Filmy Pawła Pawlikowskiego przebiegle wyślizgują się z interpretacyjnych szufladek i z premedytacją zrywają ciążące na sobie etykietki. Choć prawdziwą sławę przyniosło reżyserowi dopiero Lato miłości, w jego karierze zdążyły zaistnieć także inne pory roku. Do pracy nad adaptacją książki Helen Cross Pawlikowski przystępował jako autor kilku głośnych dokumentów dla BBC, a także laureat nagrody dla najbardziej obiecującego brytyjskiego debiutanta za fabularne Ostatnie wyjście. Wbrew pozorom kariera reżysera nie stanowi jednak nieprzerwanego pasma sukcesów. Po Lecie miłości Pawlikowski, mamiony przez grafomańską Kobietę z piątej dzielnicy, zabrnął przecież w ślepy zaułek. Po tym skoku w bok Ida umożliwiła reżyserowi powrót na ścieżkę festiwalowej chwały, która rozciąga się od Mińska przez Gdynię aż po Toronto. Nawet najnowszy film Pawlikowskiego nie wzbudził jednak wśród odbiorców pełnego konsensusu. Chór komplementów pod adresem Idy zakłóciły ostatnio opinie wygłoszone przez Helenę Datner i Agnieszkę Graff. Pierwsza dostrzegła w opowieści Pawlikowskiego film o „żydowskiej, komunistycznej kurwie, której przydarzył się Holocaust, i dziewicy, zmywającej swoje niekatolickie pochodzenie w klasztorze”, a druga – „powtórkę z najgorszych antysemickich klisz oraz nieudolną próbę chrystianizowania Zagłady”. Nawet jeśli stanowisko obu autorek trudno uznać za coś więcej niż napad retorycznej wścieklizny, ich reakcja zwraca uwagę na charakteryzującą kino Pawlikowskiego niejednoznaczność.
Moskwa – Pietuszki – Londyn
Choć reżyser od 14 roku życia wychowywał się w Wielkiej Brytanii, wielokrotnie wracał myślami do biedniejszej części Europy. Jako dokumentalista umiejętnie przełamywał stereotypy narosłe w świecie „Zachodu” na temat Rosji i Bałkanów. Przy okazji demonstrował talent w wyborze wyrazistych bohaterów. Pawlikowski przebył kultową trasę z Moskwy do Pietuszek z Wienediktem Jerofiejewem, odwiedził rosyjską prowincję z kontrowersyjnym Władimirem Żyrinowskim i przejechał się petersburskim tramwajem z wnukiem Fiodora Dostojewskiego. W zrealizowanym w 1992 roku Serbian Epics reżyser wsłuchiwał się w wiersze Radovana Karadzicia, które kilkanaście miesięcy później z grafomańskiej poezji przemieniły się w upiorną rzeczywistość. Po kilku latach brytyjski twórca polskiego pochodzenia porzucił telewizję dla kina, lecz pozostał wierny podejmowanej tematyce. W debiutanckim Korespondencie opowiedział historię cynicznego dziennikarza przemierzającego moskiewskie ulice w poszukiwaniu sensacji. We wspomnianym Ostatnim wyjściu podjął natomiast wątek trudnego życia rosyjskich imigrantów we współczesnej Wielkiej Brytanii.
Wszystko to przypominało jednak podpalanie lontu pod dynamit, jakim okazało się Lato miłości. Opowieść o dwuznacznej relacji uczuciowej między młodymi dziewczynami na angielskiej prowincji przyniosła Pawlikowskiemu BAFTĘ dla najlepszego brytyjskiego filmu roku. Zachwyt nad Latem miłości wydaje się w pełni uzasadniony. Historia budzącej się do życia namiętności pozostaje jednocześnie gwałtowna i kontemplacyjna, dramatyczna i beztroska. Skąpana w wakacyjnym słońcu opowieść jest jednocześnie brytyjska jak herbatka o piątej i podatna na wpływy francuskiej Nowej Fali. W filmie Pawlikowskiego można odnaleźć zarówno wdzięk Julesa i Jima Francoisa Truffauta, jak i subtelność Opowieści moralnych Erica Rohmera. Tropy frankofilskie wybrzmiewają jeszcze silniej dzięki znakomicie wykorzystanemu przez reżysera szlagierowi La foule z repertuaru Edith Piaf.
