Studium szaleństwa
Księgi Jakubowe ujawniają swoje znaczenie dla myślenia o naszym dziś nie tylko w konstruowaniu genealogii. Tokarczuk przeprowadza bowiem w swojej powieści studium mechanizmu, który okazuje się zaskakująco trwały. Bada ona mianowicie, w jaki sposób powstają i funkcjonują ruchy fanatyków skupione wokół charyzmatycznych przywódców.
Nie jest pewnie specjalnie zaskakujące, że najwięcej miejsca pisarka poświęca materialnym warunkom zrywu frankistowskiego. Co rusz podkreślane są korzyści, jakie wyznawcom Franka ma przynieść chrzest: prawa obywatelskie, możliwość uzyskania szlachectwa, rozwinięcie przedsiębiorczości. Dotyczy to zresztą także różnych pośredników, takich jak tajemniczy Moliwda, który na związkach z frankistami buduje swoją karierę.
Tokarczuk nie przegapia jednak bardziej fundamentalnych związków między mesjanizmem — czy mesjanizmami — a statusem materialnym jego wyznawców. Jak powiada narrator: „Bogatym i zadowolonym nie spieszy się do Mesjasza”. Mesjanizm w tej optyce okazuje się paradoksalną ideą, która gdy odegra swoją rolę, czyli przyczyni się do poprawienia losu swoich wyznawców, powinna zaniknąć, zlikwidowawszy swoje podstawy.
Autorka Ksiąg Jakubowych nie jest jednak zwolenniczką redukcjonizmu, który wszystko sprowadzałby do stosunków materialnych. Budując skrupulatnie wizerunek Franka i tworzonej przez niego wspólnoty, Tokarczuk wskazuje wyraźnie na rolę osobistej charyzmy, aury tajemniczości i wywieranego wrażenia niewzruszonej pewności, które przekraczają nawet uwarunkowania ekonomiczne. Frank pozostaje bowiem zagadką nie tylko dla swoich wiernych wyznawców, ale również dla tych, którzy chcieliby w nim widzieć cynicznego polityka wykorzystującego naiwność biedoty.
Jeśliby jednak chcieć doszukiwać się jakiegoś podstawowego elementu tej mesjańskiej charyzmy, to okazywałby się nim szczególny rodzaj zarządzania pożądaniem. Sporo miejsca poświęca Tokarczuk rozmaitym praktykom seksualnym, które wprowadza Frank w swojej wspólnocie. Rozbijając istniejące relacje, przyznaje on sobie władzę ich dowolnego ustalania, dzięki czemu zyskuje panowanie nad pragnieniem swoich wyznawców. I nie ulega najmniejszej wątpliwości, że głównym jego przedmiotem czyni on samego siebie.
Wyrozumiałość
Rozmiary pracy materiałowej, jaką musiała wykonać Tokarczuk, i ogrom konstrukcji wyobrażeniowej, jaką przedstawia czytelnikowi, sprawia, że w Księgach Jakubowych można przepaść na dobre. I nie chodzi tu tylko o czytelnicze doznania, ale też o spójność historycznego imaginarium. Panując nad wszystkimi wątkami i postaciami, autorka znajduje się na z góry wygranej pozycji, decydując o tym, czego się dowiemy, a czego nie dostrzeżemy. Taka władza jest wpisana w samo pojęcie autora i trudno czynić z niej jakiś zarzut. Będąc jednak pochwyconym we władanie Tokarczuk, można mimo wszystko nabrać wątpliwości w stosunku do tych miejsc, które okazują się zbyt gładkie, by mogły być prawdziwe.
Przy całej dozie krytycyzmu wobec zakrzepłych form narracji historycznej, Tokarczuk zachowuje wciąż dużo — momentami zbyt dużo — wyrozumiałości. Z tego powodu jej opowieść toczy się niezwykle gładko, a żadne z wydarzeń nie wydaje się naprawdę dramatyczne, bo też żadne nie paraliżuje głosu autora. Nie jest tak, żeby Tokarczuk odwracała wzrok od mroczniejszych momentów historii. Precyzyjnie i momentami brutalnie odnotowuje cierpienia, jakich doznawali torturowani przez władze kościelne Żydzi. Nie ukrywa okrucieństw, do których posuwali się frankiści, aby osiągać swoje cele. Sprawia ona jednak, że tego rodzaju momenty wydają się nieuniknione, a więc i niezawinione.
Podobnie dzieje się z sugestiami dotyczącymi seksualnego wykorzystywania przez Franka jego wyznawczyń. Sypianie z dziewczynkami, odbieranie żon przyjaciołom czy nawet utrzymywanie pokrętnych relacji erotycznych z własną córką — pozostają na tyle drobnymi elementami narracji, że w gruncie rzeczy tracą wszelką wagę.
Można w tym dostrzec, opisywane kiedyś przez Thomasa Manna, współczucie, jakim autor musi darzyć swoje postaci. Tokarczuk zbyt dobrze rozumie swoich bohaterów, aby móc ich jednoznacznie osądzać. Nawet biskup Sołtyk, wyjątkowo próżny i okrutny, dostępuje tego narratorskiego zbawienia. Czy jednak możliwe jest oddanie sprawiedliwości tym, których głosy zostały stłumione w historii, bez oceniania tych, którzy te głosy tłumili?
Naprawianie świata
Jednym z narratorów opowieści o Jakubie Franku jest Nachman ben Lewi z Buska, później nazywający się Piotrem Jakubowskim. Nachman, najbardziej gorliwy wyznawca Franka, jest też niestrudzonym pisarzem usiłującym nadać za pomocą pisma porządek zdarzeniom, w których uczestniczy. W pewnym momencie Nachman mówi o trzech sposobach opowiadania. Pierwszy trzyma się uparcie faktów i do nich tylko się ogranicza, błądzi jednak w końcu, bo zapomina o tym, co było możliwe, a nigdy się nie urzeczywistniło. Drugi sposób skupia się na opowiadającym, traci jednak przez to w końcu związek ze światem. Trzeci sposób, najtrudniejszy do zaakceptowania, ale i jedyny, który pozwala liczyć na pisarskie powodzenie, zakłada oddanie się głosom innych, zgodę na własne podporządkowanie. Tylko w ten trzeci sposób, powiada Nachman, można pokazać, że „świat sam domaga się opowiedzenia”, i w konsekwencji przyczynić się do jego naprawy.
Sugerując, że podąża właśnie tą trzecią drogą, Olga Tokarczuk przypisuje sobie niezwykle skromną pozycję skryby, odnotowującego to wszystko, co świat — przez duchy zmarłych i głosy żyjących — ma do powiedzenia. W ten sposób pisarka zrzuca z siebie jednak odpowiedzialność za kształt tej opowieści. Tymczasem akt zarówno pisarskiej, jak politycznej odwagi, jakiego wymagało napisanie Ksiąg Jakubowych, powinien zostać wyraźnie rozpoznany. To Olga Tokarczuk opowiedziała ten świat.
3 comments
świetna recenzja!
Cieszę się, że się spodobała. Książka jest świetna.
Znakomicie zrecenzowana książka. Dziękuję:-)
Comments are closed.