Gabriel Morvay jest do dziś artystą malarzem mało znanym zarówno w miejscu swego urodzenia – w Polsce, jak i tam, gdzie urodził się jego ojciec – na Węgrzech. A przecież zrobił niebywałą karierę na zachodzie Europy. Dokonał tego, choć należał do gatunku nieznajdujących gniazda ptaków wędrownych – przenosił się z miejsca na miejsce, z kraju do kraju, przynajmniej co jakiś czas na nowo odwiedzając te same rejony Starego Kontynentu.
Pięć lat temu – w 2007 roku – Muzeum Węgierskiej Polonii zorganizowało w Budapeszcie wystawę jego dzieł figuratywnych, które powstały we Włoszech pod koniec lat 60. i w następnym dziesięcioleciu. Materiały te budapeszteńska placówka otrzymała dzięki uprzejmości Muzeum Okręgowego w Tarnowie oraz ich włoskich właścicieli: Emilia Azziniego oraz Angela Amezkety. Wydawało się wtedy, że sama obecność w Budapeszcie prac twórcy formatu Gabriela Morvayego powinna stanowić inspirację dla wszystkich, którym współczesna sztuka europejska jest bliska. Okazało się, że nie. W świecie, gdzie jedne wydarzenia gonią za drugimi, samo pojawienie się czegoś, co nowatorskie i niecodzienne, to jeszcze za mało. Obecnie Muzeum Węgierskiej Polonii uczyniło ponowny wysiłek, ażeby ten świetny malarz o krótkim, a przy tym nieszczęśliwie powikłanym życiorysie znalazł poświęcony sobie zakątek także w swej drugiej ojczyźnie – na Węgrzech. Prace olejne, które zaprezentowane zostały w ostatnim czasie (otwarcie odbyło się w Budapeszcie 23 kwietnia, a ekspozycja czynna była do 15 czerwca), pochodzą z wcześniejszego, paryskiego, nonfiguratywnego okresu działalności artystycznej Morvayego. To właśnie nad Loarą ukształtowała się jego osobowość twórcza, metoda intensywnego obcowania z płótnem, odznaczająca się charakterystycznym sposobem nakładania farby i skutkująca gęstością faktury, przytłumioną, lecz zarazem wyrazistą grą kolorów. Tegoroczną wystawę (15 prac dużych rozmiarów), podobnie jak i poprzednią, zawdzięczamy życzliwości tarnowskiego muzeum, a także żyjącym w Paryżu właścicielom dzieł, dawnym przyjaciołom Gabriela Morvayego – małżeństwu Mirosławy oraz Romana Krzyśko.
*
Należy zaznaczyć, że prezentowany szkic opiera się na obszernym, wnikliwym studium autorstwa Marii-Josep Balsach – córki katalońskich przyjaciół i opiekunów artysty – które powstało z okazji wystawy zorganizowanej między październikiem 2006 roku a styczniem 2007 w rodzinnym mieście malarza, w Muzeum Okręgowym w Tarnowie (była to pierwsza w środkowej Europie ekspozycja poświęcona owemu twórcy). We wprowadzeniu do życiorysu artysty Maria-Josep Balsach napisała: Gabriel Stanisław Morvay związany jest z wielką rodziną intelektualistów Europy Wschodniej, którzy doświadczyli wygnania z powodu wydarzeń politycznych i kulturalnych, jakie miały miejsce po zakończeniu II wojny światowej (…). Na skutek (…) przymusowych ucieczek rodzi się idea dążenia do wolności obejmującej przestrzeń refleksji filozoficznej, która z kolei stanowi bazę myśli filozoficznej współczesnego świata. Życie i twórczość Morvayego to opowieść o tułaczce, świadectwo trudności i umiejętności życia w odległych krajach, wyraz egzystencji skierowanej wyłącznie na działalność artystyczną, która łączy się z doświadczeniem życiowym bliskim jego autobiografii. Życiorys Gabriela Morvayego w największym skrócie został przedstawiony na karcie zaproszenia na budapeszteńską wystawę. Malarz urodził się w Tarnowie 16 lipca 1934 r.; jego ojciec pochodził z Węgier, a matka była Polką. Jako student warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych (uczeń znanego malarza Artura Nachta-Samborskiego) podjął w 1958 roku decyzję o ucieczce z dławionej komunistycznym uciskiem Polski. Żył na przemian w trzech krajach: we Francji (Paryż), we Włoszech (głównie Rzym, Cremona, Casalmaggiore) oraz w katalońskiej części Hiszpanii (Barcelona i położone nieopodal miasteczko Sabadell). Tam zdobył uznanie, lecz nigdzie nie potrafił zagrzać miejsca (choć ciągle wśród ludzi, stale jednak sam – pisał). Umarł 16 września 1988 roku w Sabadell. Dziesięć lat później władze tego pięknego miasta nazwały jego imieniem jeden z placów. Paryż, który zawsze przyciągał wszelkiego rodzaju eksperymentatorów, stał się dla przybyłego z Polski młodego malarza – szybko wrosłego w tamtejsze środowisko plastyczne, szczególnie emigracyjne – miejscem pierwszych prawdziwych doświadczeń artystycznych. Morvay już w 1960 roku wziął udział w działaniach Grupy Gallot – inspirowanej radykalnymi inicjatywami rosyjskiego emigranta Michaiła Łarionowa, a kierowanej przez Katalończyka