Jakiś czas temu zaczął interesować mnie przedmiot istniejący niepostrzegalnie. Właściwie nie przedmiot, a obraz tego przedmiotu. Obraz, który przez swoją alogiczną konstrukcję wewnętrzną, polegającą na mojej ingerencji w zastaną strukturę obrazową, tworzył coś, co nie było w stanie odesłać do przedmiotu w jakikolwiek sposób wyobrażalnego. Ów wirtualny przedmiot był nie do pojęcia ze względu na jego wizualne ukonstytuowanie. W jego wypadku reprezentacja była zwodnicza. Otóż reprezentować nie oznaczało tu prezentować siebie, reprezentując coś innego; znaczyło jedynie własną, odrębną i niezależną obecność. Autoteliczność przedstawienia szczególnie intrygowała mnie wtedy, kiedy serie wykreowanych sztucznie fotografii zestawiane były bezpośrednio z konkretnym przedmiotem lub wnętrzem, gdzie powstały. Miało to miejsce m.in. w toruńskiej Galerii „Wozownia”. Coś było na czymś, ale jednocześnie to coś tego czegoś nie przedstawiało mimetycznie. Słupy dzielące na równe pola całe wnętrze, fotografowane systematycznie od góry do dołu, i to z każdej strony, stały się stelażem dla pionowych pasów ciągów zdjęć. Zdjęcia te pokazywały podzielone na odcinki słupy – miejsce, na którym zostały wyeksponowane. Były konkretnym wizerunkiem realnego stanu rzeczy, ale jednocześnie czymś całkowicie od niego odrębnym. To samo przez to samo ukazało przepaść, jaka między nimi faktycznie istniała.
W Umyśle na nowo odkrytym John R. Searle napisał: „założenie, że nasze mózgi mogą pojąć wszystko, co istnieje, jest najzupełniej bezzasadne. Z punktu widzenia metodologii musimy, rzecz jasna, postępować tak, jak gdybyśmy mogli zrozumieć wszystko; nie można bowiem w żaden sposób ustalić, czego nie jesteśmy w stanie pojąć: aby wiedzieć, gdzie leży granica wiedzy, musielibyśmy znać obie strony tej granicy. Potencjalna wszechwiedza jest zatem dopuszczalnym narzędziem heurystycznym, ale łudzilibyśmy się sądząc, że taki jest faktyczny stan rzeczy”.
Wobec tego w jakim stopniu jesteśmy w stanie dociec istoty naszego widzenia?
W tworzeniu subiektywnej wizji świata, a właściwie cząstkowych obrazów różnych jego aspektów i przejawów, razem składających się na osobnicze wyobrażenie indywidualnie budowanej całości, trudną do przecenienia rolę odgrywają modele wzrokowe, które sami powołujemy do istnienia. Problem jednak w tym, że wprawdzie model respektuje różnicę między widzianym a widzeniem, czyli pomiędzy przedmiotem poddanym obserwacji a samym aktem jego obserwowania, to przecież, zważywszy na subiektywność procesu, rozdzielenie percepcji i przedmiotu percypowanego wydaje się niemożliwe. Dlatego, że – cytując Searle’a – „każdy introspekcyjny wgląd w mój stan świadomy jest owym stanem świadomym”. Co oznacza, że obserwowanym przedmiotem jest sama obserwacja, że zatem jedynie obrazowanie stanowi zawartość naszego doświadczenia.
Jeżeli zgodzić się z takim stwierdzeniem, pojawia się kolejny dylemat. Jakie relacje zachodzą pomiędzy dostrzeżonym przedmiotem, jego utrwalonym na błonie światłoczułej widzeniem a percepcją rozbieżności, które między nimi niewątpliwie istnieją? Czy fotografia wspomaga rozumienie przedmiotu, czy też to przedmiot daje legitymację sensu zrobionej mu fotografii? Co co dopowiada i co czemu daje się pojąć?
Tworzy się dziwna figura, w której wszystko wydaje się być różnicą nie mającą stabilnego oparcia; żadnej trwałości. Wygląda na to, że obraz i to, co obrazowane, zamieniają się rolami. Stałych miejsc nie ma, jedynie ich przemijające ślady. Łączność między widokami została przerwana. Rekonstrukcje przedstawień rwą się i unoszą w nieobecność. Do zrobienia jest jeszcze reprodukcja. Ale ta wyjaławia model, użyczający jej przecież swojego wizerunku, z zawartego w nim sensu. Do powtórnego pokazania zostaje powierzchnia. Płaska i zredukowana optycznie. Oczywiście może ona generować powierzchnię następną. A ta – jeszcze jedną, aż do zupełnego zaniku na kolejnym obrazie wyjściowej struktury. Tak oto mechanizm generowania prowadzi ku nierozumieniu. Pozostaje zawierzyć transcendencji obrazu. Ta jednak przejawia się w immanencji. Zapętlona figura zamyka możliwe wyjścia. Introspekcja skutecznie blokuje retrospekcję. Powrotu do rozumienia nie ma. Pozostaje już tylko widzenie. Czyste. Nie obciążone znaczeniem. Samo-w-sobie i samo-dla-siebie.
2 comments
Cieszę się, że znalazłem ten artykuł…
Ostatni raz czytałem i oglądałem Pana prace w latach siedemdziesiątych – dla nastolatka były wówczas Pana twórczość i komentarz intygujące i inspirujące. Wydawało mi się wtedy, że zrozumiał Pan wszystko. Oczywiście ja prawie nic z tego nie rozumiałem.
Dzisiaj – po 40 latach – ucieszyło mnie Pana “zagubienie w rozumieniu” obrazu. To nie jest, broń Boże, “Schadenfreude”. Raczej dowód na to, że konsekwentnie i autentycznie poszukiwał Pan sensu obrazu. Ja też przeszedłem ciekawą drogę i mogę powiedzieć, że rozumiem Pana “nierozumienie”.
Jest taki psycholog amerykański, który ostatnio wprowadził pojęcie “wiedza osobista”. Jest to bardzo ważna konstatacja w czasach “personalizacji (rozdrobnienia) kultury”. Równie ważne wydaje mi sie to, co Pan odkrył: “osobista niewiedza obrazu”, która jest możliwą mądrością.
Pozdrawiam!
To jednak warto „wierzyć” filozofom – no ile trzeba przeżyć żeby dojść do wniosku że ciągle mamy do czynienia tylko z symbolicznymi osobistymi przedstawieniami – jak widać trzeba wiele czasu. Ale dobrze że jest to w ogóle możliwe. Fotografia nie jest sztuką jest opisywaniem jak nauka.
Rozumienie to domena sztuki i filozofii. Rozumienie do niczego nie służy tak jak sztuka i filozofia.
Comments are closed.