Po tej premierze euforii raczej nie było. Być może miasto nie takiej pragnęło legendy. Majewski, podobnie jak przed wielu laty Klata w wałbrzyskim Rewizorze, pokazał, że mit o górniczej prospericie i tłustych latach PRL-u ma swoje ciemne strony. Było to uderzenie w samo serce postgierkowskiej nostalgii i zarazem konstatacja, że zbiorowa świadomość wałbrzyszan wymaga odkłamania.
Jednak program lokalny nie był pierwszoplanową misją dyrekcji Majewskiego. Twórca, który dał się już poznać jako oryginalny dramaturg, reżyser i animator kultury, tu sięgnął po nowe terytoria. Nową jakością, wypracowaną podczas tej kadencji, pozostanie kuratorski model zarządzania sceną. Mniej więcej w tym samym czasie koncepcję „projektową”, ujmującą repertuarowy program teatru w ramy szerszej narracji, zaczął praktykować w Bydgoszczy Paweł Łysak. Majewski postanowił komponować swoje sezony jako opowieści monograficzne, w obrębie których – wraz z zaproszonymi reżyserami i dramaturgami – przeprowadzał wielkie rewizje prominentnych kodów kulturowych. Zaczęło się od popkultury. Majewski nie był pierwszym twórcą teatru, który spostrzegł, że horyzontu kompetencji współczesnego widza nie określa już kanon literacki, lecz kultura popularna. Z całą pewnością jednak był pierwszym dyrektorem, który postanowił sprawdzić, czy używając wyłącznie zapożyczonego z niej systemu znaków da się zbudować komunikat artystyczny i powiedzieć coś sensownego o świecie. Poszły więc w ruch produkcje, biorące na warsztat wielkie popkulturowe mity: Czterech pancernych i psa (Niech żyje wojna! w reż. Moniki Strzępki), Dynastię (reż. Natalia Korczakowska), Gwiezdne wojny (Gwiazda śmierci, reż. Krzysztof Garbaczewski), i Jamesa Bonda (James Bond – Świnie nie widzą gwiazd, reż. Wiktor Rubin). Sięgnięto też do kultowych lektur dzieciństwa, z którymi zmierzyli się Katarzyna Raduszyńska (A, nie z Zielonego Wzgórza), Piotr Ratajczak (Sorry Winnetou), oraz Weronika Szczawińska i Bartek Frąckowiak (W pustyni i w puszczy), śledząc ukryte w nich wzorce ideologiczne i mechanizmy dydaktycznej presji. Były też wariacje na temat gatunków teatralnych, rozpoznające bojem wyporność określonych konwencji, wreszcie – cykl dedykowany świętom polskim. Majewski ciekawie aranżował też przestrzeń dialogu między spektaklami, układając je w tematyczne dyptyki, które można było obejrzeć w ciągu jednego wieczoru. Widzowie mieli więc okazję skonfrontować dziewczęce i chłopięce mity dzieciństwa (A, nie z Zielonego Wzgórza Raduszyńskiej i Sorry Winnetou Ratajczaka) oraz przyjrzeć się dwóm różnym wariacjom scenicznym na temat powieści Olgi Tokarczuk Prowadź swój pług przez kości umarłych autorstwa Bartka Frąckowiaka i Łukasza Chotkowskiego. Wyprowadzał też teatr w teren, organizował spotkania z nowym dramatem na trasach kolejowych, dworcach i w nieczynnych kopalniach. Potrafił robić użytek nawet z awantur, jakie od czasu do czasu wstrząsają światkiem teatralnym. Taki właśnie był rodowód Dziadów Michała Kmiecika, który otrzymał od Majewskiego szansę wytłumaczenia się ze słynnej deklaracji: „nie płakałem po Jarockim” na scenie. Powstało pouczające przedstawienie, będące próbą dialogu najmłodszego pokolenia twórców z historią teatru. Scena wałbrzyska stała się widoczna w kraju, w niektórych kręgach nawet modna. Z całą pewnością wyrobiła sobie markę placówki nowatorskiej, o sprzyjającym klimacie dla artystycznego ryzyka. Można się zastanawiać, czy program kuratorski Majewskiego, doceniany przez recenzentów, w równym stopniu trafiał do miejscowego widza. Czy przedsięwzięcia teatralne, w innowacyjny sposób eksploatujące wątki lokalne, rzeczywiście prowadziły dialog z miastem.
