Podobno Iwaszkiewicz po spotkaniu z sekretarzem Komitetu Noblowskiego miał poinformować wspierających go kolegów z ZLP, że w 1968 roku bardzo serio będzie rozważana kandydatura Gombrowicza lub Herberta. Czy przygnębienie, jakie odczuwał, nie było wynikiem rozczarowania decyzjami Komitetu Nagrody Nobla?
Nie, zdecydowanie nie, miał duży dystans do spraw związanych z nagrodami literackimi. W 1966 otrzymał Nagrodę Fundacji im. Alfreda Jurzykowskiego, w następnym roku Międzynarodową Nagrodę Wydawców – Prix Formentor. Jeśli chciał dostać Nagrodę Nobla, to także po to, by rozwścieczyć swoich wrogów. Miał ją dostać w 1969 roku, mówili mi o tym później członkowie Akademii Szwedzkiej w Sztokholmie, i pewnie by dostał, gdyby wcześniej nie umarł. Na jego miejsce wszedł wtedy Samuel Beckett.
W ostatnim wywiadzie, jakiego udzielił Witold Gombrowicz, pytany o przyszłość odpowiedział: grób.
Tak, wiedział, że jest chory i żeby oswoić śmierć, mówił o niej w sposób ironiczny. Kiedy przechodziliśmy obok cmentarza w Vence, żartował: to moja przyszła siedziba. Nie bał się śmierci, bał się cierpienia przed śmiercią.
W jednej z rozmów wspomniała pani, że w Europie stereotyp emigranta kojarzony jest z Polakami. Chciałbym przypomnieć żartobliwe stwierdzenie ks. Tischnera: Polak to wariat, a wariat, to jest lepszy gość…
Wariat to człowiek, który staje poza społeczeństwem. Nie wiem, czy jest rzeczą pożądaną traktowanie szaleństwa jako zalety. Oczywiście, Gombrowicz nie był zupełnie normalny, ale nie znam artysty, o którym można to powiedzieć. Artysta przez całe życie próbuje zrozumieć to, co z definicji zrozumiałe nie jest, więc nie może być całkowicie normalny. Musi być niezwykły, inny niż wszyscy.
Mówiono, że Gombrowicz był ironiczny, zarozumiały, jednym słowem okropny w życiu codziennym. Jak potrafiła pani z nim wytrzymać?
Dla mnie był osobą łatwą we współżyciu, owszem, był ironiczny, ale to nie ja byłam ofiarą jego ataków. Miał poczucie humoru, był bardzo dziecinny, był poetą życia, świetnie można było się z nim bawić, każda mała rzecz nabierała znaczenia, to było życie zmitologizowane.
To znaczy, że nie miała pani ochoty uciec od niego, kiedy stawał się kapryśny?
Nie był kapryśny. Owszem, jako artysta w trakcie procesu tworzenia, kiedy pisał, sprawiał kłopoty, ale nie był trudny. Był na to zbyt dobrze wychowany, był w każdym calu Europejczykiem. Nie udawał gwiazdy, miał szacunek dla osób, które były mu bliskie. Zawsze był to rodzaj dialogu. Nie chciał, by powstało wrażenie, że coś narzuca. Miał taki sposób mówienia, że bardziej proponował niż nakazywał, nawet wtedy, kiedy chciał coś narzucić. Ale jak każdy miał swoje sposobiki, sposoby i sztuczki.
Jak znajomi Gombrowicza zareagowali na wasz związek?
Moi znajomi z Quebecu w Kanadzie uwielbiali Gombrowicza jako pisarza. Intelektualiści kanadyjscy bardzo go cenili, czasami przybywali do Vence, gdzie mieszkaliśmy od 1964 roku, by się z nim spotkać. Pamiętam, kiedyś przyjechał mój znajomy z Montrealu, wielki poeta, Gaston Miron z Dziennikiem Witolda pełnym podkreśleń, żeby prosić o wyjaśnienia. Witold mówił, że pisarze z Kanady przypominali mu polskich pisarzy okresu międzywojennego. Józef Jarema, Kazimierz Głaz… [malarze, z którymi Gombrowicz utrzymywał kontakty podczas pobytu we Francji – przyp. W.P.] – znałam wszystkich jego znajomych z Polski. Nawet jeśli mieli jakieś zastrzeżenia, to się z nimi kryli, w stosunku do mnie byli bardzo serdeczni.
