Słaba polska jesień
Tryumfalne głosy po gdyńskim festiwalu przyszło jednak zweryfikować jesienią i wczesną zimną, kiedy to w sposób niezauważony przez media, ale ewidentny, gdy spojrzeć na dane spływające z kin, publiczność odwróciła się od polskiego kina. Na ekrany wchodziły kolejne tytuły i jeden za drugim, dwójkami i czwórkami, notowały frekwencyjne klęski. W 2011 i 2012 roku festiwal w Gdyni przesunięto na maj i czerwiec (co było posunięciem fortunnym), w 2013 powrócono jednak do wrześniowego terminu, ponieważ producenci i dystrybutorzy wyliczali, iż nagroda w Gdyni to czysty promocyjny zysk w postaci kilkudziesięciu tysięcy więcej sprzedanych biletów, pomniejszany przez letni repertuar zdominowany przez superprodukcje zza oceanu. Rachuby te okazały się złudne. Na Idę sprzedano zaledwie nieco ponad 100 tysięcy biletów, po 2000 roku gorsze wyniki frekwencyjne spośród filmów nagrodzonych Złotymi Lwami odnotowały tylko Warszawa Gajewskiego (2003) oraz Mała Moskwa Krzystka (2008). Film Pawlikowskiego nie jest jednak odosobniony, bo jesienią w box-office klęska goniła klęskę, nie omijając Chce się żyć (286 tysięcy widzów), W imię… (192 tysiące), AmbaSSady (168 tysięcy), Wenus w futrze (122 tysiące), Papuszy (104 tysiące), Biletu na Księżyc (80 tysięcy), Płynących wieżowców (41 tysięcy) i Kongresu (13 tysięcy). Łatwo zauważyć, że przytoczone liczby bardzo różnią się między sobą, ale łączy je jedno. W przypadku każdego z tych tytułów producenci i dystrybutorzy w sposób zasadny, opierając się na potencjale tytułów i nazwisk reżyserów, spodziewać się mogli znacznie większej frekwencji w kinach, nierzadko dwukrotnie wyższej od rzeczywiście uzyskanej. Zaskakujące niepowodzenia są immanentnym zjawiskiem ryzykownego, jak mało który, rynku filmowego, rzadko jedną dotyczą całej serii filmów danej kinematografii w półrocznym cyklu.
Na tym tle trudno ocenić wynik Wałęsy, który nie doczołgał się do miliona widzów, ale i tak pochwalić się może drugim po Drogówce wynikiem sezonu. Producenci z pewnością liczyli na więcej. Trudno orzec, czy na więcej, w kategoriach artystycznych, liczyli widzowie, film był bowiem niewątpliwym rozczarowaniem. Wajda miał swego czasu do swojego bohatera stosunek emocjonalny, wręcz nabożny –do historii przeszło jego zdanie, bodajże z początku lat dziewięćdziesiątych, iż gotów jest zostać szoferem Wałęsy. Tymczasem najnowszy film twórcy Katynia okazał się filmem zadziwiająco bladym, nie wywołującym większych emocji, nakręconym bez werwy, z trudem pozostawiającym w pamięci jakieś sceny, a przede wszystkim zdradzającym brak pomysłu na to, jak opowiedzieć historię gdańskiego robotnika. Kłopoty produkcyjne oraz mnogość kolejnych wersji montażowych stały się w okresie realizacji tajemnicą. Nie sposób jednak nie dostrzec ich odzwierciedlenia na ekranie, bo film robi wrażenie dość rozpaczliwego lepienia całości na stole montażowym.
Komercyjnie słaba polska jesień z pewnością ostudziła nieco opinie o renesansie kina polskiego. Tym niemniej nie jest tak, iż po życzeniach krytyków oraz obietnicach złotej rybki przychodzi teraz skonstatować, że iluzje opadły i znowu pozostaje nam tylko egzystencja w „ubogiej lepiance” rodzimej kinematografii. Rzeczywistością kina polskiego jest bowiem zauważalny od kilku lat powolny progres, nie opisują jej natomiast ani malkontenckie deprecjonowanie całości produkcji, ani przekonanie, iż osiągnęła ona poziom wybitny. Przekonania o szczególnie szczęśliwych okresach formułowane są zresztą najczęściej ex post i w oparciu o porównania z okresem, w którym dokonuje się ocen.
Póki co stwierdzić można, iż kino polskie całkiem nieźle prezentowało się na tle repertuaru zagranicznego, o czym poniższe, na wskroś subiektywne, zestawienie najciekawszych tytułów mijającego roku. Zdecydowanie warto wyróżnić dwa filmy: Życie Adeli – rozdział 1 i 2 Abdellatifa Kechiche oraz Spring Breakers Harmony Korine’a. Ostatni film reżysera Czarnej Wenus to, zdawałoby się, prosta historia francuskiej dziewczyny. Dziełem wyjątkowym czyni go jego wymiar niesłychanie wiarygodnego, plastycznego, impresyjnego zapisu indywidualnego losu, życia upływającego pośród tego, co banalne, a jednocześnie ogniskującego się wokół palącej namiętności. Spring Breakers, zrealizowany w 2012 roku, lecz dystrybuowany w polskich kinach w kwietniu roku ubiegłego, to z kolei straszny sen popkultury opowiadający o wybierających się na Florydę czterech jelonkach Bambi, a być może o wydarzeniach będących tylko sennym rojeniem bohaterek. Przełamując historię początkowo zapowiadającą się na opowiastkę zatopioną w strumieniach piwa, pośpiesznego seksu i nieustającej imprezy, Harmony Korine opowiada o pragnieniu transgresji i w przewrotny sposób odwraca moralny bieg opowieści, w której ostatecznie zwyciężają dwa najodważniejsze jelonki, nie cofające się przed pragnieniem.
*
Zachęcamy również do czytania i komentowania rankingu najważniejszych filmów 2013 roku, który przygotował Marcin Adamczak: Ranking 2013: film.