Trzy kolory: bezbarwny
Nie powinno dziwić, że z następnym filmem obieżyświat Pawlikowski przeniósł się do Paryża. Między Latem miłości a Kobietą z piątej dzielnicy upłynęło jednak siedem długich lat, naznaczonych osobistą tragedią reżysera. W postaci dotkniętego kryzysem twórczym pisarza, który błąka się po francuskiej stolicy, z pewnością można dopatrzyć się rysów samego Pawlikowskiego. Zastosowana przez Federico Felliniego w Osiem i pół maksyma: „Jeśli nie masz nic do powiedzenia, zawsze możesz opowiedzieć o tym, dlaczego nie masz nic do powiedzenia” tym razem nie znalazła zastosowania. Adaptacja czytadła nabazgranego przez Douglasa Kennedy’ego irytuje nagromadzeniem klisz dotyczących zarówno konwencji kryminału, jak i ekranowego wizerunku Paryża. W życiu głównego bohatera pojawiają się skrajnie różniące się od siebie kobiety: zimna femme fatale i naiwniaczka o głębokim dekolcie i złotym sercu. Mimo aktorskich starań Joanny Kulig szczególnie groteskowo wypada druga z tych postaci. Polska kelnerka w Paryżu tęskni za Tomaszowem z piosenki Ewy Demarczyk, a zamiast „Życia na gorąco” czytuje w wolnych chwilach wiersze Norwida.
Stolica Francji próbuje w Kobiecie… uchodzić za miejsce odpychające i niebezpieczne, lecz w rzeczywistości ugina się pod ciężarem mitu o metropolii dla zakochanych w sobie i świecie pięknoduchów. Na domiar złego w filmie Pawlikowskiego razi również nachalna metafizyka zaczerpnięta rodem z późnych filmów Krzysztofa Kieślowskiego. Niestety, Kobieta… to nic innego jak „Trzy kolory: bezbarwny”.
Między Pokłosiem a Viridianą
Ida pozwoliła jednak reżyserowi w pełni zrehabilitować się za poniesioną porażkę. Pierwszy film Pawlikowskiego zrealizowany w Polsce od razu bierze na warsztat jeden z najtrudniejszych tematów naszej historii. Ida rozcieńcza jednak tragizm ironią, zaburza stereotypy, a oczywistość zastępuje niedopowiedzeniem. W filmie Pawlikowskiego reżimowa prokurator nie jest krwawą jędzą, lecz stylową dekadentką, a kandydatka na zakonnicę z upodobaniem szarga swą świętość i otwiera się na świeckie przyjemności. Osadzony na początku lat 60. film Pawlikowskiego nie upaja się socjalistyczną siermięgą, a zamiast tego przedstawia PRL w stylu glamour. Bohaterowie Idy mogą pozwolić sobie na inteligentne rozmowy i spędzanie wieczorów przy muzyce Johna Coltrane’a. Nic dziwnego, że niektóre kadry z filmu Pawlikowskiego wyglądają jak żywcem wyjęte z doskonałych Niewinnych czarodziejów Wajdy.
Oczywiście Ida nie próbuje wymykać się z historyczno-politycznego kontekstu. Elegancja bohaterek podszyta jest traumą, a ich pogmatwane życiorysy pozostają naznaczone przez stalinowski terror i ujawniony w czasie II wojny światowej polski antysemityzm. To, co Władysław Pasikowski w Pokłosiu próbował jednak wyrąbać na ekranie siekierą, Pawlikowski zaznacza jedynie subtelnym gestem.
Relacja między młodą kandydatką na zakonnicę a jej zgorzkniałą ciotką ma w sobie zmysłowość, która odsyła nas nie tylko do Lata miłości, ale też pamiętnej Viridany. W filmie Pawlikowskiego – tak jak w arcydziele Buñuela – zaznacza się motyw erotycznego kuszenia potencjalnej świętej. Autor Ostatniego wyjścia rozwiązuje jednak dylematy bohaterki inaczej niż hiszpański mistrz. Po zakosztowaniu przyjemności życia tytułowa bohaterka Idy na nowo zwraca się w stronę sacrum. Wbrew części radykalnie lewicowych interpretacji trudno jednak uznać ten gest za oznakę triumfu katolickich wartości. Ida wraca do klasztoru raczej po to, by zaakcentować swoją bezradność wobec przeszłości i brak przystosowania do skomplikowanego „tu i teraz”.
Po wielkim sukcesie Idy Pawlikowski znalazł się w fascynującym momencie kariery. Pełna wzlotów, ale naznaczona również upadkami twórcza biografia reżysera generuje teraz właściwie same znaki zapytania. Trudno zgadnąć, gdzie autor Lata miłości nakręci następny film i jaką podejmie tematykę. Nieprzewidywalność reżysera tylko pogłębi atmosferę oczekiwania. Pod warunkiem, że Pawlikowski będzie trzymać się z dala od piątej dzielnicy.