagrodzenia nie można przeznaczyć na organizację wystaw. Przypominam, że to Państwo jako założyciel Muzeum Narodowego nakłada na nie rozliczne obowiązki i zapewnia finansowanie ich wypełniania. Można oczywiście dyskutować nad zakresem zadań Muzeum (tu właśnie przydaje się przykład prof. Piotra Piotrowskiego), ale dopóki nie zmienią się wymagania państwa, nie zmienią się też liczby pokazywanych wystaw, bo budżety na nie przeznaczane są żałośnie skromne.
Comments are closed.