Jacek Kasprzycki: Jaka jest współcześnie rola multimediów w sztukach wizualnych? Czy istnieje podział na film artystyczny, sztukę wideo?
Jacek Malinowski: Istnieje silna tendencja, aby łączyć dawniej rozumiany wideoart z filmem, z innymi gatunkami, mediami oraz aby łączyć wątki kinematograficzne z innymi w obrębie jednego projektu. Ja realizuje to od dłuższego czasu. Film mnie zawsze bardzo inspirował ze względu na fakt, że w jednym dziele można połączyć gatunki, konwencje, a także media. Moimi „korzeniami” jest rzeźba, rodzaj sztuki łączącej trzy wymiary. Myślę, że rzeźba bardzo dobrze łączy się z filmem. Gdy konstruuję nowy projekt, zaczynam od znalezienia dla niego przestrzeni. Czasami przestrzeni mentalnej, literackiej, jak również przestrzeni scenograficznej. Na wystawie znajduje się jedna z moich prac, którą niejako przywróciłem do stanu „trójwymiarowego”. Podział na film, wideo, etc. nie ma obecnie sensu, bo przy obecnej technologii, w domu, we własnym studio, jesteśmy w stanie nakręcić film, który może być pokazany z powodzeniem w kinie. Te najnowsze narzędzia dla artystów są ogólnie dostępne. Filmy robione telefonem komórkowym czy to w wersji HD, czy nie, są pokazywane w galeriach, w kinach, wreszcie na festiwalach… Medium filmowym zafascynowany jestem od kilkunastu lat. Na wystawie Take 5w CSW są moje trzy prace, wszystkie z wykorzystaniem filmów.
Jacek Kasprzycki: Postać Nosferatu z klasyki kina przeszła do filmowej komercji. Powstają masowo hollywoodzkie seriale wampirze, motyw wampira został niejako oswojony, spłaszczony i zbanalizowany, sprowadzony do bajeczki…
Jacek Malinowski: W mojej pracy o Nosferatu (Nosferatu. Dyktator Lęku, 2011) starałem się połączyć rożne poziomy symboliczne. W pierwszej części filmu bohatera, który sam w sobie jest symbolem, umieściłem w przestrzeni symbolicznej, jaką jest pomnik Holokaustu w Berlinie. To wszystko jakoś się nakłada, uzupełnia, wyolbrzymia i powstała praca z założenia symboliczna. Jednak, jak powrócić do korzeni znaczeń i wszystkich ukrytych symboli, to zrozumiemy, iż pod warstwą symboliczną pomnika kryje się realna hekatomba milionów ludzi. Dla mnie też ciekawa jest następująca kwestia: Holokaust znamy niejako „z autopsji”. Znamy ludzi, którzy wtedy żyli, mamy dokumentację fotograficzną, spisane wspomnienia świadków, ale nie bardzo wiemy co kryje się pod hasłem „wampir”, „wampiryzm”. Ukryte jest to w mroku naszych dziejów. Początkiem tego mitu była z pewnością jakaś realna, konkretna tragedia. Istnieją hipotezy, iż pierwowzorem dla Nosferatu, hrabiego Drakuli, był kniaź z Wołynia, który ludzi nabijał na pal i z chęcią przelewał cudzą krew. Chciałbym kiedyś tę prawdę poznać, bo weszła ona mocno i zachłannie do kultury i popkultury XX i XXI wieku. Jednak te wampirze współczesne opowiastki to już nie trawestacja pierwotnych mitów, a jedynie chęć żerowania na mało wybrednych gustach w celu zarobienia dużych pieniędzy. A Nosferatu to postać-symbol, ciągle inspirująca nowe pokolenia twórców.
Jacek Kasprzycki: Może jeszcze kilka słów o filmowym dokumencie. Ostatnio w Internecie robi furorę film, w którym chłopak zmienia się w dziewczynę w trzy lata. Film zrealizowany jest w wielu statycznych zdjęć dokumentalnych, na których obserwujemy bohatera w rożnych ubraniach na tle rożnych pomieszczeń, itd. (http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=8xjM-wJYMCg ). Wszyscy się zastanawiają, czy to prawdziwy „dokument” czy symulacja komputerowa. Przy obecnym stanie techniki zaciera się prawda dokumentu, poszerza się pole manipulacji. Obiektywnej rejestracji trudno zaufać. Czy tzw. klasyczny dokument filmowy i fotograficzny się kończy? Czy zostaje nam tylko inscenizacja?
