Jacek Dehnel jest zbieraczem osobliwości. Najpierw był Fotoplastikon – album starannie dobranych starych zdjęć wyszukiwanych w antykwariatach albo kupowanych przez internet. Zbiór fotografii nieoczywistych, jak ta przedstawiająca myśliwych pozujących z martwym, ale ciągle stojącym na własnych nogach jelonkiem; jak podobizna lekarza w kitlu, który sportretowany został obok kościotrupa; jak zdjęcie krzepkich gimnastyków tworzących „żywy obraz” ze swoich ciał lub wreszcie różnego typu portrety sprzed blisko stu lat. Wszystkim im towarzyszą w Fotoplastikonie minieseje, do których czarno-białe ujęcie jest często jedynie punktem wyjścia.
W tym roku Dehnel wydał książkę wyrastającą z tego samego ducha – z fascynacji kuriozum. Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu jest zbiorem felietonów, które pisarz wcześniej systematycznie publikował na internetowym portalu ksiazki.wp.pl. Teksty powstawały w różnym czasie, ale zebrane w jednym tomie bronią się, bo tworzą spójną całość. Żaden z nich nie stracił na aktualności, nawet jeśli pretekstem do podjęcia rozważań było dla autora wydarzenie, które odeszło już w niepamięć. Felietony zostały starannie uporządkowane, niczym biblioteczne tomy układane na półkach według założonego z góry, przemyślanego klucza. Księga pisania, Księga podopiecznych kopniętej muzy, Księga szpargałów, Księga starych mistrzów, Księga języków, Księga czytania, Księga dzieci i młodzieży, Księga rzeczy – tak brzmią tytuły kolejnych rozdziałów.
Rzeczywistość wirtualna jest dla autora tak samo ważna jak książki drukowane w wielkonakładowych oficynach. W jednym z felietonów Dehnel stwierdza, że internet traktuje jak tekst. Jasno widać, że w owym tekście lektury warte są nie tylko wypowiedzi uznanych autorytetów, ale też wiersze grafomanów i komentarze do przedmiotów wystawianych na Allegro. Każdy z tych odprysków może być równie inspirujący. Przykłady? Najeżony przymiotnikami wytwór anonimowego składacza rymów dokładnych okazuje się niekiedy niemal tak samo interesujący jak wieloznaczny wiersz noblisty. Inne są tylko wnioski, do których dochodzimy po lekturze. Nie zapominajmy, że podstawową cechą internetu jest interaktywność. Tekst wrzucony do sieci po pięciu minutach może mieć już 300 komentarzy, czasami w żaden sposób niezwiązanych z tematem. Słowo w internecie pączkuje, dzieli się, ulega powieleniu, bo nie ma tu ograniczających je szpalt. Anonimowość sprawia, że internauta nie boi się publikować krytycznych komentarzy, których niejednokrotnie nie miałby odwagi powiedzieć autorowi prosto w twarz. Wpisy z forum dla poetów publikujących wyłącznie w internecie są tak samo ważne jak recenzje zamieszczane w czasopismach literackich. Napędzają do działania, inspirują, a czasami zniechęcają osoby nie do końca pewne własnych umiejętności. O tym wszystkim możemy przeczytać w felietonach Dehnela, który od lat udziela się na stronie internetowej www.nieszuflada.pl, czyli w „interaktywnym serwisie poetyckim”.
Warto w tym miejscu wspomnieć świetny felieton Neteratura – część I. Najlepszą obroną jest atak na temat wierszy publikowanych w internecie. Dehnel, sam przecież poeta, podchodzi do tego zjawiska z humorem i z dystansem. A jednocześnie potrafi je ocenić w wyjątkowo trafnie. W innych felietonach autor idzie o krok dalej, przybliżając czytelnikom najjaśniejsze jego zdaniem przykłady rodzimej grafomanii internetowej. Możemy być za to wdzięczni, bo dzięki niemu mamy szansę chociaż zbliżyć się do bogatych dokonań literackich rodziny Grzeszczyków czy Tomasza Sobieraja. Ten ostatni jest m.in. autorem tomu poezji Gra, który na stronie internetowej twórcy został zaanonsowany – cytatem z najcelniejszej recenzji? – w następujących słowach: Debiut to późny, podobnie jak Whitmana, Schulza, Hrabala i wielu innych, prawdziwych i dojrzałych artystów, którzy zabrali swój suwerenny głos w literaturze dopiero wtedy, gdy mieli już coś istotnego do powiedzenia. Prezentowane w zbiorze utwory wymykają się wszelkim kwalifikacyjnym ramom, sieją intelektualny ferment nieznośny dla przeciętnego czytelnika i krytyka. Reszta jest milczeniem.
