Odsłona czwarta: 3D, czyli od lat czekając na przełom
Opisywany wyżej zawód był tym głębszy, że Greenaway najlepiej wypadł w, nieuniknionej w przypadku filmu nowelowego różnych autorów, konfrontacji z Jean-Luc Godardem i Edgarem Pêra przy okazji projektu 3x3D, zamówionego przez miasto Guimarães, będące w 2012 roku Europejską Stolicą Kultury. Część Walijczyka jest co prawda opowieścią o walorach edukacyjnych, przypominającą najważniejsze postaci z historii miasta, lecz zrealizowana w długim ujęciu portretującym przenikanie się teraźniejszości i przeszłości oraz zręcznie wykorzystującym efekty 3D pozostawiła apetyt na coś więcej. Nawet tego rodzaju poczucie niedosytu nie towarzyszyło noweli Godarda, próbującego wykorzystać losowość i teorię katastrof do przypomnienia mrocznych okresów dwudziestowiecznej historii Portugalii. Nakręcił w rezultacie utwór bełkotliwy i pretensjonalny, a przede wszystkim z absolutnie zbędnymi efektami 3D, które niczego nie wnosiły do całości, pełniąc rolę wyłącznie ornamentacyjną. Trzeba oddać sprawiedliwość Edgarowi Pêra, który rzeczywiście starał się eksperymentować z technologią, najlepszy efekt osiągając w ujęciach dublujących widownię kinową. Rozszerzając nieco perspektywę spojrzenia, widzieć mogliśmy wówczas widownię, której byliśmy częścią, jej filmowe przedłużenie oraz kolejny ekran, układające się w ciekawe wizualnie kontinuum spójnej realno-iluzyjnej przestrzeni. Cóż z tego, skoro inscenizacyjna inwencja Pêra służyła do zilustrowania steku banałów w rodzaju tłumaczenia odmienności kina artystycznego od głównonurtowego, różnicy pomiędzy Lumièrami a Mélièsem oraz przekonywaniu, że kino nieme rzeczywiście było nieme. Ten rozczarowujący film był o tyle interesujący, o ile po raz kolejny technologia 3D nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Kiedy ładnych kilka lat temu James Cameron, jak się zdawało, rozpoznawał dopiero pewne możliwości w Avatarze, oczekiwano, iż twórca nieco innego kalibru stworzy niebawem prawdziwe dzieło trójwymiarowej sztuki kinematograficznej. Próbował Tim Burton ze szczególnie obiecującym materiałem literackim w postaci Alicji w krainie czarów, próbował Wim Wenders, a teraz tercet Greenaway–Godard–Pêra. Za każdym razem efektem jest uczucie zawodu, zarazem drobne elementy tych dzieł nie pozwalają całkowicie pogrzebać wiary w 3D oraz nadziei, że okaże się ono czymś więcej niż marketingową zagrywką przemysłu audiowizualnego przełomu dwóch pierwszych dekad XXI stulecia.
Odsłona piąta: koniec historii?
Jednym z głównych wydarzeń festiwalu była też prezentacja 15-godzinnego filmu (podzielonego na kilka odrębnych seansów) Marka Cousinsa The Story of Film: An Odyssay – autorskiego wykładu historii X Muzy, ilustrowanego pieczołowicie dobranymi fragmentami filmów. Trudno uznać go co prawda za nowatorski i ujawniający nowe perspektywy spojrzenia wideo-esej, jak próbowano go reklamować, na pewno jest to jednak rzecz oferująca niemałą dawkę kinofilskiej przyjemności i przypominająca najważniejsze momenty w historii kina. Cousins kończy The Story of Film przeciwstawieniem reżyserów wierzących w realizm tym kreującym kino fantazji, a wybiegając w przyszłość sięga po wizerunki technologicznych utopii z Incepcji Nolana oraz Zakochanego bez pamięci Gondry’ego. Mimo festiwalowego odwrotu postmodernizmu, którego wrocławskim przykładem jest niepowodzenie Greenawaya, przez ostatnie dwa lata mogliśmy obserwować całkiem udane realizacje, przywodzące na myśl postmodernistyczne kino dwóch ostatnich dekad XX wieku, niejako w tle towarzyszące dominacji neomodernizmu w festiwalowo-krytycznym obiegu światowego kina. Wystarczy wspomnieć tu takie obrazy jak Drive Refna, Holy Motors Caraxa czy Spring Breakers Korine’a. Korci zatem postawienie tezy odmiennej niż prezentowana przez Cousinsa. Być może żyjemy w szczególnej rzeczywistości kinematograficznej, w której współegzystują wcześniejsze, kluczowe formacje estetyczne z historii X Muzy: kino atrakcji, kino klasyczne, (neo)modernizm i postmodernizm. Kinematograficzny „koniec historii” polegałby więc na żywotności wcześniejszych estetyk, zdolnych wciąż do wytwarzania nowych propozycji kinowych. Tego rodzaju wizji utopii przeciwstawić moglibyśmy obraz technologicznej rewolucji, w której kino odchodziłoby od tradycyjnej sali na rzecz umożliwionej przez technologię ingerencji w poznawczy aparat widza (i tu nie sposób odmówić Cousinsowi świetnej intuicji w doborze dwóch tytułów sugerujących futurystyczne możliwości). Ostanią, trzecią hipotezą może być wizja mniej fantastyczna. Słynna koncepcja Fukuyamy oparta była na Heglowskiej filozofii dziejów. Właściwa jej triada tezy, antytezy i syntezy pozwala na pewną umysłową grę związaną z dotychczasową historią kina. Teza (kino klasyczne) wraz z antytezą (europejski modernizm) doprowadziły do syntezy (Nowe Hollywood i postmodernizm), która zgodnie z heglowską logiką napotyka swoją antytezę (neomodernizm). To pozwalałoby mniemać, iż dla X Muzy niebawem otworzą się intrygujące horyzonty, wynikające z póki co trudnego do wyobrażenia spotkania Vincenta Vegi z wujkiem Boonmee, który potrafił przywołać swoje poprzednie wcielenia.
1 comment
Fantastyczna końcówka. Nie przekonuje mnie nieco przydługie według mnie naświetlanie filmów stanowiących klu opisywanych przez Ciebie trendów*, ale końcówka, polemika z Cousinsem, Hegel, Fukuyama, wprost genialne. Mądre, bezpretensjonalne. Chapeau bas!!! No i Vince Vega spotykający wujka Boonmee – nic dodać nic ująć :)
_____
*zresztą aż by się prosiło wspomnienie choć o ‘tegorocznym’ neobaroku, który dopełnia tej pstrej mozaiki
Comments are closed.