Festiwale i nowe fale
Drugie hipotetyczne życzenie kinomana dotyczyło festiwali filmowych, w wielu krajach traktowanych na podobieństwo zawodów sportowych, w których udział biorą narodowe reprezentacje. Tutaj ponownie już początek roku przyniósł istotne wydarzenia. W imię… Małgorzaty Szumowskiej prezentowane było w konkursie głównym Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie (od czasów sukcesów Kieślowskiego był to dopiero trzeci polski film pokazany w konkursie głównym Berlinale) i otrzymało nagrodę środowisk LGTB, a w trakcie tej samej imprezy jury młodzieżowe uhonorowało pokazywany w jednej z sekcji festiwalu Bejbi blues Katarzyny Rosłaniec. W Sundance za zdjęcia do Nieulotnych Jacka Borcucha nagrodzono Michała Englerta. We wrześniu niespodziewanie publiczność i jury konkursu w Montrealu podbił Chce się żyć Macieja Pieprzycy (Grand Prix, Nagroda Publiczności oraz Nagroda Jury Ekumenicznego). Tym samym po raz pierwszy od roku 2005 i laurów dla Mojego Nikifora w Karlowych Warach polski film zdobył główną nagrodę na zagranicznym festiwalu z tzw. listy A, obejmującej czternaście najbardziej prestiżowych imprez. Bez wątpienia pod względem festiwalowym był to najlepszy rok polskiego kina od lat. Zarazem jednak dobitnie pokazał jak mocno fetyszyzujemy nagrody na festiwalach (jakich pamiętamy zwycięzców Cannes, Berlina i Wenecji z, dajmy na to, dziesięciu ubiegłych sezonów?) i jak złudne bywa traktowanie tych imprez na podobieństwo sportowych zawodów. Okazało się bowiem, że trzy najbardziej hołubione za granicą filmy trudno zaliczyć do ścisłej czołówki polskich filmów sezonu. Rozczarowanie po tryumfach za oceanem przyniosła zwłaszcza sentymentalna opowiastka Pieprzycy, choć docenić należy tu rolę Dawida Ogrodnika.
W 2013 roku polskie kino najlepiej od lat radziło sobie również w dystrybucji zagranicznej, co oznacza mniej więcej tyle, że w ogóle jakieś tytuły obecne były na ekranach europejskich (w tym przypadku brytyjskich) kin oraz przyciągały do nich publiczność większą niż śladowa. Docenić wypada więc ponad 40 tys. sprzedanych biletów na Jesteś Bogiem Leszka Dawida w Wielkiej Brytanii. Niezależnie od walorów nakręconej w 2012 roku fabuły o Paktofonice, przyczyna tkwi rzecz jasna w obecności na Wyspach coraz liczniejszej polskiej diaspory (język polski jest już w tej chwili drugim pod względem popularności językiem w Zjednoczonym Królestwie), która nie mogła umknąć uwadze tamtejszych dystrybutorów.
Na trzecie z hipotetycznych życzeń, dotyczące zaistnienia nowej fali polskich filmowców, po doświadczeniach 2013 roku, odpowiedzieć można: nie ma, ale wiele wskazuje na to, iż już niebawem silna grupa młodych reżyserów zdolna będzie zaznaczyć swoją obecność. Przekonywał o tym m.in. wysoki poziom konkursu Młodego Kina w czasie gdyńskiego festiwalu, a szczególnie znakomity, świetnie wyreżyserowany średniometrażowy debiut Julii Kolberger, Mazurek. Ponoć po obejrzeniu jednej z jej szkolnych etiud list z gratulacjami przesłał autorce Martin Scorsese. Nie wiem czy ktoś nadsyłał także listy po obejrzeniu Mazurka, ale jego autorka stanowi talent pierwszej wody, więc czekam niecierpliwie na jej pierwszy pełnometrażowy film.
Jak widać, potencjalne życzenia na rok 2013 pozostały, przynajmniej połowicznie – w przypadku nielicznych tytułów lub tylko jako nadzieje na przyszłość – spełnione. Owa połowiczność sprawia jednak, że próżno szukać argumentów za radykalnym przełomem czy nadejściem innej jakości w polskim kinie. Najsilniejsze głosy o renesansie rodzimej twórczości pojawiły się, tradycyjnie, tuż po festiwalu w Gdyni. Impreza przeszła do historii pod znakiem trudnego do przewidzenia tryumfu, który jednocześnie wywołał później zaskakującą, najgorętszą debatę sezonu.