Warto pamiętać, że oprócz opowieści Pilgrima/Majewskiego istnieje wiele innych literackich fantasmagorii nadodrzańskiego miasta. Wrocław na przełomie tysiącleci stał się miejscem niemal masowo produkowanych mitologii przeszłości. Jedną z nich stworzył Marek Krajewski, autor kryminalnego cyklu powieściowego w dekoracjach niemieckiego Breslau. Niedawno jego bestsellerowa seria retro doczekała się feministycznej odpowiedzi Nadii Szagdaj, która męskim przygodom komisarza Eberharda Mocka przeciwstawiła talent śledczy detektywki-ochotniczki Klary Schulz. A przecież są też opowieści Lidii Amejko, pokazujące skomplikowaną tektonikę pamięci tak zwanych ziem odzyskanych, odkrywaną w całym bogactwie na wysypiskach śmieci, gdzie dokonują żywota przedmioty z niemieckich gospodarstw domowych. Bohaterowie jej opowiadań żyją pod jednym dachem z duchami byłych mieszkańców, którzy pragną powierzyć swoją historię komukolwiek, bo to, co nie opowiedziane, nie istnieje. Również Majewski zdaje się podzielać przekonanie o kompensacyjnej mocy opowieści, która ma zdolność łagodzenia krzywd wyrządzonych w realnym życiu.
Po Wrocławiu przyszła kolej na zmitologizowanie Wałbrzycha. W 2008 roku ustępujący z funkcji dyrektora artystycznego Teatru Dramatycznego Piotr Kruszczyński namaścił Majewskiego na swego następcę. Wyzwanie było duże. Ustępujący szef artystyczny zdołał w ciągu kilku sezonów zbudować silną markę teatru i wprowadzić go do ogólnopolskiej ligi. O jego sukcesie przesądziła świetna ekipa wschodzących wówczas gwiazd reżyserskich, jak Maja Kleczewska, Jan Klata, czy duet Strzępka&Demirski. Ale siłą teatru był również wyrazisty program społeczny: Kruszczyński dawał wyraz solidarności i empatii dla miasta, które po złotym okresie przemysłowej prosperity, znalazło się na skraju ubóstwa.
Majewski też postawił na lokalność, ale zupełnie inaczej. W mieście pełnym wymarłych koksowni i kopalń zainteresowały go drugorzędne detale. Z nich zbudował swój własny obraz Wałbrzycha, którym chciał podzielić się z mieszkańcami. Temu służyły wspólne wycieczki, organizowane pod hasłem „Przebieg miejski.” Jak kiedyś Nadodrze, tak teraz Wałbrzych miał być zaczarowany opowieściami. Ale wrocławski program został skorygowany, Majewski chciał odkleić wałbrzyszan od obrazu miasta postindustrialnej depresji i zaoferował im inne spojrzenie. Temu miała służyć „telenowela teatralna” o rodzinie Iglaków, osadzona w realiach lokalnych. Z obserwacji życia miasta Majewski budował surrealny świat. Podczas wstępnych badań terenowych odkrył na przykład, że w śródmieściu nie ma gdzie się napić kawy. W pierwszym odcinku serialu opowiedział więc, jak przedsiębiorcza rodzina wpada na pomysł, by sprowadzić ją rurociągiem prosto z Brazylii. „Iglakowie”, grani w przestrzeni byłego hotelu robotniczego na wałbrzyskich peryferiach, wydawali się kosmitami, kimś w rodzaju superbohaterów, mających zmienić myślenie wałbrzyszan o samych sobie, podsuwając im nowe wzorce. Oznaczało to radykalną zmianę programu teatru w stosunku do linii, jaką realizował Kruszczyński. Zamiast współczucia – optymizm, zamiast drapieżnej krytyki społecznej – terapeutyczne fantazje. Jednak dydaktyczne cele „Iglaków” nie zostały osiągnięte. Na osiedlu robotniczym, gdzie debiutowała telenowela, wyczuwało się tę samą obojętność, co wśród mieszkańców obdrapanej wrocławskiej czynszówki. Kolejne odcinki, wystawiane w różnych miejscach i testujące rozmaite formy, włącznie z debatą obywatelską na tematy lokalne, podczas której aktorzy odrzucali maski postaci, nie trafiły publiczności do przekonania. Eksperyment został więc zarzucony.
Program mitologizacji miasta jednak odniósł pewien sukces. Piękną pamiątką po dyrekcji Majewskiego pozostaną dwa utwory dramatyczne, przenoszące nieodległe, przez współczesność dość dramatycznie spuentowane dzieje Wałbrzycha w inny wymiar. Podobnie jak Olga Tokarczuk, która wbrew potrzebom wizerunkowym mieszkańców Nowej Rudy wykreowała literacką wizję sudeckiego miasteczka, tak i Majewski, wspomagany przez nieodłącznegp Pilgrima, idąc pod prąd oczekiwań realnego Wałbrzycha, stworzył jego mityczne ciało.