Dehnel nie ogranicza się jedynie do podania tytułów tego rodzaju wiekopomnych dzieł, ale przytacza również ich fragmenty, które opatruje następnie swym komentarzem. Czasami ironicznym, innym razem prześmiewczym, a nawet złośliwym. Pisarz pokazuje ponadto krok po kroku, jak wymienieni twórcy budują swoją legendę w przepastnej przestrzeni internetu. Dowiadujemy się, że Grzeszczykowie, choć wydają wiersze i aforyzmy w autorskim wydawnictwie, równie chętnie dzielą się swoją twórczością w sieci, co Dehnel punktuje w taki oto sposób: na stronie znajdziemy skromne słowa jednego z Grzeszczyków: „fani Leca i Sztaudyngera nie mogą wybaczyć Władysławowi A. Grzeszczykowi takiej oto fraszki: KONKURENCJA / To ci psikus jak cholera – / przez GRZESZCZYKA nie ma już dziś… / Sztaudyngera. / Lecz w tym jeszcze – większa heca, / że przez NIEGO nie ma już dziś / też i… Leca”.
Felieton na temat twórczości Tomasza Sobieraja doczekał się zresztą polemiki – na zasadzie „akcja – reakcja” Sobieraj odpowiedział Dehnelowi. Autor ciętej riposty stwierdził, że Dehnel postąpił „nie po dżentelmeńsku”, bo posłużył się zdaniami wyrwanymi z kontekstu, a do tego nie raczył nawet zapoznać się z jego „programem artystycznym” i nie uwzględnił entuzjastycznych recenzji, jakich doczekała się krytykowana twórczość (chociaż akurat te omówienia Dehnel cytował z lubością). W innym miejscu czytamy: W tak młodym wieku Jacek Dehnel ma już tyle do powiedzenia! A może to jakiś nieopanowany stachanowski zew sprawia, że Dehnel wyrabia 800 procent normy i pragnie zdobyć tytuł Wincentego Pstrowskiego polskiej literatury? Link do polemicznego tekstu znaleźć można oczywiście na stronie internetowej samego Tomasza Sobieraja.
Oto inny komentarz w tym tonie, tym razem zamieszczony przez anonimowego internautę pod felietonem Dehnela na temat twórczości rodziny Grzeszczyków: Nie naśmiewaj się z porządnych ludzi. Ich przynajmniej znałem, a o Tobie pierwszy raz słyszę. Co z tego, że przed nazwiskiem masz tytuł „poeta”, skoro i tak nikt Cię nie czyta i jesteś znany tylko w swoim światku? Zresztą widać to po liczbie komentarzy na najpopularniejszym portalu w kraju. W międzyczasie strona autorska Grzeszczyków żyła w internecie własnym życiem: ktoś pochwalił się, że dodał ją do „Ulubionych”, ktoś inny zacytował szczególnie kuriozalny w jego opinii wiersz. Ostatnio internauci ze smutkiem zauważają, że strona nie jest już aktywna.
A może Tomasz Sobieraj i jemu podobni powinni być wdzięczni Dehnelowi, bo za pięćdziesiąt, sto lat, ich nazwiska będą znane wyłącznie dlatego, że pojawiły się w felietonach zamieszczonych w omawianej książce? Najlepszym komentarzem do tej historii będzie fragment innego tekstu z tomu Młodszy księgowy: Jeśli jest prawdziwym grafomanem i zależy mu po prostu na pisaniu i publikowaniu, uspokoi się i zajmie wklejaniem kolejnych tekstów. (…) w wersji pokojowej przejdzie w formę przetrwalnikową: będzie wklejał po dwa utwory dziennie, zniechęcał komentatorów i wegetował tak długo, aż mu się to zupełnie znudzi.
Niedoceniona przez krytykę poezja to niejedyny temat, który pochłania felietonistę. Perełek do swojego zbioru osobliwości Dehnel szuka także w antykwariatach i na pchlich targach, w Polsce i za granicą. Tak powstały m.in. teksty o książce dr. Williama Martina pod wdzięcznym tytułem Racjonalne życie płciowe (wydanie z 1936 roku), o katalogu Specjalny cennik paryskich, amerykańskich i niemieckich gumowych i innych hygenicznych środków ochronnych dla mężczyzn i kobiet sklepu Juliana Drehera czy o amerykańskim wydawnictwie, z którego można się dowiedzieć, jakie były ostatnie słowa skazanych na śmierć i co zażyczyli sobie na ostatni posiłek. Czasami Dehnel chwali się zdobyczami wypatrzonymi w internecie, takimi jak album polskich zdjęć policyjnych z lat 1933-1935. Kto widział taki album na własne oczy, zrozumie, że może to być dla bibliofila mroczny przedmiot pożądania. Na przykład w Archiwum Państwowym w Lublinie jest tylko jeden tego rodzaju biały kruk – podręczny zbiór fotografii Komendy Powiatowej Policji Państwowej w Łukowie z lat 1918-1935. Znajdziemy w nim m.in. portret czterech bosych chłopców, których ustawiono od najniższego do najwyższego. Zdjęcie z 1934 r. przedstawiające kobietę w płóciennej spódnicy opatrzone zostało podpisem „złodziejka”, chociaż jego bohaterka wygląda jak gospodyni, którą właśnie oderwano od gotowania obiadu. A to tylko początek wyliczanki. Podobne cykle zdjęć sprzed lat zawsze budzą pragnienie, by stworzyć wokół nich historię, szkicując tło i wypełniając miejsca niedookreślenia. A to dla pisarza takiego jak Dehnel nie lada pokusa – wspomniany album mógłby się przyczynić do powstania niejednej opasłej powieści, a nie tylko felietonu.
