Ja, imigrant
Młodzi artyści chętnie imigrują w przestrzenie historii. To fakt, którego nie sposób przeoczyć. Proces ten ma jedną pożądaną wartość: dystans do teraźniejszości. Natura tego przemieszczenia może być jednak rozmaita. Celem bywają mniej lub bardziej oddalone w czasie historie rodzinne, narodowe mity, geopolityczne organizmy, charyzmatyczni przywódcy, nieprzepracowane konflikty. Jedno pozostaje niezmienne – krytyczna perspektywa, jaką obierają w swoich podróżach. I to, że chcą się przy tym dobrze bawić.
Jednym z takich imigrantów jest rumuński artysta o tajemniczym pseudonimie Tara (von Neudorf). Jego przybrane imię krytycy odmienili już przez wszystkie przypadki i poddali wnikliwej etymologicznej analizie. Tak więc „Tara” to nie tylko pozbawione znaków diakrytycznych słowo oznaczające w języku rumuńskim „kraj” (ţarâ) czy też „ten kraj” (ţara), ale również subtelne nawiązanie do papieża dadaizmu, urodzonego na rumuńskiej prowincji, a wychowanego w Bukareszcie Tristana Tzary. Niewątpliwie wszystkie te tropy mają swoje uzasadnienie. Sam artysta stwierdził jednak, że imię obrał sobie ku pamięci – po prababce, która mieszkała w wiosce Râu Sadului w środkowej części dzisiejszej Rumunii. Centrum jego wszechświata jest bowiem tam, gdzie jego korzenie – w Siedmiogrodzie czy, jak kto woli, Transylwanii. Wywód Tary jest zresztą równie skomplikowany jak historia tej krainy. Nie dziwi więc fakt, że artysta, snując wizję przyszłego pochówku, pragnie złożyć swoją prawą rękę w opuszczonej wiosce Engelthal (Mighindoala), niegdyś zamieszkałej przez niemieckich osiedleńców, Sasów, głowę – w mieście Târgu Mureş, gdzie się urodził, a serce w po-saskiej wiosce Neudorf, skąd wziął nazwisko[1]. Tara jest zarazem doskonale podzielony i umiejętnie zunifikowany. Tak jak Siedmiogród, po części węgierski, saski, szeklerski, cygański, wołoski, żydowski, w końcu rumuński. I jak Europa Środkowa.
Tę właśnie osobistą, a zarazem uniwersalną topografię Tara analizuje i komentuje w swoich pracach. Tworzy nie tylko „papiery”, rysunki markerem albo tuszem, mające charakter notatek czy naprędce utrwalanych wizji, ale także bardziej zaawansowane formalnie, quasi-malarskie kompozycje na podłożu starych rumuńskich map, przede wszystkim szkolnych, które po zmianie ustrojowej okazały się zbędne. Materiał artystycznych modyfikacji stanowią także plansze dydaktyczne, plakaty oraz zdjęcia. Tara wypowiada się w rzeźbie, budując dziwaczne, animalne totemy skonstruowane ze znalezionych obiektów, kości, elementów uzbrojenia, historycznych odpadków. Wciela się także w kreatora mody, który wypuszcza spod igły kolejne kolekcje koszulek, bluz, toreb i spodni, dla których kanwą są stroje znalezione w sklepach z używaną odzieżą i opuszczonych domach na rumuńskiej prowincji. Od kilku lat w kościele w Engelthal maluje także monumentalny fresk poświęcony historii saskiej mniejszości. Odpryski jego różnorodnej twórczości w niezwykle udany sposób zaprezentowało krakowskie Międzynarodowe Centrum Kultury, nadając wystawie sugestywny tytuł: Kartograf złowrogiej historii.