Jacek Malinowski: Myślę, że to osobny, bardzo pojemny temat. Sądzę, że zależy to od świadomości, którą w danej chwili posiadamy jako odbiorcy. Ludzie obecnie są bardziej świadomi manipulacji, także tej wizualnej, niż powiedzmy przed II wojną światową. Spowodowała to łatwość komunikacji, znajomość technik stosowanych przez kulturę masową. Pozornie trudno odbiorcy – że się tak wyrażę kolokwialnie – „wcisnąć kit”. Mamy świadomość, iż dokument, nawet najuczciwszy, jest jedynie pewną kreacją, wyborem dokonanym przez autora. W ten sposób dokument może nie traci całkiem wiarygodności, ale staje się wysoce podejrzany. Zawsze zaznaczam, że nawet jeżeli moje filmy są sztucznymi dokumentami, inscenizacją, to nie ukrywam tego. Świadomie zaznaczam, że to wszystko powstało według scenariusza napisanego od zera. Nie chce przekazywać ludziom treści ogólnodostępnych. Traktuje film jak kiedyś traktowano rzeźbę – jako przekaz prawd subiektywnych. Moje filmy to głównie mój subiektywny świat. Czerpią one z dokumentu, z fikcji z popularnych fabuł. To są kompozycje multiplastyczne. Do tego dochodzi i dźwięk, i montaż, i słowo. To utwory bardzo złożone. Ale mogą także funkcjonować jako filmy.
Jacek Kasprzycki: Co powiesz o swych pracach na wystawie Take 5?
Honza Zamojski: Na wystawie, która jest w zasadzie jedną dużą instalacją, zgromadzonych jest kilkanaście obiektów. Wśród nich jest jedna starsza praca zatytułowana Gradient. Składa się ona z trzynastu złączonych ze sobą książek. To Kosmos Gombrowicza. Gombrowicz i Kosmos nie jest przypadkiem. Sam tytuł Gradient to także nie przypadek. Inspirowałem się prozą Gombrowicza. I tak jak w Kosmosie wisiał wróbelek w krzakach, a strzałka na ścianie wskazywała kierunek, tak tutaj te pozornie rozproszone elementy mają wskazywać pewne kierunki i w kontekście dopełniać siebie nawzajem. Gombrowicz jest tu o tyle istotny, że w tej sytuacji, którą stworzyłem, sporo jest humoru i zabawy formą. Wiele jest również zabawy językiem i gramatyką tego języka, który jest wtłaczany w bardzo sztywne reguły, tak jak w przypadku jednej z prac wykorzystujących formę wiersza. Język jest też czasami traktowany rysunkowo, jak w wypadku pracy z nazwami zwierząt, które są tylko pretekstem do graficznych rozwiązań. Istotny jest także sam tytuł, ponieważ książki są ułożone od najbardziej do najmniej zużytej – to te same wydania. I układa się taki „gradiencik”, a to jest o tyle fajny terminem, że wszystkie moje prace na tej wystawie są rysunkowe. Jest dużo odcieni szarości, ale wszystko, co tu pokazuję, tak naprawdę ma związek z gestem czy z szybką szkicową notatką. To rysunek traktowany zarówno tradycyjnie, wykonywany ołówkiem na kartce, ale też rysunek w przestrzeni budowanej za pomocą cienia czy – powiedzmy – mural na ścianie. Niemniej te wszystkie gesty sprowadzają się do syntezy, tworzone są przy pomocy syntetycznego języka rytmizującego w tym wypadku przestrzeń. Można mieć wrażenie, iż jest to praca muzyczna, w której nie ma muzyki. Co do treści – wszystko jest tutaj zbudowane wokół osobistych refleksji, przeżyć i emocji. Nie chciałbym w tej chwili tego dokładnie interpretować, ale myślę, że w natłoku wielu różnych form ikonografii można odczytać kody uniwersalne, bliskie wszystkim. Widzimy więc: kłamiącego Pinokia, upostaciowującego tak naprawdę anarchię, jest sowa siedząca na nosie i siedząca na penisie, są wizerunki związane z religią i są typowo typograficzne zabawy słowem.