Podszczypując Freuda
„Przyjemność to nie to samo co satysfakcja” (s. 61). Z takim aforystycznym przytupem Williams wprowadza do swej publikacji dwie Freudowskie kategorie, dwa modele przyjemności seksualnej. Zwodnicze jest bowiem myślenie, że każde napięcie erotyczne, każda stymulacja seksualna szuka swojego ujścia i rozładowania. Doskonale ten paradoks oddaje różnica między swędzeniem, które domaga się drapania, a swędzeniem, któremu nie trzeba niczego więcej poza nim samym, jego nasilonym trwaniem. Te kategorie nie przekładają się w prosty, domyślny sposób na określone akty seksualne. I tak „swędzący” pocałunek czasem może się okazać „drapiący” i niekoniecznie musi prowadzić do „zadrapania” penetracją z finalnym wytryskiem. Williams wskazuje, że film przełomowy w reprezentacji seksu na ekranie, czyli Imperium zmysłów (1976, N. Ōshima), bardziej „swędzi” niż „drapie”, mimo nasycenia dużą liczbą scen z seksem genitalnym.
Kolejne powłóczyste spojrzenie w stronę austriackiego ojca psychoanalizy zostaje rzucone już poprzez samą konstrukcję narracji historycznej. Amerykańska badaczka personifikuje rodzime społeczeństwo i pisze o jego dojrzewaniu seksualnym (jak i samego kina) zgodnie z logiką Freudowskiej psychoanalizy. Zaczyna więc od etapu dziecięcej oralności (pocałunki zastępujące seks), przechodzi przez różne młodzieńcze frustracje i perwersje, a kończy na fazie genitalnej. W pewnym stopniu jednak Williams wyłamuje się z linearnej opowieści i nie zrównuje puenty tej narracji z seksem genitalnym samym w sobie, ale zaskakuje różnorodnością jego przedstawień, która odpowiadałaby różnorodności ludzkich doświadczeń. To swoista demokratyzacja namiętności i pożądania.
Romansując z Lacanem
Mimo że Williams zaledwie dwukrotnie powołuje się na Jacques’a Lacana (s. 206 i 233), to i tak ma się poczucie, że intensywnie romansuje z jego myślą, a zwłaszcza z jego najgłośniejszym bon motem: „Stosunek seksualny nie istnieje”, który brany zbyt dosłownie – brany jest zawsze na gorąco, w oparach niezgody i oburzenia. Nie ulegając w tym miejscu chęci rekonstrukcji Lacanowskich „wzorów upłciowienia”, przywołam tylko dość symptomatyczny i pobieżnie, acz treściwie rozjaśniający komentarz Slavoja Žižka, czyli najwierniejszego i najbardziej czułego czytelnika francuskiego filozofa:
„Teza Lacana, mówiąca, że »stosunek seksualny nie istnieje«, oznacza dokładnie tyle, że struktura »rzeczywistego« aktu seksualnego (aktu z partnerem z krwi i kości) jest ze swej natury fantazmatyczna – »rzeczywiste« ciało innego służy tylko jako oparcie dla naszych fantazmatycznych projekcji. Innymi słowy »wirtualny seks«, w którym rękawica symuluje pobudzenia tego, co widzimy na ekranie itp., nie jest potworną deformacją rzeczywistego seksu. Sprawia po prostu, że widoczna staje się stojąca za nim fantazmatyczna struktura” (Widmo ideologii, s. 324).
Cały wysiłek badawczy i osobisty Lindy Williams podjęty w jej książce zmierza właśnie do diachronicznego ujęcia tej fantazmatycznej struktury, przyłapania siebie i kina na gorących uczynkach. Powyższe konkluzje pojawiły się także w nieco uproszczonej formie w postaci badań i tez Raymonda Williamsa o instruktażowym charakterze reprezentacji seksu na ekranie (w jego przypadku tym małym, bo telewizyjnym). Co prawda Žižkowi, jak i Lacanowi nie chodzi o tę jedną konkretyzację porządku symbolicznego i fakt, że oglądając seks w kinie, na VHS-ie, DVD czy w Internecie, poniekąd się go „uczymy”, ale o coś bardziej dojmującego i jednak w swym znaczeniu radykalnego. Ich rozważania dotykające ludzkiej seksualności przechodzą w tonację rozważań o konstruktach „kobiety” i „mężczyzny”, poza spodziewaną sferą biologii, kategorią podmiotu czy gender. Dla rozjaśnienia cytat z Przewodnika Krytyki Politycznej o Žižku:
„Nasza seksualność jest (…) dziwnym połączeniem tego, co Žižek nazywa »zwierzęcym parzeniem« – biologicznego faktu kopulacji regulowanego za pomocą instynktu i naturalnych rytmów – oraz nałożonego na to impasu związanego z niemożliwością pełnej symbolizacji różnicy płciowej. (…) Inaczej mówiąc, nasza seksualność jest efektem uwikłania ciała w porządek symboliczny. Jedno nie »pasuje« do drugiego w idealny sposób. Gdyby było inaczej, porządek symboliczny w ogóle by nie zaistniał. Opiera się on bowiem na własnej niewystarczalności, niemożności dopełnienia lub idealnego dopasowania świata słów do świata rzeczy” (s. 129).
Tego typu refleksji nie uświadczymy w książce Williams i właśnie tym bardziej jej tam brakuje. Nie jest to jednak jakieś wielkie zaskoczenie, biorąc pod uwagę historyczne zacięcie badaczki znacznie wyprzedzające traktowanego po macoszemu brata teorii.