Antonia Angle oraz Czecha Vladimira Slepiana. Artyści ci, tworząc „malarstwo czynu publicznego”, dążyli do usunięcia w cień osoby autora na rzecz anonimowości dzieła (zadanie to najpełniej zrealizowane zostało w 1960 roku podczas zbiorowych manifestacji malarskich w Barcelonie). Polski emigrant, jak to wynika z relacji jego dwóch przyjaciółek także zajmujących się sztukami plastycznymi, sprawiał w tym czasie bardzo korzystne wrażenie: Mirka Krzyśko – koleżanka z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, która w 1960 roku (…) wyjechała do Francji – opisuje (…) młodego Morvayego jako człowieka „bardzo eleganckiego, doskonale wykształconego i oczywistym było (…), że nie mógł on znieść braku wolności w Polsce. (…) Pragnął zostać wielkim malarzem”. Z kolei Maria Dolors Peig – Katalonka – tak go scharakteryzowała: „Była zima 1960 roku, pojechaliśmy do Paryża, aby odwiedzić katalońskich malarzy: Antonia Angle i Manuela Duque. Napisali (oni) do nas, że poznali nadzwyczajnego malarza polskiego. Pewnego ranka udaliśmy się do niewielkiego pokoiku (…), niedaleko Place de la Madeleine. Kiedy dotarliśmy na górę, wykończeni po pokonaniu stu schodków, ujrzeliśmy młodzieńca o sympatycznym wyglądzie, wysokiego, dobrze wychowanego, o słowiańskich rysach, zdecydowanych i twardych, jakby wyrzeźbionych w drewnie. Podał nam dłoń, dłoń ogromną i pewną”. Okres abstrakcyjnych poszukiwań trwał u Morvayego do 1963 roku, by ustąpić miejsca malarstwu figuratywnemu, w którym dostrzec można związki z tradycją plastyczną obrazów Bonnarda, Goi, Moneta. Zanim to nastąpiło, Morvay został jeszcze – wraz z Antoniem Angle i francuskim malarzem Pierre’em Gogois – wybrany przez krytyka Michela Courtois do uczestnictwa w wielkiej wystawie w Galerii Creuze w Paryżu (1962), gdzie wystawiono dzieła ważniejszych postaci ówczesnej awangardy. Dodajmy, że w tym czasie zaczęło się Morvayemu nieco lepiej powodzić także pod względem finansowym, ponieważ odkryła go znana rodzina paryskich kolekcjonerów dzieł sztuki – Janninkowie. Tak szybko, a nawet błyskotliwie rozpoczęta kariera – szansa, by stać się uznanym artystą, a także móc korzystać z dobrobytu materialnego – zaprzepaszczona została przez ślub z poznaną w paryskich awangardowych kręgach plastycznych Begonią Ormaetheą (1963), która – jak się wkrótce okazało – cierpiała na zaburzenia psychiczne. Separacja była nieunikniona. A Gabriel Morvay, który w owym okresie, zachowując ekspresjonistyczną siłę swoich pociągnięć pędzlem, powraca do wyobrażania scen, postaci [a więc do malarstwa na swój sposób figuratywnego – przyp. K. S.], co można wyjaśnić jako pojawienie się nowego świata, zupełnie zmienił tryb życia – prawie nie wychodził z domu, z nikim się nie widywał. Gdy jego żona została zwolniona ze szpitala jako ponownie zdrowa, a po powrocie do domu po raz kolejny dostała ataku szału, Morvay wiedział, „że musi uciekać z tego piekła”: Pewnego dnia – jak pisze Joana Masgrau [późniejsza przyjaciółka Morvayego, wówczas jeszcze studentka Akademii Sztuk Pięknych w Paryżu, której polski malarz udzielał korepetycji – przyp. K. S.] – zamknął drzwi swojego atelier, zostawiając w środku wszystkie rzeczy i rozpoczął życie wagabundy, krążącego po tanich hotelach na Pigalle i na Montmartre, stając się malarzem wędrownym. Panująca w Puteaux [jego dawnym mieszkaniu – przyp. K. S.] kultura picia herbaty przekształca się w „kulturę” picia taniego wina w tawernach i w stan wyraźnego upadku duchowego. Jesienią 1967 roku Morvay opuszcza Paryż i wyjeżdża do Szwajcarii oraz do Włoch – z Genewy do Turynu, znów do Genewy, a potem do Rzymu. Przez jakiś czas w skrajnej nędzy żyje też na wyspie Elbie. W liście do Joany Masgrau pisze – Muszę Ci wyznać: bunt i poczucie niższości (…). Na Wielkanoc policja kazała mi opuścić miejsce na Montmartre za niepłacenie podatków. Więc wyjechałem do Rzymu (…) nie widzę żadnego stałego punktu na świecie… Ty, moi rodzice, wszystko daleko, na dodatek nie wiem, gdzie mieszkam. Malarskie prace tworzone podczas pierwszego pobytu we Włoszech wyznaczają ostateczny koniec okresu abstrakcji. Ich tematem staje się świat rzeczywisty, powoływany do życia grubymi i zdecydowanymi pociągnięciami pędzla; świat pełen ekspresji, jak w widokach miejskich Rzymu (np. Wzdłuż Tybru, 1968; Plac Navona, 1969), krajobrazie Elby (Wielka palma, 1968) bądź w przedstawieniach postaci ludzkich (Ecce homo / Oto człowiek, 1969).
1 comment
Szkoda ,ze nie mozna udostepnic Waszych ciekawych artykulow na fb
Nie wszyscy tu zagladaja .
Comments are closed.