Jej fascynacja Beatem trwała jeszcze przez jakiś czas. Dowody znalazłem choćby w wierszu Olśnienie, napisanym przez panią Laurę pod koniec lat pięćdziesiątych dla Allena Ginsberga i Boba Kaufmana – wspominającym czasy, gdy Ginsberg zamieszkiwał na 1010 Montgomery w San Francisco (w 1955 roku), gdzie napisał większą część poematu Skowyt. Autorka wiersza pisze o swoim urzeczeniu ruchem bitników, po wizytach w mieszkaniu Ginsberga:
To przyszło jak światło wprost ze ścian,
Jak słoneczny dzień, jak kara Boża.
Jak zmierzch, gdy światło schodzi z drogi (…)
Jak wiem z innych wspomnień, szczupła blondynka o okrągłej słowiańskiej twarzy wzbudzała powszechną sympatię i przyjaźń, przyciągała ludzi. Inna poetka beatu, Ruth Weiss, poświęciła jej wiersz wydrukowany we własnym zbiorze Gallery of Women (Adler Press, 1959). Jest to rodzaj haiku, zatytułowanego Laura, a ujmuje syntetycznie wrażliwość bohaterki utworu i rolę uczuć w rozwoju osobistych doświadczeń:
naznaczone smoczym ogniem
jej ręce czerpią ziemię
by schłodzić jej skronie błotem
W latach sześćdziesiątych następował stopniowy zwrot w twórczości Laury Ulewicz, związany z okresem dalszego jej dojrzewania poetyckiego. Nawiązała ona wciąż szerokie kontakty z poetami pokolenia beatu. Jednym z nich, choć trzymającym się z dala od apologetów Ginsberga i Kerouaca, był Jack Gilbert, z którym Ulewicz była przez wiele lat romantycznie związana. Gilbert zadedykował jej swój pierwszy tomik Views of Jeopardy (1962), który zdobył prestiżową nagrodę Yale Younger Poets. Umieścił w nim Wiersz dla Laury. Przywołane w tym utworze drzewa miłości… są odpowiedzią na Kochanka drzew… Ulewicz, w wierszu pod tym tytułem czytanym w Six Gallery, gdzie występował także Gilbert:
Dla kochanków drzew,
drzew jest wiele;
dla oliwki jest tylko oliwka.
*
Wkrótce nadchodzi przełomowy moment w życiu Laury Ulewicz. Wyjeżdża do Anglii, gdzie nawiązuje kontakt ze środowiskiem brytyjskich poetów dziś szeroko znanych pod nazwą „The Group”. Ich liderem był w owym czasie poeta i krytyk sztuki Edward Lucie-Smith. Miałem szczęście spotkać go kilka lat temu, uczestnicząc w jego wykładzie na temat historii sztuki w Naples, na Florydzie. Rozpromienił się, gdy po wykładzie go zapytałem o panią Laurę. Wspominał jej niezwykłą energię, dociekliwość i spostrzegawczość, gdy dyskutowała o poezji na spotkaniach „Grupy” odbywających się u niego w domu; owocowało to – jak się wyraził – „głębszym rozumieniem tekstów”.
I właśnie w Anglii Laura Ulewicz otrzymuje w 1964 roku bardzo wartościową nagrodę Guinness Poetry Prize – wartościową zarówno ze względów prestiżowych, jak i materialnych; głównie za sprawą Lucie-Smitha, który przewodniczył jury. Pisząc o znaczeniu tej nagrody, wystarczy powiedzieć, że poprzednimi jej laureatami byli Ted Hughes (1958), Robert Lowell (1959) i Sylvia Plath (1961). Bezpośrednim rezultatem tego sukcesu był także tomik laureatki Inheritance (Dziedzictwo), wydany przez Turret Books w roku 1967.
(Dygresja: Turret Books samo w sobie jest zadziwiającym fenomenem kulturowym, o czym pewnie nigdy bym nie wiedział, gdyby nie wizyta w grudniu 2007 roku w Londynie i odwiedziny u Mariusa Kociejowskiego, angielskiego poety polskiego pochodzenia. Pijąc wódkę Belvedere, pod półkami wypełnionymi pierwszymi wydaniami Josepha Conrada, z takim rarytasem jak Szaleństwo Almayera z 1895 roku, oglądam arkusz Kociejowskiego Woman Running, wydany przez Turret Books w 1991 roku, wkrótce po otrzymaniu przez niego nagrody Cheltenham Prize – to kontynuacja nagród Guinness, na Festiwalu Literatury w Cheltenham. Uzyskuję cały wykład gospodarza o tej skromnej, ale szacownej oficynie wydawniczej, stworzonej w latach sześćdziesiątych przez Bernarda Stone i reaktywowanej pod koniec lat osiemdziesiątych przy pomocy niebywałego kolekcjonera Raymonda Danowskiego).
Wracając do Inheritance – ta cieniutka, 18-stronicowa książeczka Laury Ulewicz jest prawdziwym rarytasem. W paru zaledwie wierszach zawiera wątki, które można uznać za esencję osobowości autorki i które są świadectwem dokonującej się w tym czasie nagłej przemiany jej twórczości. Bitników wymienia ona tu tylko raz – i to w kontekście własnego nieustannego zmagania się ze swą kobiecą tożsamością, jako zawiedziona i „zwiedziona”. W pierwszej linii drugiej części wiersza Koszmary tak pyta: Kto wessał nas w kobiecość?, po czym oddaje chwałę Joannie d’Arc, George Sand i Simone de Beauvoir, a pogrąża całą Beat Generation, tak pisząc: „Chór bitników zwykł śpiewać / „Bądź prawdziwą kobietą”, / gdy grzebali niemowlęta w wazonach / Kwiatów”.