KK: A jaki był u Profesora obraz idealnego muzeum? Czy w dzisiejszych instytucjach kultury jest on możliwy do realizacji?
KCz: Mieczysław Porębski szalenie lubił wieszać obrazy. Mówił, że najbardziej podoba mu się właśnie układanie na ścianach Wielkich Narracji z dzieł sztuki. Jednak zapytany kiedyś o to, jak wyobraża sobie muzeum XXI wieku, odpowiadał przekornie (bo jakżeby inaczej?), że mógłby to być długi ciąg pustych sal z dwoma małymi obrazami na końcu. Był wizjonerem. I pierwszym muzealnikiem – na długo przed wielkimi, narracyjnymi wystawami Marka Rostworowskiego z lat 80-tych – który traktował ściany galerii jak przestrzeń dialogu, dyskusji. Dla Profesora historia sztuki i dzieje malarstwa były polifonią i wielogłosowym dialogiem. Był przeciwnikiem takiej szkolnej wizji następstwa kolejnych odrębnych stylów: klasycyzm, romantyzm, historyzm, symbolizm… . Pokazywał, że te konwencje często istniały równocześnie, przeplatały się, wchodziły we wzajemne relacje. Podobnie działo się i w XX wieku. Wszystkie te zależności starał się właśnie pokazywać na muzealnych ścianach, dzięki czemu dostrzegało się zaskakujące konteksty i przepływy między poszczególnymi obrazami i epokami.
Najwybitniejszą jego realizacją muzealną była z pewnością Galeria Sztuki XX wieku w Nowym Gmachu Muzeum Narodowego w Krakowie. Był także autorem fenomenalnej Galerii Sztuki Polskiej XIX wieku w Sukiennicach, i autorem niezrealizowanej koncepcji Muzeum Wyspiańskiego. Niestety, żadna z Jego muzealnych wizji nie przetrwała do dnia dzisiejszego – z wielu, nie zawsze zrozumiałych powodów. Mieczysław Porębski nie bał się też kuratorskich eksperymentów, do czego w tamtych czasach trzeba było nie lada odwagi. Klasycznym tego przykładem była wystawa z okazji Kongresu AICA – Voir et concevoir w 1975 roku. Zamówił wtedy u najważniejszych artystów ogromne dzieła, o muzealnej skali, które miały być komentarzem do sztuki akademickiej pokazywanej w Sukiennicach. To właśnie wtedy powstał Emballage Hołdu Pruskiego Kantora jako komentarz do Jana Matejki. Wtedy powstała także największa Villa dei Misteri Jerzego Nowosielskiego, będąca swoistym dialogiem z Pochodniami Nerona Siemiradzkiego i malarstwem pompejańskim. Wtedy Tadeusz Brzozowski namalował słynne Papagaje i Perokety, a Andrzej Pawłowski zaprojektował wspaniałe Sarkofagi krakowskie, podejmujące dialog z XIX-wieczną rzeźbą i tradycją królewskich, wawelskich sarkofagów. Porębski nie bał się takich odważnych, ryzykownych zestawień. Wielka szkoda, że nigdy nie mogła dojść do skutku Jego koncepcja Muzeum Wyspiańskiego. Miał plan, aby pierwotna siedziba muzeum przy ul. Kanoniczej stała się centrum multimedialnym – ze względu na to, że Stanisław Wyspiański był twórcą bardzo wszechstronnym, jego projekty przypominały niekiedy Gesamtkunstwerk, dzieło odwołujące się do rozmaitych bodźców i zmysłów. To była szalenie kreatywna wizja. Na dziedzińcu miały stanąć repliki witraży wawelskich, i amfiteatr – wykorzystywany do różnych spektakli i festiwali teatralnych. Plany były bardzo ambitne.
KK: W jaki sposób współczesna historia sztuki korzysta z dorobku Profesora Porębskiego? Czy dzisiejsi badacze i historycy sztuki chętnie kontynuują w swoich działaniach dziedzictwo, jakie pozostawił po sobie Profesor?
