Życie, o które Pani pyta, dotyczy też na pewno dużego ładunku skoncentrowanej w obrazie mojej energii, ja naprawdę dużo obrazowi z siebie daję, czuję, że malując dosłownie „ładuję” obraz. Maluję bardzo skupiona w punkcie, ogarniając jednocześnie całość, a gdy kończę, często zastanawiam się, jak to zrobiłam. Czasem czuję, że obraz mnie „wysysa”. W każdym razie w tym działaniu zupełnie nie chodzi o malarstwo. Malarstwo to tylko proces materializacji i dzieje się właściwie samo – po prostu to, co jest bardzo żywe w wyobraźni, materializuje się w procesie malowania, jakby „nabiera ciała”. Właściwie nic, co maluję, nie istnieje w swej postaci w realnym świecie, dotyczy to zarówno namalowanych ludzi, jak i ostatnich obrazów ciała, są to syntezy rzeczy zaobserwowanych w realnym świecie, będące jednak zupełnie nowymi bytami. Jeśli mówi Pani, że udało mi się tchnąć w obrazy życie, to jest to dla mnie najwspanialsza recenzja. Sama bardzo silnie odczuwam, czy obraz jest żywy, czy jest „trupem” i nie przyciągają mnie „puste” malowidła. Obraz na pewno żyje wtedy, gdy poruszy wyobraźnię i wrażliwość percepcji u osoby oglądającej.
Skąd się wziął makrokosmos? Mam tendencję do analizowania i pogłębiania, wnikania w szczegół, zapewne to znajduje odbicie w moim malarstwie. Obserwując moje obrazy, począwszy od wczesnych, aż do obecnych, można zauważyć ciągłe zbliżanie się, można to porównać do najazdu kamery, od planu bardziej ogólnego, czyli kadru obejmującego całą postać i jej otoczenie, poprzez ujęcia do pasa albo od pasa, fragmenty ciała, wnętrzności, aż do zbliżeń i powiększeń powierzchni skóry i jej otworów. Teraz przebiłam się na drugą stronę obrazu i powstają obrazy dwustronne. Zbliżając się tak bardzo do szczegółu, zmiana skali jest nieunikniona. Mam wrażenie, że teraz spotkałam się w końcu z tym „ciałem obrazu”, które jest po prostu przeniesieniem ciała ludzkiego i zaczynam wnikać w organiczną tkankę, bliską bezkształtnej materii.
Paradoksalnie, wniknięcie w szczegół sprawiło, że wszystko stało się bardziej ogólne i uniwersalne. Zniknęły konkrety, jednostkowe przypadki ludzkie, a pojawiło się to, co najbardziej istotne.
Do czego ja chcę się zbliżyć ? Na pewno nie chodzi o samo ciało. Ciało to tylko wrota i można powiedzieć „narzędzie poznania”. Kiedy na wernisażu witam gości, to mówię, że malując swoje cielesne obrazy, zawsze pamiętam, że ciało jest jedynie „puszką dla ducha” i proszę, żeby oglądali moje obrazy właśnie z tą myślą. Ciało jest formą relikwiarza i obraz też w pewnym sensie jest formą relikwiarza, w którym artysta składa swoje intencje, przekaz, energię i może to właśnie jest życiem obrazu. A może artysta jest jedynie kanałem albo rodzajem filtra, przez który przenika energia i materializuje się w formie właściwej tyko tej jednej osobie?
Czy mogłaby Pani wyjaśnić gdzie przenika granica pewnego rodzaju życia w niematerialnym medium, jakim jest obraz?
To jest właśnie ta wielka tajemnica, trudno-uchwytna, nawet dla samych artystów. Ale myślę, że w pewnym sensie już na to pytanie odpowiedziałam, tak to rozumiem na obecnym etapie.
Dzieła w ramach wystawy Cielesność obrazu są niezwykle wielowątkowe. Co stanowiło dla Pani w tym przypadku źródło inspiracji?
Głównym źródłem inspiracji jest dla mnie niezmiennie człowiek w całej swojej złożoności, stąd bierze się wielowątkowość.
A jeśli chodzi o inspiracje artystyczne, to zawsze interesowała mnie sztuka dotycząca człowieka i spraw ducha: dawna, sakralna, magiczna, wotywna, ikony, relikwiarze, portrety trumienne. Przy czym nie tyle ważne są konkretne dzieła czy artyści, co sama istota, zasada czy moc oddziaływania.
Tworzy Pani prace także w ramach dziedziny tkaniny artystycznej. Czy mogłaby Pani wyjaśnić w jaki sposób ubiór może korespondować z malarstwem?
Nie doszukiwałabym się korespondencji z samym malarstwem, jest to dla mnie po prostu inna forma wypowiedzi. Według niektórych, strój staje się widzialną postacią tego, czym każdy z nas jest w swej istocie. Myślę, że coś w tym jest. Wykonywane przeze mnie ubrania są formą „mentalnego kombinezonu”, będącego „odciskiem” osobistej aury czy energii konkretnego człowieka.
Ubranie jest niezwykle blisko związane z człowiekiem, z czasem staje się jego drugą skórą, noszącą ślady, zapachy, odciski ciała. Dlatego jego forma idealnie nadaje się do tego, żeby poprzez nią mówić o człowieku. Szyjąc ubrania, zwykle mam na myśli konkretną osobę z jej „wewnętrznym wyglądem”. Powstająca forma jest jakby materializacją tego „wewnętrznego wyglądu”. Zdarza się, że szyję ze swoich starych ulubionych ubrań, z którymi jestem tak związana, że nie mogę ich wyrzucić. W ten sposób ze starych wełnianych płaszczy powstały dwa ubrania przenicowane na lewą stronę. Życie płaszcza pod podszewką jest naprawdę fascynujące. W ogóle stare ubrania mają w sobie coś niezwykłego, najlepiej widać to na historycznych wystawach ubioru. Kiedyś ubrania noszono dłużej niż teraz i one nieprawdopodobnie przenikały się z właścicielem. Kiedy oglądamy stare ubrania czujemy wręcz żywą obecność osoby, która je nosiła. Takie wystawy ogromnie pobudzają moją wyobraźnię. Formy robionych przeze mnie ubrań działają jakby w dwie strony. Z jednej strony są rodzajem emanacji portretowanej osoby, a z drugiej każdy może się w to ubranie „zapakować” i poczuć się trochę jak w „skórze” kogoś innego.