Niedługo po objęciu teatru odkrył ulicę Antka Kochanka. Nikt nie wiedział, kim jest jej patron, ale nazwisko działało ożywczo na wyobraźnię. W toku śledztwa okazało się, że Kochanek to przedwojenny działacz komunistyczny o burzliwej biografii. Majewskiego jednak bardziej niż historyczne realia interesowały poszlaki, sprzeczności, niedocieczone wątki i to, co się nigdy nie wydarzyło, choć wydarzyć się mogło. Z fantazji na temat żywota zapomnianego komunistycznego herosa powstał poemat dramatyczny, świętokradzki apokryf, w którym zakwestionowano chyba wszystkie porządki narracji o historii Polski: i ten bogoojczyźniany, i heroiczny, i peerelowski, budujący robotniczo-proletariacką alternatywę dla kształtujących całe pokolenia insurekcyjnych mitów. Świadectwa wzlotu upadku wzlotu wzlotu wzlotu upadku i tak dalej Antka Kochanka opowiadały o dziejach najnowszych tak, jak dotąd nie opowiadał chyba nikt. W tej historii nie było bohatera, mówiły o nim natomiast „świadectwa” obywateli, urzędowe pisma, wyznania, wspomnienia – przedziwny materiał, przywodzący na myśl dokumentację przewodu beatyfikacyjnego. Biografia Antka Kochanka została tu zapisana w formie barwnego językowego collage’u, zderzającego różne rejestry i style polszczyzny, lub ściślej – palimpsestu, w którym nawarstwiały się rozmaite narracje. Antek jawił się w nich jako komunista, bękart, żyd, alfons bądź pedał, nade wszystko jednak – rekordzista wyczynów erotycznych, za co miał otrzymać w prezencie czarną panterę od samego Stachanowa. Jeszcze bardziej zadziwiający jest w sztuce obraz PRL-u: w kazamatach więziennych kwitną homoseksualne namiętności, zaś w psychuszkach dokonuje się eksperyment, firmowany przez tajny sojusz kościoła i państwa, mający na celu przymusowe dostosowywanie do wzorców heteronormatywnych osobników o niesłusznych preferencjach. Nie mniej bulwersujące jest również grono „świadków”, w którym depczą sobie po piętach postacie o wymiarze alegorycznym, jak Jadwiga Śląska, czy górniczka Anna Krajowy, i barwne ptaki, rodem z „ciotowskiego” świata „Lubiewa” Michała Witkowskiego, jak pan Zdzisława – ofiara erotycznego czaru Antka Kochanka. W tej szalonej opowieści niekoniecznie chodzi o prawdę. Jak w wielu innych utworach Pilgrima/Majewskiego, im bardziej się jej docieka, tym głębiej brnie się w mistyfikacje, będące produktem zbiorowych urazów, przeczuleń i obsesji. Dlatego Świadectwa wzlotu upadku… i tak dalej Antka Kochanka to pochwała, by nie powiedzieć – akt strzelisty – fikcji, który tę okaleczoną świadomość zbiorową wyzwala i regeneruje.
Panteon nowych wałbrzyskich świętych, budowany przez Majewskiego był kontrowersyjny. Obok Antka Kochanka pięknego wniebowstąpienia w fikcji doznała również bohaterka legendy miejskiej, mityczna prostytutka, zwana Czarną Izą. W jej historii skropliła się pamięć o czasach górniczej świetności Wałbrzycha – miasta bogactwa, wielkich przywilejów, bujnego półświatka i szemranych interesów. Istniało wiele wersji opowieści o luksusowej nierządnicy, część z nich usiłowało zweryfikować towarzyszące premierze Peregrynacji Czarnej Izy Wałbrzyskiej (2009) dziennikarskie śledztwo. Majewski jednak jak zwykle nie szukał prawdy dokumentalnej. Jego Czarna Iza to przede wszystkim ktoś, kto dużo wie o grzechach notabli i zwykłych obywateli, zna od podszewki ciemną stronę miasta, i za to musi zapłacić. Zostaje więc porwana przez milicjantów i przewieziona czarną wołgą do Hotelu Sudety, reprezentującego podówczas szczyt peerelowskiego wykwintu. Tam oczekują jej prokuratorzy, funkcjonariusze SB, radni, kopalniani prominenci – i bal, wydany na jej cześć, po którym zostaje uśmiercona. Ta śmierć, to ofiara, która ma oczyścić miasto od zła.
1 comment
Ładny i ciekawy artykuł …ale nijak ma się do osoby pana Majewskiego.
Lepiej by zrobił jakby pozostał w teatrze lalek.
Teatr dramatyczny nic na nim nie zyskał a nawet wręcz przeciwnie.
Comments are closed.