Często wspomina pani w wywiadach rytuał związany z obrazem Jaremy, wiszącym w korytarzu państwa domu…
Oczywiście, to może wydawać się niezrozumiałe, ale przed snem Witold podchodził do obrazu i tam, przyjmując dziwne pozy, recytował fragmenty wierszy Mickiewicza. Najczęściej, jak twierdził Kazimierz Głaz, bardzo znany w Polsce fragment z Konrada Wallenroda: Skąd Litwini wracali? – Z nocnej wracali wycieczki… Nawet potrafił deklamować Puszkina w języku rosyjskim. Obraz był wielki, z reliefami z drewna. Nie byliśmy jego właścicielami. Witold nalegał na znajomych malarzy, by pożyczali mu obrazy, ponieważ chce zrozumieć należycie współczesne malarstwo. Ale tak naprawdę był to sposób na umeblowanie domu. Po jakimś czasie oddawaliśmy obrazy właścicielom.
Co było wtedy pani największym marzeniem?
Najbardziej chciałam, żeby dłużej żył.
O Witoldzie Gombrowiczu krąży wiele legend. Która spośród nich jest najbardziej fantastyczna, w żaden sposób nie pokrywa się z prawdą?
Byłam zawsze niezmiernie zadziwiona, kiedy dowiadywałam się o tych legendach. Nie wiedziałam chociażby, że miał na wyłączność stolik w kawiarni i kierował grupą literatów i filozofów, którzy nazwali się „Uczniami Sokratesa”. Mówiono, że zamawiał powóz albo taksówkę i zapraszał młode dziewczyny, by obwozić je po śmietnikach. Pytanie, czy jest to prawda? Znając Gombrowicza, mogę myśleć, że jest w tym jakaś część prawdy. Był wspaniałym nauczycielem, wysławiał się w sposób bardzo jasny, umiał dostosować poziom rozmowy do słuchaczy i miał zacięcie pedagogiczne. Zatem, jak już przestał pracować w Banco Polaco[Bank PKO S.A. w Argentynie – przyp. W.P.] organizował takie wykłady dla pań, za które honorarium stanowiły kwoty zbierane do jego kapelusza. Apelował, kiedy kapelusz krążył po sali: nie bądźcie skąpe, ponieważ czynię piękniejszym wasz mózg. Tylko dla mnie takie prywatne, specjalne wykłady prowadził po francusku.
Podobno duża część sytuacji opisanych w Dzienniku została przez Witolda Gombrowicza zmyślona. Czy to jedna z tych legend? Czy to może taka „gęba”, którą przyprawił czytelnikom traktującym ze śmiertelną powagą wszystko, co tam zapisał?
Nie, uważam, że trzeba to traktować inaczej. Na przykład napisał o spotkaniu z Günterem Grassem, zaznaczając, że był ubrany w fioletowy garnitur. Kiedy pisząc książkę o Witoldzie, poszłam zrobić z nim wywiad, zwrócił mi uwagę, że nigdy nie miał fioletowego garnituru. Ale wtedy też powiedział, że sposób, w jaki został przedstawiony w Dzienniku, jest bardzo prawdziwy. Jest to dziennik artysty, dzieło literackie, a nie dziennik prawdy codziennej. Czytając Dziennik podczas pracy nad własną książką, stwierdziłam, że Witold jest w nim bardzo uczciwy. Owszem, pojawiają się detale bądź historie wymyślone dla celów literackich jako takich, ale jest w nim bardzo uczciwy wobec siebie samego.
1 comment
Bardzo ciekawy wywiad z pania Rita Gombrowicz.Pisarz
przezyl duzo w ojczyznie i na wygnaniu.Pewnie dlatego
tworzyl i to dobre rzeczy.Pani Rita jest dobrym Ambasadoren
dzieki Niej dowiedziec sie mozna o wielu sprawach zwiazanych
z zyciem prywatnym Autora.
Dzieki za takie artykuly i prosze o jeszcze.
Pozdrawiam cieplo Autora wywiadu.
Comments are closed.