W tym samym czasie wrocławski dziennikarz i dramaturg Jakub Michalak napisał sztukę o wałbrzyskich biedaszybach, w których doszło do serii tragicznych wypadków (Bieda show). Utwór zdobył nagrodę za debiut w konkursie radiowym, ale trudno było go sobie wyobrazić na wałbrzyskiej scenie. Po prostu do niej nie pasował. Jeśli zajmowano się tu kapitalizmem, to przez pryzmat modnych dyskursów, a nie praktyki, której skutki widoczne były dosłownie tuż za progiem. Przed teatrem rozpościera się bowiem malownicza panorama robotniczego osiedla, pełnego zrujnowanych kamienic i zaniedbanych podwórek. Nie wydaje się, by te światy wiele o sobie wiedziały.
Czy to znaczy, że teatr odwrócił się od miasta? Niekoniecznie. Majewski nieco inaczej zrozumiał zobowiązanie sztuki wobec miejsca. Nie chciał, by teatr był sanitariuszem, opatrującym społeczne rany, kecz instytucją, która zmienia wektory zbiorowej świadomości, organizując ją na nowo. Oczywiście, tego rodzaju inżynieria artystyczna obciążona jest ryzykiem, publiczność może nie być zainteresowana udziałem w eksperymencie, który zmusza ją do weryfikacji fundamentów własnej tożsamości. Tak też się chyba stało. Teatr Dramatyczny stracił część dawnej publiczności, choć zarazem zyskał nowego widza.
W latach wałbrzyskich Sebastian Majewski podjął najdziwniejszą decyzję pod słońcem: zrezygnował z reżyserii. Poza cyklem o rodzinie Iglaków na afisz trafił tylko jeden spektakl, podpisany przez niego osobiście: była to Historia wzlotu upadku wzlotu… i tak dalej Antka Kochanka, zrealizowana zresztą pierwotnie jako dyplom studentów Wydziału Aktorskiego wrocławskiej PWST (2012). Pozostawił sobie rolę kuratora, który wyznacza linię programową, stawia określone zadania przed sztuką i projektuje przestrzeń jej odbioru. Z tego sposobu zarządzania aktywnością twórczą zespołu uczynił osobną wartość. Wałbrzyskie sezony Majewskiego należą do najciekawszych dyrekcji teatralnych ostatnich lat, o ile nie dziesięcioleci.
Z początkiem tego roku stery teatru przejął Piotr Ratajczak, który zdążył już zapowiedzieć, że będzie kierował swój program nie tylko do badaczy z Instytutu Teatralnego, lecz przede wszystkim do „normalsów.” Zapewne oznacza to korektę linii, wytyczonej przez poprzednie kierownictwo, w jakim kierunku – trudno dziś przesądzić. Sebastian Majewski zaś podążył do Krakowa, gdzie wraz z Janem Klatą od kilku miesięcy usiłuje przewietrzyć Teatr Stary. Intryguje pytanie, jak zagospodaruje dla siebie tamtą przestrzeń. Jego biografia nie mieści się bowiem w ramach standardowej kariery teatralnej. Zawsze wiódł kilka żywotów równoległych: bywał animatorem kultury, antreprenerem, reżyserem, scenografem, pisarzem oraz dramaturgiem, tworząc twórczy tandem z Janem Klatą. Udowodnił, że kierowanie teatrem może być również aktywnością twórczą. Niegdysiejszy czeladnik reżyserski u Tomaszuka, eksplorator przeklętych dzielnic Wrocławia i inżynier opornych wałbrzyskich dusz, dziś ma wpływ na rozwój jednej z najważniejszych scen w kraju. Jaką rolę sobie tam wymyśli?
1 comment
Ładny i ciekawy artykuł …ale nijak ma się do osoby pana Majewskiego.
Lepiej by zrobił jakby pozostał w teatrze lalek.
Teatr dramatyczny nic na nim nie zyskał a nawet wręcz przeciwnie.
Comments are closed.