Tak dochodzi do kompletnego załamania. Nie odzyskamy już języka. Co więcej, język stał się przeszkodą, więc podlega zniszczeniu, jak w wierszu Trzecie pokolenie:
Widziałam matkę w ciszy nad książką.
By ją złamać, ojciec podarł kartki
Jakby ona mogła odkryć w tekście
Że on nie mógł odkryć życia w życiu.
Jeżeli ojciec i matka poddają się, to co zostaje? Niewiele – ale na szczęście odnajdują się ci, których korzenie nadal tkwią w starym kraju: dziadkowie. Babka, którą Stuart Dybek nazywał Busią („Arcana” nr 57/ 2004), Dziadek, wracający z kopalni, o którym pisze Phil Boiarski, ponownie babka, którą porywa Baba Jaga, w wierszu Lindy Nemec Foster („Nowa Okolica Poetów”, nr 18–19/2005), ratują nas przed całkowitą anihilacją. U Laury Ulewicz jest to Babuś, ta sama co w wierszu Elegia dla pijanej babki, ale tym razem obarczona specjalną misją. Oto początek wiersza Dziedzictwo: Pensylwania:
Zofia poruszająca się wśród astrów, nie będąc astrem.
Zręcznie, w cieniu śliwy, obcinała
Główki kurczakom, ściskając mnie między jednym a drugim
„Zosiu, Babush, ja nie chcę iść do domu!” –
Młodsza niż wina, powiedziałam, że później.
„Nie, Mala, pójdziesz spać.” – Zofia, jak mit,
Wiedziała wszystko, umiała zrobić ogórki konserwowe,
Pierogi, ciastka – owieczki na Wielkanoc. Dorastałam
Przy Zofii, ze złotym zębem, czuć od niej było whisky.
Zupełnie niepostrzeżenie pojawia się tu słowo „mit”. Tak jak stwierdza autorka, to Babuś jest tym mitem, który jest tak nośny, że potrafił utrzymać i zachować wszystko, co wiadomo o starym kraju. To właśnie klucz do twórczości wszystkich poetów amerykańskich polskiego pochodzenia. Utrata języka jest nieunikniona. Język, jaki znaliśmy kiedyś, jako wyznacznik ciągłości narodowej, to już tylko wspomnienie, ale mimo to coś oprócz języka ciągle w nas tkwi. Brak języka, brak mowy, nad czym nikt poza poetami specjalnie nie ubolewa, bo przestaje być potrzebna – jak pisze Laura Ulewicz w cytowanym wierszu – ale w obiegu zostają pojęcia, a w nich utrwalone zostają obyczaje, które trudno całkowicie wymazać z pamięci.
Gdy obyczaje pozostają, pozostaje system wartości, i z tego wyłania się mit, mit zapełniony przez duchy i dusze przodków. Jako twór nadrealistyczny przekształcają się one w magię i prowadzą do zjawiska, tworzącego jako całość substancję, którą nazwałem kiedyś prowokacyjnie polonizmem magicznym (Magical Polonism: Souls and Spirits of the Ancestors, „Polish American Studies”, nr 2/2007). Polega ono na stopniowym i niezauważalnym przekształceniu rzeczywistości literackiej za pomocą narracji i przeniesieniu postaci i czytelnika w świat mitu i magii, a może nawet – zjaw i widziadeł.
Jest to fakt niezaprzeczalny, niemniej jednak otwarta pozostaje kwestia, co on naprawdę oznacza i jak odzwierciedla się go w poezji? Najwybitniejszy przedstawiciel literatury polskich Amerykanów, Stuart Dybek, tak ujmuje ten stan, w jednym z wywiadów („Arkana”, nr 57/2004), odpowiadając na pytanie o użycie przerzutni, tj. przejścia od rzeczywistości prawdziwej do magicznej: „Ta synteza, która wiąże przekraczane granice, poczucie paraleli między rzeczywistym i wyobrażonym, pamięcią i snem, ustawicznymi przesunięciami w czasie i przestrzeni, leży u podłoża mego pisarstwa. (…) W wielu moich opowiadaniach i wierszach narracja dotyczy odkrywania alternatywnych, czasem tajemnych, światów, które czają się na przeciwnym końcu czegoś, co można nazwać pospolitą rzeczywistością”.
Myślę, że to specjalna wrażliwość poetycka Laury Ulewicz pozwoliła jej oddać kwintesencję polonizmu magicznego w takim oto fragmencie wiersza: Elegia dla pijanej babki:
Z tej kolejki przesuwającej się rok po roku
Od Warszawy, przez Wiedeń, do Nowego Jorku,
Z nagromadzenia gotujących się oparów
Unosi się para
Unosi się
Aż uchwycona w rogu pożółkłego sufitu
Przybiera kształt.
Między gołą żarówką a oknem
Rozciąga swoje skrzydła
Jakby lekko wzlatując.
A więc to prawda, że orzeł fruwa i spocznie
Ale po ostatniej kropli krwi.
Czasami trudno dociec, dokąd prowadzi nas ten orzeł, czy jest to przejście od rzeczywistości do magii, czy powrót do rzeczywistości, która okazuje się mitem. To samo odczucie towarzyszy czytaniu Prologu z Inheritance i może spowodować ciarki na plecach:
Kiedyś ciała były porzucane – bez pochówku,
Nie jak – Władka pod Nantucket, stare,
Ale na pokrytych śniegiem północnych stepach, spałowanych
I porąbanych młodych umieszczali poza hordą
W takiej roślinności, jaka tam była – może w łopianie
lub głogu. Po prostu, ich śmierci nie rejestrowało się w ogóle.
Nikt nie próbował zabierać rozrzuconych ciał do domu.
W pewnym momencie idea uwalnia się od autorki i zaczyna żyć własnym życiem, a pani Ulewicz odsuwa się w stronę natury i oddaje się uprawie warzyw, coraz rzadziej spoglądając w stronę poezji. I tu nasuwa się refleksja, łącząca w całość trzy główne wątki w twórczości poetki. Po nieudanych związkach miłosnych i ogólnej frustracji autorki związanej z płcią przeciwną przyszła kolej na bitników, od których odsunęła się dość wcześnie; a więc aż do porażki z utrzymaniem polskości – całe pasmo niepowodzeń. Wszystkie trzy wątki schodzą się jak kolejne motywy klęski.
Nie uświadamiałem sobie tego do czasu, aż przeczytałem w Koszmarach, cz. III – wydrukowanych w tomiku Inheritance – pytanie, które narratorka zadaje przechodniowi: Czy wolałbyś bić czy być bitym? Wtedy zrozumiałem, że miał rację mój kolega z Czech, który kiedyś, widząc mnie pochylonego z piórem nad kartką papieru, zapytał, co tłumaczę na polski? Gdy odpowiedziałem, że tłumaczę poezję Beat Generation, natychmiast wykrzyknął: Ach! Zbitá generace!