Koszmary nauczyciela
Twórczość Tary może wydawać się potwierdzeniem opinii, że rodowód zobowiązuje. Nawet jeśli jest na wpół wymyślony. Bliższa prawdy byłaby jednak maksyma, że rodowód nawiedza, nie daje spokoju, dręczy – i nie pozwala zapomnieć. W rysunkach, planszach oraz obiektach rumuńskiego artysty wyraźnie daje znać o sobie współobecność imperatywu mówienia prawdy, dążenie do odkłamywania historii z onirycznym, odrealnionym jej postrzeganiem. Ma ona bowiem postać widma, które przeraża, ale i przedrzeźnia same siebie. Wydaje się, że artysta obcuje z duchami i na zasadzie spirytystyczno-surrealistycznej praktyki pisma automatycznego udostępnia znaki, komunikaty albo ostrzeżenia, które nam dają. To wrażenie nie jest bezpodstawne, ponieważ powtórne wykorzystywanie znalezionych, wyszperanych materiałów stwarza pozory obecności, którą artystyczna koncepcja jedynie umożliwia. Strategia Tary przypomina wydobywanie na światło dzienne. Łączność z minionym czasem podtrzymywana jest materialnością podłoża, na którym tworzy, namacalnością obiektów, które wykorzystuje. Sprowadza się to do prostej konstatacji: stare mapy i kości pamiętają więcej, niż Tara; on tylko pozwala im mówić.
Jaka jest jednak ta opowieść? Tutaj sprawa się komplikuje, ponieważ oddzielenie „obiektywnej” narracji formułowanej przez nurt historii od narracji samego artysty staje się niemożliwe. Umieszczanie na pracach własnej daty urodzenia jako swoistej cezury albo piętna, jak ma to miejsce w realizacji Neumarkt, województwo Maros, dobitnie wskazuje na to, kto mówi. Jednak wmontowanie w tę samą realizację fragmentu szkieletu, zwierzęcej czaszki, podważa to przekonanie. Głos artysty przeplata się z głosem-świadectwem zapisanym w materii, a ta symultaniczność prowadzi ni mniej, ni więcej do ujawnienia wniosku, że prawda historyczna to kwestia umowna. Historię piszą zwycięzcy, a więc oficjalne narracje historyczne na ten sam temat można (i należy) skrupulatnie weryfikować. Twórczość Tary jawi się wobec tego jako coś w rodzaju katalogu zakłamań i przemilczeń, ubranego przy tym w makabryczną, ale jednocześnie niezwykle intrygującą wizualnie, bogatą formę.
W tym zbiorze jest miejsce nie tylko dla Rumunii, przez której terytorium przetaczały się na przestrzeni wieków rozmaite wojska, ale także innych, podobnych pod tym względem części świata, oprócz Europy Środkowej i Wschodniej także Bliskiego Wschodu czy Kaukazu. Artysta ujawnia więc nie tylko rumuńskie traumy oraz wyzwala miejscowe demony. Rozważania nad niejednoznacznością ról poszkodowanych i oprawców prowadzi w kontekście polityki mocarstw, Związku Radzieckiego, Stanów Zjednoczonych, a także Europy Zachodniej, z którymi jego mała, siedmiogrodzka (ale i rumuńska) ojczyzna wchodziła i wchodzi w niesymetryczne relacje. Działania artysty wydają się swego rodzaju wariacją na temat misji historyka – i to szczególnie historyka żyjącego „tu i teraz”. Przypominają, wskazują, czasem wręcz oskarżają. Ich sugestywność, a co za tym idzie dydaktyczny potencjał nie jest jednak wynikiem intelektualnych analiz czy pogłębionej interpretacji. Tezy formułowane przez Tarę mogą wydać się zbyt uproszczone, a sposób ujmowania wydarzeń, przypominający komiksowy skrót niebezpiecznie wiedzie ku banalizacji i infantylizacji podejmowanej problematyki. Zamiarem artysty nie jest jednak wydawanie wyrafinowanej diagnozy, brak tutaj pretensji do obiektywności. Jeśli Tara wciela się w badacza to w archeologa-amatora, który entuzjastycznie poszukuje własnych ścieżek w gąszczu trudnych problemów. Jego sposobem na historię jest obcowanie z nią jak z osobą. Zamieszkiwanie opuszczonej, zapomnianej wioski, nie zaś zgłębianie kolejnych lektur, choć i profesjonalizmu wykluczyć nie można – jeszcze do niedawna artysta uczył historii w szkole podstawowej w Sybinie.
- Ioana Moldoveanu, My Mum Won’t Let Me Wear My Bloodstained T-shirt, http://www.vice.com/en_dk/read/tara-von-neudorf-romania-clothes-corpses.↵