KCz: No cóż, niewątpliwie jest uznany za klasyka – a klasyków często odkłada się na półkę… Myślę, że wciąż za mało czyta się Jego teksty. On jest jeszcze do odkrycia, przede wszystkim przez nowe pokolenia. Jego dzieło jest pełne mądrości, której tak bardzo nam dzisiaj trzeba. Pierwszy z brzegu przykład – Profesor zawsze zwracał uwagę na podmiotowość dzieła sztuki; na to, że ono nie tylko „ma wartość”, ale samo w sobie „jest wartością”. Zawsze podkreślał, że nie można dzieła sztuki traktować instrumentalnie, nie można nim poniewierać, manipulować. Uczył nas ogromnego szacunku dla każdego artystycznego wytworu. Myślę, że w dzisiejszych czasach gdzieś nam to zaginęło… Drugą niezmiernie ważną dla Niego sprawą był język, szacunek dla polszczyzny. Często w rozmowach żartował, że to, co porobiło się ostatnio z dyskursem o sztuce – ten nieznośny, krytyczny żargon, pretensjonalna, hermetyczna nowomowa – powinno być może nie od razu karalne, ale na pewno zabronione. On sam nie unikał pisania o sztuce najnowszej – o Mirosławie Bałce, Kozyrze, instalacjach – ale czynił to zawsze z sensem i zrozumieniem, piękną, wielobarwną polszczyzną – kiedy trzeba poetycką, kiedy indziej staroświecką lub dramatyczną. Był Mistrzem polszczyzny. Myślę, że osoby piszące dzisiaj o sztuce współczesnej powinny się uczyć od Mieczysława Porębskiego pisania po polsku.
KK: Sam Mieczysław Porębski w jednym z Pani wywiadów stwierdził, że prawdopodobnie może czegoś nauczyć, bo by nie tracił czasu na uczenie, gdyby uważał inaczej. Jak myśli Pani, czego Porębski chciałby i mógłby nas dzisiaj nauczyć?
KCz: Przede wszystkim Profesor mógłby nas dzisiaj nauczyć szacunku do sztuki i tego, że sztuka jest sprawą poważną, jest fenomenem – niezależnie od tego, przez kogo i w jakiej epoce była tworzona. Wszyscy, którzy zajmujemy się sztuką – tak krytycy jak i artyści – miewamy czasem chwile zwątpienia, obawy, że sztuka to sprawa niekonieczna, zbędna do życia, że inne sprawy są bez porównania istotniejsze, a prawdziwe życie toczy się gdzie indziej. I wystarczyła jedna rozmowa z Profesorem, żeby przywrócić wiarę w to, że sztuka jest rzeczą bardzo istotną, ważną, pomagającą w budowaniu tego, co najważniejsze – więzi z innymi ludźmi. Kiedy Profesor zmarł, i na prośbę rodziny przygotowywałam mowę pogrzebową, zaczęłam przeglądać Jego nieopracowane jeszcze rękopisy i notatki, które wcześniej redagowałam. Znalazłam jeden z pierwszych, bardzo ważnych tekstów Profesora, pożółkły, zetlały maszynopis, zatytułowany: O racji obrazu. Fragmenty tego tekstu drukował później Kazimierz Wyka w „Twórczości”, nadając im tytuł: O sensie artystycznym obrazu, jednak ja wolę ten tytuł pierwotny, niejako bardziej zasadniczy. „O racji obrazu” – czyli o racji zaistnienia sztuki, o tym, jak można ją usprawiedliwić. Profesor napisał ten tekst bezpośrednio po powrocie z piekła. Długi, fundamentalny artykuł był obmyślany w barakach obozu koncentracyjnego. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. W epoce, kiedy wszystko poddawano w wątpliwość, kiedy tracono rozmaite nadzieje i rozwiewały się ostatnie złudzenia – wiara Mieczysława Porębskiego w sztukę była niezłomna i pomogła mu przetrwać. Profesor przyznawał, że sztuka nie jest ucieczką, nie jest kaprysem, luksusem, czy dekoracją – ale służy temu, by mówić o rzeczach ważnych, po prostu pomaga żyć. Często nie potrafimy już tak myśleć – trzeba czytać teksty Porębskiego, żeby sobie o tym przypomnieć.
KK: Dziękuję za rozmowę.