Ale wróćmy do Młodszego księgowego. Dehnel z pieczołowitością cytuje fragmenty zapomnianych książek sprzed lat. Wydaje się – przynajmniej tak to wygląda z perspektywy czytelnika – że odkrywanie przeszłości sprawia mu dużą przyjemność. Felietonista zawsze stara się dodać coś od siebie – albo o autorze osobliwego tomu, albo o epoce, w której został napisany. Słowo drukowane stanowi punkt wyjścia do głębszych analiz. Zdradzone przy tej okazji informacje to na ogół ciekawostki, których nie dowiemy się na typowych lekcjach historii. Prawie każdy tekst kończy zapadająca w pamięć puenta, w najwłaściwszy sposób komentująca wcześniej przytoczone cytaty i poczynione obserwacje. Weźmy pod uwagę na przykład ostatnią frazę felietonu, który zainspirowany został wyjazdem autora na targi książki w Izraelu: W Tel Awiwie pytam tłumacza, gdzie się urodził, a on mi odpowiada (zresztą nieskazitelną polszczyzną, bez śladu naleciałości): „Urodziłem się w Uzbekistanie. Ale tam też byliśmy w Polsce, bo mówiliśmy po polsku”. Ostatnie zdanie jest jak wystrzał armatni, jak wieloznaczna metafora, jak maksymalnie skondensowana opowieść o wspólnej historii dwóch narodów. Dehnel doskonale zdawał sobie sprawę z siły tych słów, nieprzypadkowo umieścił je na końcu felietonu. Być może pojechał do Izraela właśnie po to, aby usłyszeć takie – uczynione mimochodem i może nieświadomie – mocne wyznanie. A może wybrał je z dłuższego monologu swojego bohatera? Dla czytelnika nie ma to znaczenia. Równie dobrze może pozostać jedną z nieodkrytych tajemnic warsztatu pisarza, który sobie tylko znanymi środkami tworzy dobrą literaturę.
2 comments
Czy aby na pewno chodzi o tego Tomasza Sobieraja – autora “Krawca”, o którym pisała “Twórczość” i opowiadań “Dom Nadzoru”, fotografa, który miał wystawy w prestiżowych galeriach – toruńskiej Wozowni, łódzkiej FF i na festiwalu fotografii w San Antonio w USA? Czy to ten Tomasz Sobieraj, piszący do “Exitu” o malarstwie i fotografii, do “Migotań” o literaturze, ten od “Krytyki Literackiej”? Jeśli tak, to cóż, dużo złej woli i braku wyczucia ma Dehnel. Tylko czy ludziom myślącym można wszystko wmówić?
To recenzja czy pisana na zamówienie hagiografia? Swoją drogą, biorąc pod uwagę rosnącą liczbę literatów powołujących się na błogosławieństwo Miłosza można wyciągnąć wniosek, że pod koniec życia stary i schorowany Poeta namaszczał niemal wszystkich, “jak leci”, podobno pochwalił nawet Masłowską. Jednak we wszelkich dostępnych materiałach dotyczących ostatnich lat życia Noblisty nazwiska Dehnel i Masłowska nie pojawiają się ani razu, i nie mogą, ponieważ każdy, kto czytał teksty Miłosza i rozmowy z nim wie, że za najważniejsze w twórczości uważał to, co u tej dwójki jest nieobecne: metafizyczność, kontemplacyjność, refleksyjność, dojrzałość. Umarli nie mają głosu, więc można w ich usta wkładać wszystko bezkarnie. Ale zostało to, co napisali za życia, w pełni sił, dlatego ich utrwalone poglądy pozwalają na zakwestionowanie prawdziwości wypowiedzi tych, którzy usiłują zbić na zmarłych kapitał.
Comments are closed.